Poznańska "Szkoła błaznów"
Warszawskie Spotkania Teatralne
TWÓRCZÓSĆ Michela de Ghelderode'a, nieżyjącego już belgijskiego pisarza, uważana jest za wybitną i oryginalną część dorobku XX-wiecznej dramaturgii. Sztuki jego stawiają jednak specjalne wymagania inscenizatorom i może dlatego tak nieczęsto są grane z powodzeniem. Sztuki tego pisarza mówią o sprawach ostatecznych: życiu i śmierci, miłości i nienawiści, operują bardzo często symboliką, ocierają się o mistycyzm. Trzeba artysty dużej miary, by tej problematyce nadać kształt sceniczny, godny jej rangi.
Udało się to w poznańskim Teatrze Nowym sławnemu nie tylko u nas choreografowi Conradowi Drzewieckiemu, który tym razem wystąpił w roli reżysera i nie mniej wybitnemu scenografowi Krzysztofowi Pankiewiczowi. i Ich inscenizacja "Szkoły błaznów" Ghelderode'a to wydarzenie dużej miary w polskim teatrze.
Dramat, jak zwykle u belgijskiego pisarza, ma charakter przypowiastki filozoficznej. W średniowiecznym klasztorze mistrz błaznów Szalej przygotowuje swych następców do trudnej roli u boku ówczesnych władców. Tylko on posiadł sekret błazeńskiej sztuki. W noc poprzedzającą wyzwolenie uczniów Szalej musi stawić czoła nienawiści swoich pokracznych wychowanków, którzy pod wodzą Onastryka usiłują go zabić, a najpierw zdruzgotać moralnie. Odbywa się na scenie koszmarny spektakl - niczym w "Hamlecie" - obnażający najtajniejsze uczucia Szaleją. Mistrz zwycięża w tych zmaganiach dzięki sekretowi, którego był strażnikiem i który wyjawia jak klątwę w ostatnim zdaniu dramatu: "Sekretem sztuki, wszelkiej sztuki jest okrucieństwo."
Inscenizacja poznańska uwydatnia koszmarność świata stworzonego przez dramaturga. Symbolika śmierci, przemijania, jest tu stale obecna. Nieruchome posągi bez twarzy otaczają cały czas scenę; wnętrze katedry, w której rzecz się rozgrywa, ma szary trupi koloryt. Ludzie są uosobieniem potworności, zła, szaleństwa. Sam ich wygląd budzi grozę - karły i pokraki o podwójnych głowach, o twarzach przekrzywionych w straszliwych grymasach. Wyobraźnia Krzysztofa Pankiewicza stworzyła na scenie korowód ludzkiej potworności i brzydoty. Conrad Drzewiecki nadał temu korowodowi ruch. Jak można się było spodziewać, reżyser skorzystał ze swoich doświadczeń choreografa. Przedstawienie Jest dynamiczne, często operuje środkami właściwymi pantomimie.
Wymaga to oczywiście specjalnych umiejętności od aktorów. Są w tej sztuce cztery duże role - wszystkie zagrane bardzo dobrze. Przede wszystkim zwraca uwagę Janusz Michałowski - demoniczny, wyniosły, ale i złamany życiowymi klęskami, mistrz Szalej. Jego dziwacznym zastępcą i wrogiem Onastrykiem jest Tadeusz Drzewiecki. I wreszcie dwaj młodzi aktorzy: Wiesław Komasa i Lech Łotocki w rolach Licodwyna i Ciarkuta, pokazali nie tylko dojrzałe aktorstwo, ale i sprawność fizyczną godną prawdziwego uznania.