Artykuły

Takie jest życie

Hasło to może wydać się nie tylko banalne, ale i nieco przewrotne, gdyż dotyczy prapremiery polskiej "Normalnego serca" Larry'ego Kramera, sztoki teatralnej wydrukowanej parę miesięcy temu w "Dialogu", a traktującej o umieraniu społeczności homoseksualnej w Nowym Jorku na AIDS. "Normalne serce" w czytaniu robi szalone wrażenie, ma fabułę, wewnętrzną dramaturgię, melodramatyczne zakończenie, no i problem. Na niektórych wywarło nawet wrażenie przejmujące, chociaż były i w naszej, prasie głosy zdegustowane. Rzecz bowiem dotyczy społeczności specyficznej, gejowskiej, gdyż taki ukuł się termin od słowa "gay", które w Stanach Zjednoczonych elegancko określa homoseksualistę, problemów tej społeczności, walki o prawa, a w to wszystko wkrada się nieznana choroba. Powstaje więc pytanie, czy to nie jest dla nas zbyt egzotyczne, jak bajka o żelaznym wilku, bo nasze życie jest cokolwiek inne.

Ale "Normalne serce" zawiera wiele wątków autobiograficznych i trochę żal, że prapremierowa publiczność zgromadzona w końcu września w Teatrze Polskim w Poznaniu klaszcząca po przedstawieniu nie mogła zobaczyć autora, a on reakcji publiczności polskiej. Taka możliwość istniała, bo Kramer zaproszony wybierał się do Polski. Mógłby więc powiedzieć, ile jego sztuka wzięła z życia, nawet w szczegółach, bo nawet konsultant medyczny przedstawienia poznańskiego doc. Jacek Juszczyk, członek Rady ds. AIDS przy Ministerstwie Zdrowia i Opieki Społecznej nie tak dawno widział na zagranicznym sympozjum lekarkę kropka w kropkę przypominającą agresywną, sparaliżowaną po heine-medina dr Smmę Brooks z "Normalnego serca" Larry'ego Kramera. Nas jednak jakby mniej interesuje, czy umierający na nieznaną chorobę bohaterzy sztuki teatralnej mieli autentyczne odpowiedniki w rzeczywistości, ile dziennikarz i pisarz Ned Weeks, walczący o zainteresowanie, pieniądze i opiekę nad chorymi ma z autora Larry'ego Kramera oraz przepychanki pomiędzy lekarzami i urzędnikami - bardziej sam problem.

"Normalne serce" jest kroniką początków choroby, która dotarła, choć na razie w nielicznych przypadkach i do nas. Kroniką napisaną w formie żywej, dobrze skonstruowanej sztuki scenicznej. Rzecz dzieje się w Nowym Jorku od lipca 1981 roku do maja 1984 - taki jest zresztą podtytuł. Bodajże w roku 1985 dramat Kramera wystawiony został w Stanach Zjednoczonych, potem w Anglii. W 1981 zajmowaliśmy się czymś innym, potem nieliczni wyłapali artykuły w Newsweeku lub Timesie mówiące o nowej chorobie, liczbie zachorowań i odkryciu wirusa, który otrzymał nazwę. Liczba chorych rosła, a choroba okazała się śmiertelna. Sztuka Kramera relacjonuje początki tej choroby na świecie, rozpacz i bezsilność zarażonych, obojętność społeczeństwa. Do tego dochodzą problemy wolności, tolerancji, życzliwości, pytanie czy koniec z rewolucją seksualną i chociaż może wydawać się ono śmieszne w zetknięciu ze śmiercią, stanowi ono istotne zagadnienie dla zainteresowanych.

Grzegorz Mrówczyński, który pierwszy w Polsce wystawił "Normalne serce", powinien dostać punkty nie tylko za operatywność i szybki refleks, gdyż rzeczywiście sprawa praw autorskich została rozstrzygnięta, jak na nasze warunki, błyskawicznie, ale i za odwagę. Wystawić sztukę nie tylko o tolerancji, potrzebie wolności, potrzebie miłości, ale i o homoseksualistach w naszym kraju, gdzie te sprawy traktuje się w najlepszym razie z pobłażliwym uśmieszkiem... Każde przerysowanie postaci może doprowadzić do nie zawsze życzliwego śmiechu na widowni. Toteż premiera odbyła się nawet w atmosferze zbytniej powagi.

Sztuka Kramera ma kilka scen trudnych, jak na przykład sprawa "ślubu" udzielanego przez lekarkę głównemu bohaterowi Nedowi Weeksowi i jego umierającemu przyjacielowi, melodramatyczny koniec czy wcześniejsza randka oraz początek uczucia pomiędzy Nedem a Feliksem. Reżyser i aktorzy, z których należy wymienić ekspresyjnego, przebojowego Neda Weeksa Mariusza Puchalskiego, skupionego Feliksa Turnera Wojciecha Kalinowskiego (b. dobra rola) i młodzieńczego Tommy'ego Boatwrighta w wykonaniu Mariusza Sabiniewicza, wybrnęli z nich więcej niż z honorem. Może należy mieć tylko wątpliwości, czy nie warto było przedstawienia zakończyć scenę wcześniej, wyrzucając Kramerowi końcowe sentymentalne tony, na brutalnym wywiezieniu zmarłego na AIDS Feliksa zakrytego prześcieradłem z odsłoniętymi, gołymi stopami. Taki akcent byłby mocniejszy, no, ale reżyser starał się uczciwie być zgodny z autorem.

Wszystko jest więc jak trzeba: mamy dobrze zrobioną i nieźle zagraną współczesną sztukę o wydźwięku społecznym. A jednak na scenie wychodzi z niej jakiś anachronizm, tak jakby wszystko to, co się na niej dzieje, choć z lat osiemdziesiątych naszego wieku, było już historią. Czas straszliwie przyspieszył. AIDS nie jest już problemem grupy homoseksualistów. Nic wiem, czy jest problemem kontynuacji lub ograniczeń wolności seksualnej. Na pewno ciągle pozostają i będą coraz bardziej aktualne sprawy tolerancji, więzi pomiędzy chorymi, a jeszcze zdrowymi, stosunku do chorych ich rodzin, przyjaciół, kochanków, służby zdrowia oraz władz.

Grzegorz Mrówczyński w poznańskim przedstawieniu podkreślił, że "Normalne serce" jest kroniką pewnego ściśle określonego okresu, wprowadzając postać eleganckiego konferansjera w białym fraku (może być to także Śmierć), która wypowiada daty. Scena wydobyła także ze sztuki Kramera jej publicystyczny interwencyjny charakter, co nie zawsze wyszło jej na zdrowie. Ale mimo tych drobnych zastrzeżeń, odnoszących się raczej do samego utworu Kramera aniżeli do jego wersji scenicznej, jest to ważna prapremiera. Miejmy nadzieję, że poza odrobiną sensacji, przyniesie ona także skutki oświatowe, uświadomi widzom, a szczególnie młodzieży, że świat, w którym żyjemy, jest światem niebezpiecznym i że codziennie dokonujemy wyborów, które mogą wpłynąć w sposób zasadniczy na nasze dalsze życie. To tyle po przedstawieniu "Normalnego serca" w ślicznym budynku poznańskiego Teatru Polskiego mieszczącego się obok restauracji i kawiarni

"Arkadia" w których można poznać koloryt lokalny w postaci podniszczonych dam określonej profesji, podpitych panów w średnim wieku i Murzyna w różowych bermudach, który bawił tam akurat w dzień premiery. Obraz surrealistyczny? Egzotyczny? Dla niektórych prawie na równi z fabułą i postaciami sztuki Kramera, a jednak i to, i to - to jest życie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji