Artykuły

Między drwiną a patosem

W kołach zbliżonych do ludzi teatru - a i wśród co zacieklejszych teatro­manów - od kilku miesięcy szeptano z przejęciem: Bradecki reżyseruje Nowaczyńskiego. Wieść ta irytowała jednych, rozanielała drugich, podniecała - wszystkich. - No dobrze - powie ktoś nie zorientowany a wymagający od gazety wiadomości konkretnych i praktycznych - no dobrze, ale kto to jest Bradecki? A kto jest Nowaczyński?

Informuję uprzejmie: Bradecki to supernowa gwiazda teatralnej reżyserii. Z poprzedniego wykształcenia - aktor (można go było oglądać w Starym Teatrze, a i w filmie "Constans" Krzysztofa Zanussiego). Gdy po ukończeniu wydziału reżyserii krakowskiej PWST przedstawił i inscenizację "Biednych ludzi" we własnej adaptacji - zachwycono się tym spektaklem. Widziałem owo przedstawienie: charakteryzowało się subtelnie poprowadzonymi rolami i jawną teatralizacją działań aktorskich. Już wtedy posłużył się Bradecki chwytem teatru w teatrze, który to chwyt pełni dość istotną funkcję we "Wzorcu, dowodów me­tafizycznych" - debiucie dramaturgicznym adaptatora "Biednych ludzi". Bo Bradecki również pisze. I to z talentem: na ubiegłorocznym Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych nagrodzono go nie tylko za reżyserię, ale i za sam dramat. A rzecz to rzeczywiście pyszna - i mądra, i zabawna. Wkrótce z aplauzem spotkały się dwie kolejne inscenizacje: "Woyzeck" Buchnera w Starym Teatrze i "Pan Jowialski" Fredry w łódzkim Teatrze im. Stefana Jaracza. Za te dwie prace otrzymał Bradecki Nagrodę imienia Konrada Swinarskiego.

A kto to Nowaczyński? No właśnie, kto to Nowaczyński. Takiego pytania nie zadałby żaden czytelnik przedwojennych gazet: pełno w nich było Nowaczyńskiego. Jego własnych felietonów, po­lemik i satyr. A także tekstów o nim. Impetycznych, napastliwych. Gdy Słonimski wołał: "Rudy do budy" (taki tytuł nosił artykuł drukowany w "Skamandrze"), robił to przy­najmniej z wdziękiem. Inni nie przebierali w środkach, uciekali się nawet do rękoczynów - w jednej z takich na­paści pisarz, ciężko pobity, stracił oko. A miał już wów­czas Nowaczyński za sobą szmat roboty literackiej i dziennikarskiej. Zawsze wywołującej żywe reakcje. Enfant terrible mieszczańskiego Kra­kowa przełomu stuleci (mia­sto to musiał opuścić - wy­buchł bowiem skandal, gdy wiadomość o zabójstwie cesa­rzowej Austrii, Elżbiety, przy­witał prowokacyjnym okrzy­kiem: "Vive l'anarchie!"), tak­że i w Warszawie irytował, gorszył, wprawiał w osłupie­nie. W młodości był przeciw filisterskiemu mieszczaństwu, w wieku dojrzałym związał się z Narodową Demokracją, opierającą się przecież na konserwatywnym mieszczaństwie. Opcje polityczne, na szczęście, nie stępiły przenikliwości i nie odebrały wigoru jego twórczości literackiej. Zwłaszcza dramatom: w jego sztukach grywali najpopularniejsi naonczas aktorzy - i już ten fakt zjednywał Nowaczyńskiemu publiczność.

Po wojnie (tuż przed jej zakończeniem, w lipcu 1944 r. zmarł i sam pisarz) o Nowaczyńskim zapomniano. Nie ty­le nawet zapomniano, ile nie chciano o nim pamiętać. By­ła to swoista kara za "endeckość". Zresztą i samo imię pisarza - Adolf - w latach czterdziestych nieprzyjemnie się kojarzyło. Ale że ukaranie pisarza niedrukowaniem jego utworów staje się karą dla czytelników zubaża kulturę narodową, trzeba było w końcu przeprosić się z Nowaczyńskim, wprowadzić w spo­łeczny obieg najbardziej wartościowe z jego dzieł. Teatry sięgnęły po "Cyganerię war­szawską" (Stanisław Heba­nowski) i po "Wielkiego Fry­deryka" (Kazimierz Dejmek, Józef Gruda, Jan Nowak). Te­raz w Starym Teatrze Ta­deusz Bradecki wyreżyserował "Wiosnę Narodów".

Sztuka to typowa dla No­waczyńskiego - przydługa, ale nie stroniąca od humoru, przepojona "podwójnym" spójrzeniem: jedno z nich jest pełne zrozumienia dla bohate­rów, drugie - szyderstwa. Utwór przedstawia "operetko­wą rewolucję" - jak formu­łuje to Artur Hutnikiewicz - "w cichym zakątku", w Kra­kowie 1848 roku ("w cichym zakątku" - taki jest nawet podtytuł dramatu). Rzecz tę grano dotychczas tylko dwa razy: w 1929 r. w Teatrze Narodowym i kilka miesięcy później w Teatrze Polskim w Poznaniu. Spektakl warszaw­ski wyreżyserował Emil Cha­berski, przedstawienie poznań­skie było dziełem Stanisławy Wysockiej. Sztuka w stolicy cieszyła się dużym powodze­niem, grano ją pięćdziesiąt pięć razy - głównie dzięki aktorom (Solski, Węgrzyn, Ćwiklińska). Recenzenci wytykali autorowi różne grzechy, ale szat nie darli. Natomiast kronikarz przedstawienia po­znańskiego, Stefan Papee (wówczas ekskrakowianin) zi­rytował się zupełnie: "Za świeże są jeszcze walki o wol­ność - pisał - zbyt krótko cieszymy się odzyskaną nie­podległością, żeby paszkwil na Kraków walczący o Polskę mógł u rozsądnych, bezstron­nych obywateli spotkać się z uznaniem i oklaskiem. Nowaczyńskiemu nie dziwimy się. Nienawiść jego do Krakowa jest znana od dawna. Czemu jednak Poznań, miasto patriotyczne, mające kult dla bojówników o wolność, ma się koniecznie karmić jadem niena­wiści Nowaczyńskiego do Krakowa?"

Reakcja recenzenta tłumaczy chyba, dlaczego dramatu nie wystawiono w podwawelskim grodzie. Zrobił to dopiero te­raz Tadeusz Bradecki. Ale bo już i czasy inne, i namiętnoś­ci nie takie. Zresztą, reżyse­rowi udało się - sądzę - zachować równowagę między patosem, a szyderstwem, iro­nią a współczuciem.

Bradecki spojrzał na świat "Wiosny narodów" poprzez nasze doświadczenia politycz­ne lat osiemdziesiątych. Dzię­ki temu inscenizacja dostarcza nie tylko takich przeżyć, jakich oczekujemy od obcowa­nia z klasyką, ale i zdolna jest tak poruszyć, jak czynią to dzieła współczesne, nie unika­jące, gorących problemów. Ow­szem, jest to przedstawienie satyrą na nasz wieczny, za­ściankowy romantyzm. Ale i jest zarazem - w sposób przedziwny - hołdem złożonym owemu romantyzmowi. Jest to rozrachunek, ale rozrachu­nek serdeczny.

Spektakl zrazu był za dłu­gi: premiera trwała trzy i pół godziny. Reżyser dokonał skrótów, przedstawienie zyskało rytm, stało się wyrazistsze. Całe jego sekwencje zachwy­cają teatralną urodą: takie właśnie wrażenie robi akt pierwszy - w "Strzeleckim Parku" na Lubiczu. Reżyser pewną ręką prowadzi akto­rów, wydobywa wieloznacz­ność tekstu. A co do wykonawców: myślę, że nowe role Je­rzego Grałka (Barnabas Nedostal) i Tadeusza Huka (ba­ron Krieg) trzeba zaliczyć do niezwykle udanych; będą one - tak się wydaje - ozdobą nie tylko tego przedstawienia, ale całego dorobku obu ak­torów.

Skoro - jak zauważyłem na początku - tekst ten po­wstał dla "praktycznego" czytelnika, skończę go więc praktyczną radą: jeżeli na Opol­skich Konfrontacjach Teatral­nych znajdzie się "Wiosna na­rodów" - a taką mam na­dzieję - należy ją koniecznie zobaczyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji