Artykuły

Paris, Paris...

Piosenki znad Sekwany charakteryzuje duża doza poetyckości. Z rzadka (w odróż­nieniu od anglosaskich) goszczą na dużych scenach lub stadionach. Ich naturalnym środowiskiem jest kawiarnia albo ogródek wzdłuż ulicy. Bohaterzy tego wieczoru wstępują do tej ogródkowej kafejki, by wyśpiewać radości, smutki, tęsknoty... Szkoda, że jest to tylko zabieg formalny. Piosenki bowiem aż proszą się, aby ułożyć je w fabularną opowieść. Być może udało­by się wtedy uniknąć pewnych niezręczno­ści przekładowych. Wobec piosenki fran­cuskiej nie można być obojętnym, nawet jeśli nie zadowoli wykonawstwem. Naj­ważniejszy jest klimat, który ze sobą niesie. W wieczorze "Paris, Paris..." wytwarzał się on wtedy, gdy zaczynał śpiewać Zbigniew Grochal. Z niezbyt wysokich umiejętności wokalnych uczynił zaletę. Nikogo nie na­śladował. Był tylko, a może aż - sobą: z lekka lowelasowatym, z lekka ironicz­nym, zdystansowanym wobec siebie i in­nych mężczyzną, facetem, który swoje wie. Grochal, sukienki i scenografia zaprojek­towane przez Teresę Buchwald najbardziej chyba przystają do legendy i tradycji pio­senki francuskiej. Reszta - może się podo­bać. Mnie - nie bardzo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji