Sztuka w społeczeństwie egoistów
Martin Crimp napisał "Obróbkę" pod silnym wpływem Nowego Jorku, metropolii uważanej za stolicę świata, która dla brytyjskiego dramaturga była "wypełniona rodzajem organicznej energii". W tekście dramatu tę podskórną siłę wyczuwa się w krótkich, urywanych kwestiach, których znaczenie często trzeba odgadywać w trudnej do ogarnięcia akcji. Polska prapremiera "Obróbki" odbyła w warszawskich Rozmaitościach, teatrze coraz częściej oskarżanym o odwracanie się od swoich stałych widzów przez konsekwentne podwyższanie cen biletów. Zarówno więc kontekst napisania sztuki, jak i kontekst, w jakim po raz pierwszy oglądamy ją w Polsce, mogą zachęcać do interpretacji dramatu Crimpa jako kolejnego głosu w niekończącej się dyskusji dotyczącej komercjalizacji sztuki. Interpretacji zresztą okropnie upraszczającej "Obróbkę", wtłaczającej ją w schematy, z którymi jesteśmy już oswojeni... Dramat Crimpa nie dotyczy jednak miejca sztuki w społeczeństwie post-industrialnym, ale j ej funkcji względem tego społeczeństwa.
Opowieść o Anne (Aleksandra Popławska) rozpoczyna Urbański wyświetlając w ciemności serię zdjęć, głównie portretowych. Ten prosty zabieg wprowadza temat agencji artystycznej, przez którą przewinęło się wielu aktorów, reżyserów i autorów poszukujących szczęścia. Jedyny ślad po nich to zdjęcia-maski i streszczenia utworów, na przykład dramaturga Clifforda (Lech Łotocki). To, co powierzchowne, okazuje się tu najbardziej trwałe. Umowność scenografii Magdaleny Maciejewskiej sugeruje nawet coś więcej: na podłużnej scenie stolarni znajduje się kilka uniwersalnych sprzętów, zaś o charakterze przestrzeni w poszczególnych scenach decydują wyświetlane obrazy. Japoński znak na ścianie tworzy sushi-bar, hałas ruchu przenosi scenę na ulicę, zielona poświata sugeruje łąkę - przynajmniej w umysłach postaci. Podobnie "definiuje" się tu ludzi.
Dziewczyna ze świata obcego właścicielom agencji Jennifer (Aleksandra Konieczna) i Andrew (Andrzej Chyra) przychodzi sprzedać im swoją historię, a ściślej - swoją sytuację rodzinną. Crimp nie próbuje analizować ani oceniać tego związku, skupia się na zasygnalizowaniu skomplikowanych i niewątpliwie patologicznych relacji międzyludzkich. "Obróbka" nie jest sztuką o problemach społecznych, odpowiadającą na pytanie, co się dzieje w domu, kiedy zupa jest za słona.
Kluczem do zrozumienia tej sytuacji są słowa, którymi Jennifer opisuje reżyserowi Johnowi (Marek Kalita) przypadek Anne: To jest prawdziwa historia, nad którą mamy całkowitą kontrolę. Tak pojawiają się dwa aspekty "obrabiania rzeczywistości" przez przemysł medialny: oderwanie "historii" od człowieka i dowolne jej przetworzenie tak, żeby spełniało oczekiwania odbiorców. Nie byłoby w tym niczego niezwykłego (teatr robi to od wieków), gdyby nie konkluzja, że po zakończeniu postępowania historia okazuje się tak samo prawdziwa... Rozmawiając z Cliffordem Simon oświadcza, że nie chodzi do teatru, żeby za własne pieniądze wysłuchiwać, iż świat to kupa gówna. Dlaczego znakomita większość widzów miałaby tak robić? Może dlatego że sztuka zapewnia im poczucie zrozumienia mechanizmów działających w izolowanej na co dzień sferze nędzy, nie żądając przy tym wysiłku analizy. Zadaniem artystyczno-medialnej maszyny jest przetłumaczenie złożoności świata na system przewidywalnych schematów. Sztuka w ten sposób homeopatyzuje rzeczywistość, podkreślając to, co i tak wiadomo, zamiast wyostrzać różnorodność. A widz myśli, że naprawdę wie, co się dzieje.
Jakie mogą być tego konsekwencje? Rozpacz, szaleństwo, a w końcu śmierć... Ze snu zostaje wyrwany Clifford, kiedy John odrzuca go jako scenarzystę. Andrew dostrzega swoją bezsilność starając się wyrwać Anne z kręgu nędzy - okazuje się, że nie jest to takie łatwe. Jennifer, która jeszcze niedawno chciała mieć kontrolę nad cudzymi "historiami", w końcu strzela do biegnącej w jej stronę Anne w niemal fizjologicznym odruchu strachu. Do końca przedstawienia będzie wpatrywała się w publiczność, jakby pytając, co się właściwie stało, podczas gdy Andrew milknie, nie mając nic do powiedzenia ani swojej żonie, ani rozpaczającemu Simonowi. Producenci nie tylko uprościli historię swojej ofiary na użytek filmu - oni naprawdę uznali ją za prostą... Dlaczego jednak ludzie nie rozumieją się wzajemnie - brak zrozumienia pogłębiając jeszcze w sztuce? Dlaczego odchodzą od rzeczywistości tak daleko, że gdy w końcu się z nią spotkają, kończy się to czyjąś śmiercią? Crimp widzi powód tego w naturze, pchającej człowieka do samozniszczenia.
Ale Urbański szuka innych przyczyn. Wycinając kilka scen, włącznie z tą, w której niewidomy taksówkarz wiezie oślepionego dramaturga, reżyser pozbawił tekst szaleństwa, przydając mu jednak socjologicznej precyzji. Z tej perspektywy konieczność przycinania "historii" do własnych wyobrażeń jawi się jako pochodna niezdolności do empatii. Egoizm jest, obok uproszczenia, drugim ważnym ideowym wymiarem "Obróbki". Andrew z lubością opowiada o tym, jak ważne ogniwo w procesie twórczym stanowi jego agencja - i upaja się swoim wypaleniem oraz pustką emocjonalną, wciągając wszystkich do swojej ekshibicjonistycznej gry. Jennifer reaguje na jego zachowanie programową obojętnością w przekonaniu, że ona sama wie lepiej, co inni czują - stąd oraz z poczucia zagrożenia płynie jej zamiłowanie do kontroli. Nicky to może nawet z przesadą zagrana karierowiczka gotowa zawsze do generowania banalnych pomysłów i odgrywania banalnych ról - czy to społecznych, czy to filmowych. Wegetujący w slumsach Clifford Łotockiego żebrze o uwagę dla swojego tekstu, ale w następnej scenie zachowuje się już, jakby świat należał do niego. Simon najlepiej czuje się w oprawie buntowniczej retoryki. Swoją żonę wiąże i knebluje, żeby zmusić ją do słuchania własnych pseudo filozoficznych wywodów. Egoistką jest w końcu Anne, która upublicznia najintymniejsze strony swojego związku dla sławy i luksusu. Aby wyrwać się z nędzy, wybiera najkrótszą i najboleśniejszą drogę - sprzedaje siebie. Anne idzie tą drogą tak długo, aż dostrzega, że wykorzystywana jest nie ona sama, a zaledwie urywki jej słów.
Funkcją sztuki w społeczeństwie egoistów jest więc z jednej strony zapewnienie bezpiecznego kontaktu z uproszczoną rzeczywistością, z drugiej umożliwienie jednostce skoncentrowania się na sobie. Crimp i Urbański pokazują, jak w takim społeczeństwie powstaje film oparty na faktach. Czy jednak krytyka wymierzona w to społeczeństwo na początku lat dziewięćdziesiątych jest tak samo słuszna i celna dzisiaj? Od tego czasu pojawiły się i zrobiły karierę filmy Larsa von Triera, sztuki Sarah Kane i angielskich nowych brutalistów, niemiecki teatr i dramat zorientowany na analizowanie przemian społecznych... Małgorzata Sugiera powiedziała o widzach Rozmaitości, że są to w większości ludzie, którzy za ciężkie pieniądze kupują sobie trochę awangardy, a potem spokojnie idą na kolację. I chociaż w gospodarce wolnorynkowej absurdem byłoby zabronić traktowania przedstawienia nie tylko jako dzieła artystycznego, ale także jako towaru, to czy fakt, że kupowany jest taki a nie inny towar nie świadczy o tym, że w dalszym ciągu spełnia on funkcję homeopatyzującą? Trawestując słowa Małgorzaty Sugiery - czy nie jest tak, że jesteśmy gotowi zapłacić za trochę in-yer-face theatre, żeby potem móc spokojnie udawać, że żyjemy poza pokazywanymi przezeń problemami? Jak długo to pytanie pozostanie aktualne, tak długo "Obróbka" nie będzie trafiać w próżnię.