Artykuły

Jezus Chrystus Zbawiciel: List gończy

"Jezus Chrystus Zbawiciel" w reż. Michała Zadary z Teatru Dramatycznego w Warszawie na Festiwalu Boska Komedia w Krakowie. Pisze Łukasz Badula w portalu kulturaonline.pl

Niemiecki teolog Dietrich Bonhoeffer, tuż po dojściu Hitlera do władzy wieścił "wielkie umieranie chrześcijaństwa". Reformując na własną rękę wyznaczniki wiary i kładąc podwaliny pod religijną bezwyznaniowość. Bo chrześcijański ateizm to bynajmniej nie oksymoron, lecz poważny manifest racjonalistycznej myśli ubiegłego wieku. Przeżywający rozkwit w latach 60. i mający bezpośredni związek z teologią "śmierci Boga". Właśnie wtedy też nad własną wersją agnostycyzmu pracował po omacku niejaki Klaus Kinski. Aktor-samouk, furiat, wiele wskazuje na to, że sadysta, być może nawet pedofil (jeśli wierzyć relacjom córki). Dzisiaj jego osobliwe kazanie pt. "Jezus Chrystus Zbawiciel" próbuje wskrzesić na scenie Michał Zadara. Z dyskusyjnym rezultatem.

Bonhoeffer i jego następcy pozbawili chrześcijaństwo obrzędowości oraz eklezjalnej transcendencji. Kinski studiując Nowy Testament był ich pojętnym uczniem. Dostrzegł nie tylko uniwersalne zasady moralne, ale przede wszystkim postać obrazoburcy. Jego Chrystus miał być egzemplifikacją wroga publicznego - człowieka zasad, który upomina się o wszystkich wykluczonych i zepchniętych poza margines. Outsidera gardzącego pieniędzmi, władzą, sukcesem. W ujęciu Kinskiego Zbawiciel podważał wszystko, co konserwuje materialistyczny porządek. Łącznie z instytucją Kościoła. Stawał się rewolucjonistą, w równym stopniu niebezpiecznym dla polityków, co kleru.

Spektakl Zadary podąża za tekstem, który de facto nigdy nie został do końca wysłuchany. W Deutschland Halle, tyradę Kinskiego przerywały gwizdy i głośne komentarze niezadowolonej publiczności. Nie miało to nic wspólnego z Chrystusem, prędzej z aktorem wygłaszającym monolog. Kinski był dla ówczesnym odbiorców personifikacją celebryckiej pychy; eksportową gwiazdą niemieckiego kina, która występuje, gdzie tylko się da. Świeckie kazanie z jego ust zahaczało o jakieś bluźnierstwo. Wielu widzów nie chciało dać mu szansy, a sam wystep potraktowało jako pretekst do seansu nienawiści. O ironio, nieźle przez Kinskiego podkręcanego.

Aby dzisiaj w Polsce osiągnąć podobny efekt, należałoby np. obsadzić Borysa Szyca i wynająć Salę Kongresową, z biletami od stu złotych wzwyż. Zadara zrezygnował jednak z prowokacji. I tu chyba tkwi problem z jego spektaklem. Oryginalny "Jezus Chrystus Zbawiciel" (uchwycony na taśmie filmowej) fascynował wielowarstwową dynamiką: personalną (gwiazdor vs publika), społeczną (outsider vs mieszczaństwo), polityczną (anarchia vs państwo policyjne i armia), wreszcie teologiczną (surowa etyka vs instytucjonalizacja religii). W spektaklu Zadary tymczasem ciężko osiągnąć podobną złożoność przekazu.

Słowa Kinskiego wypowiada na scenie Barbara Wysocka. Utalentowana aktorka, ale też poszukująca reżyserka, łącząca teatr z muzyką poważną (inscenizacja "Zagłady Domu Usherów"). Dla Wysockiej recytacja tekstu o zbawicielu nie wydaje się walką o dusze odbiorców. Aktorka podejmuje z przesłaniem Kinskiego dwuznaczną grę. Z jednej strony - mocno akcentuje jego buntowniczy aspekt, z drugiej - kreuje atmosferę umownego perfomance'u. Posiłkuje się kartkami, slajdami i jazz-rockowym jazgotem (rewelacyjne duo Bartłomiej Tyciński - Leszek Lonart). To oprawa, której u Kinskiego rzecz jasna być nie mogło (zapewne z racji na megalomanię aktora).

Zawartość spektaklu nie wychodzi poza znane z Biblii nauczanie. O jego wywrotowym charakterze decyduje aczkolwiek nie treść, lecz jej kontekst. To, że słowa Jezusa są traktowane na zasadzie "tu i teraz", doraźnej, radykalnej i przejrzystej nauki. Pozycjonowanej poza wszelką metafizyką. Alienacja Zbawiciela nabiera przez to przyziemnego charakteru. Jest wynikiem apelu o wyzbycie się egoizmu i otwarcie na drugiego człowieka, mniej zaś efektem praktykowania określonej religii. Nie chodzi przecież o wiarę, lecz działanie. Dlatego też Chrystus z monologu staje się dla systemu persona non grata.

Kameralny spektakl Zadary przekazuje charyzmat Chrystusa w zbyt sterylnej teatralnie formie. Kinski, nawet jeśli był personifikacją Antychrysta i bluźnił, potrafił wywrzeszczeć racje prosto w twarz rozkapryszonej widowni. Wysocka natomiast zachowuje dystans, pozostawiając odbiorców w bezpiecznej od siebie pozycji. Czy to dobrze? Dla spójności spektaklu pewnie tak, bo u Wysockiej znajduje się miejsce nie tylko dla krzyku, ale i osobistej zadumy. Tyle, że brak frontalnego uderzenia czyni z monologu coś na kształt awangardowego recitalu. Mogącego nudzić i ludzi wierzących (znających słowa Chrystusa na pamięć) i agnostyków (traktujących kościelną "nadbudowę" Jezusa jako oczywistość). Ze spektaklem Zadary jest zatem trochę jak z chrześcijańskim ateizmem. Nie jest do końca ani religią, ani też herezją. To list gończy, spisany za postacią, której po zakończeniu spektaklu zapewne nie wszyscy zechcą w sobie poszukać.

"Jezus Chrystus Zbawiciel" powstał w ramach projektu "Niedowiara" festiwalu Boska Komedia na deskach krakowskiego teatru Łaźnia Nowa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji