Artykuły

Brak czwartej

- To trochę kabaret, trochę one man show, trochę monodram. Taka świeża forma, i ten brak czwartej ściany powoduje, że nawet jeśli wszystko gładko idzie i wypełnia założenia, to i tak percepcja jest cały czas na najwyższej gotowości - o swoim monodramie "Jak zostać Sex-Guru w 247 łatwych krokach" mówi TOMASZ KOT.

Jak czujesz się w roli Sex Guru?

- Zawsze zabezpieczam się i mówię, że jestem sex guru od niezadowolenia seksualnego i podchodzę do tematu z dystansem i humorem. Trzeba tu nadmienić, że w postać tę wcielam się w spektaklu "Jak zostać Sex Guru w 247 łatwych krokach" austriackiego komika Wolfganga Weinbergera. Samo przedstawienie ma dla mnie wiele korzyści. Jest superrzeczą, która mi się przydarzyła. Ten tekst jest strasznie sprytnie napisany. Tyczy się tematu, o którym się zazwyczaj nie rozmawia, bo to są "te sprawy". Bałem się na początku tego tekstu. Jak to w praktyce wygląda, zobaczyłem w Londynie. I okazało się, że tekst pełen jest śmiesznych, ciekawych teorii. Ale najważniejsze jest to, że ludzie się uśmiechają. I wracają do domu uśmiechnięci. Patrzą na siebie i zdają sobie sprawę, że przez ostatnie dwie godziny rozmawiali głównie o "tym".

Spektakl wygląda, jakby było w nim bardzo dużo improwizacji. Ale pewnie w rzeczywistości jest jej znikomy fragment...?

- To są sytuacje uwielbiane przez aktorów, ale zarazem ryzykowne. Zdarzają się widownie, które powodują, że ten spektakl idzie w zupełnie inną stronę niż sobie założyłem. W zależności od tego, jak pójdzie akcja, ja się wcielam w różne warianty. Na szczęście, już tych spektakli zagrałem wiele i wiem, czego się spodziewać. Ludzie zawsze reagują różnie, ale gdzieś jest płaszczyzna wspólna. Cała pierwsza część jest tak naprawdę napisana. Na próbach, w wielu fragmentach sporo zmieniliśmy, bo myśleliśmy, że to będzie śmieszniejsze, bardziej bliskie naszemu światu. Powycinaliśmy wiele rzeczy. Wolfgang pytał w Londynie ludzi, czy wiedzą, gdzie leży Wiedeń. I ludzie często nie wiedzieli. Ale ja w Polsce czułbym się idiotycznie pytając o to. Formuła spektaklu jest otwarta, tu się dużo może zdarzyć.

Co jest najtrudniejsze w takim monodramie interaktywnym?

- Tak zwany brak czwartej ściany. W szkole uczymy się grania z niewidzialną czwartą ścianą, którą jest widownia. Chodzi o to, żeby grać z założeniem, że nikt na nas nie patrzy. Tutaj w ogóle tego nie ma. Wchodzimy w interakcję z publicznością. To trochę kabaret, trochę one man show, trochę monodram. Taka świeża forma, i ten brak czwartej ściany powoduje, że nawet jeśli wszystko gładko idzie i wypełnia założenia, to i tak percepcja jest cały czas na najwyższej gotowości. Niektóre przedstawienia są takie, że percepcyjnie ledwo wytrzymuję. Ale to są już naprawdę krytyczne sytuacje.

Widzowie wstydzą się rozmawiać o seksie?

- To jest różnie. Działa wielkość miasta. Grałem kiedyś w niewielkim miasteczku, gdzie było sto osób i nikt nie chciał nawet mruczeć. I ja w zasadzie się nie dziwiłem. Pomyślałem sobie, że tu na pewno siedzi jakiś prezydent miasta, obok inna ważna osoba. Wszyscy się znają, oceniają, gadają. I to nie jest komfortowa sytuacja dla nich. Absolutnie nie myślałem o tych ludziach źle, tylko wiedziałem, że muszę jakoś sam wszystko pociągnąć. W niektórych miastach ludzie odbierają wszystko bardzo dosłownie. Nie wchodzą w konwencję żartu. W drugiej części spektaklu widzowie mogą mi zadać pytanie na kartce. Po nich orientuję się, jaki jest rodzaj widowni. W Warszawie miałem taką, gdzie praktycznie 90 procent pytań dotyczyło zdrady. Pomyślałem sobie, że to niedobrze, że szkoda i że to są nieszczęśliwi ludzie.

Grałeś kiedyś... Statuę Wolności. Masz na koncie inne, dziwne role?

- Kiedyś przypadkowo zagrałem w Piwnicy pod Baranami. Jedyny mój raz w Krakowie. Mój przyjaciel grał w kabarecie. Akurat był występ i ktoś zaniemógł. Pamiętam tylko, że siedziałem z tym przyjacielem i ktoś klepnął mnie w ramię i mówi: "jesteś aktorem, potrzebuję cię w tej chwili na scenie. Masz trzymać szlaban i to wszystko. Nic cię więcej nie interesuje". To chyba takie najdziwniejsze wydarzenie, chociaż nie trwało długo.

A rola, z którą jesteś najbardziej związany?

- Nie mam takiej. Jeśli chodzi o role nie jestem sentymentalny. Staram się żyć tu i teraz. Bo tu i teraz jest najważniejsze. Wszystko co już było jest w jednym worku z napisem przeszłość. Czasem coś z niego wyciągam i ewentualnie używam tego, jeśli potrzebuję jakiegoś środka wyrazu przy następnej roli. Ale nie mam tak, że kocham daną muzykę czy postać. To chyba jest w ramach mechanizmu samoobronnego. Po prostu jak najszybciej zrzucam z siebie role, które są już za mną.

A masz jakąś rolę, którą chciałbyś zagrać?

- Nie. To też jest efekt moich głębokich przemyśleń... Po pierwsze, nie jestem alfą i omegą, nie znam wszystkich tekstów na świecie, w związku z tym nie znam wszystkich postaci. Więc jeśli ograniczę się do tego, że będę się zakochiwał w jakiejś jednej roli, to być może nie zauważę czegoś fajnego, co jest po drodze.

Na egzaminie do szkoły teatralnej powiedziałeś wierszyk z przedszkola...?

- Przyjechałem na egzamin i okazało się, że nie miałem czegoś takiego jak wiersz współczesny. To były lata 90., taki czas, że formuła egzaminu się co chwila zmieniała. W zasadzie na dwie, trzy godziny przed wejściem na salę okazało się, że jeśli nie mam tekstu to nie mogę być przyjęty. Wpisałem więc na listę wiersz "Mamo, mamo" nieznanego autora. Myślałem, że może nikt o to nie zapyta, a ja się douczę na drugi etap, jeśli przejdę. Oczywiście, pierwsze pytanie komisji dotyczyło wiersza. Pomyślałem sobie wtedy, że jeżeli powiem go w całości, to pomyślą, że ich lekceważę i mnie wyrzucą. A wiersz leci tak: "Mamo, mamo cóż ci dam, jedno serce, które mam, a w tym sercu róży kwiat, mamo, mamo żyj sto lat". Zacząłem się wygłupiać, robić jakieś - jak mi się wtedy wydawało - artystyczne miny, dziwne pozy. I to ich na tyle zaintrygowało, że do końca egzaminów cały czas mnie prosili o ten wiersz. To była śmieszna sytuacja i myślę, że przez te "Mamo, mamo" chyba się dostałem.

Gdzie się najlepiej czujesz: w teatrze, w kinie, w serialu, w reklamie?

- W serialu się dobrze czułem, ale pomyślałem, że nie warto tego kontynuować. Przyjechałem do Warszawy i jeden serial, drugi serial, było tego dużo. A ja byłem zachwycony, że mogę grać przed kamerą, poznawać ludzi, których znam z telewizji. Kiedy skończyliśmy "Nianię" już się nie pojawiłem na planie żadnego serialu. I jest OK. To mi pasuje. A reklama daje mi taki komfort, że mogę się skupić na rodzinie, na tym co chcę robić. Mogę wybierać.

Dlaczego zdecydowałeś się wziąć udział w reklamach?

- Kurczę to jest ciężkie pytanie. Dostałem propozycję, a jako że korzystałem z ich usług, to pomyślałem OK, to mi pasuje. Po drugie to jest kręcące, fajne. Środowisko też już nie ocenia tego tak negatywnie, jak kiedyś. Ale przyznam, że ciężko rozmawiać z kimś, kto nigdy takiej propozycji nie dostał. Robię to samo, co w zawodzie, tylko na osobnych warunkach.

Mylą cię z Marcinem Prokopem?

- Już nie. Leciałem ostatnio z Prokopem samolotem i ustaliliśmy, że od jakiegoś czasu ani jego nie mylą ze mną, ani na odwrót. Ale to było zabawne. Ja nie mam telewizora, więc nie wiedziałem na początku, o co chodzi. I jak się mnie pytali: jak się pani Dorota (Welman - przyp. red.) przy panu czuje, to kompletnie nie wiedziałem o co chodzi. Zajmowało mi zazwyczaj dłuższą chwilę, żeby skojarzyć, że ten ktoś myli mnie z Prokopem.

Jest jakieś tabu, którego nie złamiesz na scenie lub rola, której nie zagrasz?

- Kwestia indywidualna. Załóżmy, że ktoś jest bardzo wierzący. I dostaje propozycję zagrania w "Pasji" w roli biczującego Jezusa. I teraz pytanie, czy on w to wejdzie, czy nie. To jest jego indywidualna kwestia. Jeśli w scenariuszu są ostre sceny łóżkowe, a scenariusz jest genialny to też rozważałbym indywidualnie. Wiem, że nie chciałbym wchodzić z tak wielkim nakładem energetycznym, z jakim wchodziłem w "Skazanego na bluesa" w jakiś film o pedofilach albo w jakąś mroczną historię.

Żałujesz czegoś w życiu?

- Staram się nie żałować, bo to jest bardzo ważne. Po pierwsze, dlatego że rzeczy, które się stały, nie możemy zmienić. Możemy za to zmienić siebie dzisiaj, patrząc na przeszłość. Staram się zaakceptować swoje wszystkie wybory. A czego one dotyczą, to już wkracza w intymne sfery.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji