Artykuły

Nasza Guśniowska

"Kraina śpiochów" Marty Guśniowskiej w reż. Bernarda Bielenia w Białostockim Teatrze Lalek. Pisze Andrzej Lis, juror XIX Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

Wszyscy mali i duzi dobrze wiedzą, że różne są skuteczne metody spania. "Na aniołka", "na leniwca", "na profesora", "na gapę", "na bocianka", "na chrapiącą melodyjkę" albo na wiele innych sposobów. Każdy może być ulubiony, bo najważniejsze, by spać dobrze. Bo tak jest najlepiej, najspokojniej, najszczęśliwiej. Ale jeśli ktoś najbliższy, powiedzmy najukochańsza córeczka, nie może spać, bo prześladują ją koszmary, kochający tatuś jest w stanie zrobić wszystko, by nieszczęściu zaradzić. Może nawet, jeśli jest Królem, jak to w bajkach bywa, powiedzieć: królestwo za sen - ale na szczęście nie musi aż tak dramatyzować. Bo w świecie białostockiego królestwa snów, krząta się pracowicie Marta Guśniowska, która niczym dobry skrzacik, dobrze wie, co należy zrobić. Co podpowiedzieć bohaterom, jak ich przeprowadzić przez nieznany świat, jak pokonać przeciwności losu, aby przypowieść o śnie kojąco się wypełniła.

Rok wcześniej przed "Krainą śpiochów" w znakomitym "Misiaczku" Guśniowska wraz z Wiesławem Czołpińskim w krótkim czasie pokazali, że można doprowadzić dzieci, dorosłych, odpornych i podatnych, do rzeczywistego, całkiem realnego snu pod koniec spektaklu. A pluszowego Misia nie. W różnych bajkach o różnych snach często snują się opowieści. Poprzez sny bowiem można przechodzić do innego świata. Powędrować, mieć przygody, szanse na bogatsze życie, co tam, nawet na drugie, równolegle życie. Więc niespanie może być co prawda nie lada torturą, ale taka tortura może być jednocześnie świetnym tematem bajki.

Między "Misiaczkiem" a "Krainą śpiochów" powstał jeszcze "Puszek" - bajka, w której tytułowy pluszak, sympatyczny krokodyl, uśmiechnięty wegetarianin śpiewający w rytmie reggae, też miał gruncie rzeczy poważne zmartwienie. Co zrobić z bolącym zębem, gdy nie pomagają rady przyjacielskich zwierzątek, szamana, a do dentysty strach iść! Co na to dzieci? C0 dorośli? Na scenie najlepsza zabawa, żarty, piosenki, wspólne okrzyki, aktywne działania dwójki aktorów ze wspaniałym słuchem na najmłodszych (Iwona Szczęsna i Ryszard Doliński). Jak namówić krokodylka do wizyty u dentysty, gdy samemu nijak iść się do niego nie chce? Jak "najnaje", czyli wedle Marka Waszkiela najmniejsi i najmłodsi widzowie, mają przekonać kogoś do czegoś, do czego sami nie są przekonani i trzęsą się ze strachu. Jest śmiesznie, ale ból, szczególnie w tak sympatycznym ujęciu, to w gruncie rzeczy kolejny ważny temat u Guśniowskiej. Można by zresztą przypomnieć i o innych ważnych tematach, nawet o śmierci w ciągle, od 2009 roku granym w BTL-u "Pod grzybku" w reżyserii Krzysztofa Raua. Okaże się wówczas, że Guśniowska pisząc dla najmłodszych, dla średnich i starszych o codziennych, nieefektownych kłopotach, tak naprawdę wywołuje bezbłędnie tematy o wiele ważniejsze, niż by się to miało wydawać. I właśnie owo kreowanie uniwersalnych tematów przy okazji ukazywania najbardziej elementarnych problemów, z którymi zmagają się bohaterowie jej sztuk, jest jedną ze wspaniałych umiejętności tej autorki.

Ale przecież nie jedyną. Tworzy znakomite, bardzo wyraziste postaci z rozmaitych światów i rzeczywistości. Pełno jest u niej zatroskanych, dowcipnych, inteligentnych ludzi, mądrych zwierzątek, magicznych przedmiotów. Wszystko po to, by przeprowadzić klarowną opowieść, a może częściej przypowieść. Guśniowska jak nikt inny w jej pokoleniu, jak nie-wielu przed nią, potrafi skutecznie przywrócić funkcjonowanie klasycznej bajki. Jednego z najstarszych i najbardziej podstawowych gatunków literackich, jakie zna historia kultury i literatury. Jej historie, opowieści, wieńczy zazwyczaj przeźroczysta pointa albo uniwersalne przesłanie odnoszące się zarówno do najmniejszych jak i największych. Z niewinnej opowieści z ogromną łatwością i wrodzoną naturalnością przechodzi do uniwersalnych uogólnień. I jak to w klasycznych bajkach bywa, śmiech, inteligencja, wyobraźnia, życzliwość, ironia prowadzą do myśli klarownej jak morał, choć zapewne nie tak natrętnie wykładanej jak bywało. Niemniej widzowie mają szansę dowiedzieć się, zobaczyć na własne oczy, które racje są ważniejsze, które wartości trwalsze, co z tego wszystkiego ma pozostać.

Na bajkach Guśniowskiej można by dziś uczyć nie tylko dzieci, ale i całe zastępy polonistów, czy literaturoznawców, czym jest ten gatunek i jak dziś funkcjonuje. A ewentualnym malkontentom i krytykom powiedzieć by należało, że lepiej niech się do tego świata nie wtrącają, jeśli brak im odpowiedniej wrażliwości i wyobraźni. Niech nikt nie mówi i nie pisze przy tej okazji o schematach czy stereotypach. Niech najpierw pogada z dzieckiem swoim albo cudzym, albo przypomni sam sobie, czy idąc pierwszy raz do teatru miał w rozumie jakiś szum schematyczno stereotypowy. Guśniowska daje możliwość "najnajom", ale też i ich rodzicom, by oderwali się od telewizorów czy komputerów. Ofiarowuje szansę nie do przecenienia na przeżycie czegoś autentycznie własnego i niezapomnianego. Sceny umieją to cenić. Na afiszach naszych teatrów znalazło się już niemal pięćdziesiąt przedstawień jej autorstwa.

Marta Guśniowska sama o sobie mówi, że nie była cudownym dzieckiem. "Po [] pierwszym wierszyku zarzuciłam pisanie. Dopiero w liceum popełniłam swoją pierwszą sztukę. Czytałam wtedy Szekspira, który mnie zafascynował. Starałam się pisać w jego duchu. To była rzecz bardzo poważna, dla dorosłych, do wystawienia w teatrze dramatycznym. Wysłałam swoje dzieło na konkurs "Szukamy polskiego Szekspira" i dostałam wyróżnienie. W pewnym sensie, bo wyróżniono mnie zacytuję - "doskonały pastisz komedii fredrowskiej". Prawie się załamałam. Napisałam tragedię, z której wszyscy się śmiali." Można by rzec, że teraz jest trochę odwrotnie: pisze pogodne, czasem bardzo śmieszne bajki, które wszystkich na serio zastanawiają.

Przygodę z teatrem zaczynała w Poznaniu, gdzie wcześniej bardzo porządnie się wyedukowała. Przede wszystkim w logicznym, sensownym, racjonalnym, ale i fantazyjnym myśleniu. Urzędnicy teatralni, dla których wiele rzeczy jest pewnie po poznańsku zakazanych nie potrafili jej zatrzymać w Wielkopolsce. "Co było niemożliwe w Poznaniu, udało się w Białostockim Teatrze Lalek. Dyrektor Marek Waszkiel chciał, żebym tu pracowała, i zrobił wszystko, by do tego doszło. Musiałam podjąć trudną decyzję o przeniesieniu się do Białegostoku." Miała szczęście, znalazła się w bogatym mateczniku bajek. Tu na co dzień "Lis" rozmawia z "Misiaczkiem" i "Puszkiem", "Szwejk" z "Pod-Grzybkiem", "Kopciuszek" może wyprawić się do "Księgi Dżungli", a "Królowa Śniegu" z "Księżniczką Anginą" i w towarzystwie "Dulcynei" mogą odwiedzić "Nagiego króla". Gdyby komuś, czego nie życzę, to wszystko się pomieszało i poplątało, Marta Guśniowska na pewno będzie wiedziała jak temu zaradzić.

Kiedy po jednym z ostatnich przedstawień rozmawiałem w foyer z ludźmi z BTL-u o jej przedstawieniach, padła zdecydowana deklaracja: "nigdy nie oddamy Guśniowskiej. Ona jest nasza".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji