Komedia historii
No, i znów doczekaliśmy się przedstawienia na miarę dobrych tradycja STAREGO TEATRU! Piszę: przedstawienia - gdyż sukces TEATRU KAMERALNEGO wspiera się przede wszystkim na filarze inscenizacyjnym i reżyserii Tadeusza Bradeckiego oraz grze aktorów na tle wyjątkowo funkcjonalnej dekoracji Urszuli Kenar i przy akompaniamencie dowcipnej muzyki Stanisława Radwana. Inscenizacja zaś dotyczy "Wiosny Narodów w Cichym Zakątku", nie wystawianej dotąd w Krakowie a napisanej przed 58 laty sztuki Adolfa Nowaczyńskiego, krakowianina, choć jeszcze z niezależnego Podgórza rodem.
Nowaczyński (1876-1944) znany szerzej na scenach głównie jako autor "Fryderyka Wielkiego" w ogóle upodobał sobie dramaturgię historyczną - a, że miał duszę satyryka oraz niezwykle cięte, złośliwe czy wręcz paszkwilanckie pióro, podstawowym gatunkiem jego twórczości teatralnej stała się komedia. Był pragmatykiem i racjonalistą - w publicystyce i felietonach poddającym się zacietrzewieniu oraz osobistym sympatiom lub (częściej) antypatiom. Trafiał celnie, ale nie zawsze wybierał właściwe cele, co w skrajnych przypadkach zapędziło go na manowce nacjonalizmu i antysemityzmu. Warto o tym przypomnieć, jako że w "Wiośnie Narodów" postać kupca Abe Rosenstossa niemal w sposób paradoksalny przeciwstawia się poglądom... samego pisarza. No, i dobrze, ponieważ z emocjami autora wygrywa racjonalizm dziejopisa. Zresztą z owym dziejopisarstwem także dzieją się różne rzeczy (w komedii) bowiem przy wszelkich pozorach wierności przedstawianym zdarzeniom Wiosny Narodów (1848 r.) w "Wiośnie Narodów w Cichym Zakątku" najwyraźniej można wyczuć tony i barwy parodystyczno-pastiszowe, czy nawet karykaturalne. Stąd wytwarza się dystans - jakże nieodzowny w oglądzie cierpko-zjadliwej komedii historycznej - pomiędzy Historią i fikcją literacką. Mimo ukazania na scenie faktów i rzeczywistych (choć nie wszystkich) osób.
Sama ta "komedia historyczna w czterech aktach" cierpi na przerosty werbalizmu i raczej nie byłaby strawna dla widzów i słuchaczy w pełnej zawartości tekstowej. Nowaczyński jednak, przy całym swym kulcie dla wielosłowia, demonstruje niewątpliwy nerw sceniczny, dzięki czemu - po inteligentnym oczyszczeniu każdego aktu z nadmiaru gadulstwa oraz marginesowych kwestii i sytuacji - można wydobyć na światło dzienne (pardon, w teatrze: wieczorne!) tyleż przewrotne, co teatralnie zdumiewające uroki szyderczej przenośni społeczno-politycznej w odniesieniu do Cichego Zakątka, czyli Polski prowincjonalnej. O dziwo - wbrew blisko 60-letniemu żywotowi własnemu utworu i wbrew wyblakłej już niejako historii z połowy w. XIX, osadzonej, zdawać by się mogło, w partykularzu galicyjskiej rzeczywistości - ów nieudały albo nieudaczny zryw narodowy krakowskiego Cichego Zakątka nabiera pod koniec lat osiemdziesiątych naszej ery dość zaskakującej wymowy uniwersalnej. To już nie żadne ciche zakątki, lecz - przy utrzymaniu wszelkich proporcji (i dysproporcji na skutek poddania się konwencji scenicznej) - zjadliwie przedstawiony: wielki-mały a wspólny Konterfekt Rodaków. W krzywym zwierciadle fałszywych legend i deklamatorstwa. Portret zbiorowy polskiej parafiańszczyzny - bez względu na to, gdzie mieszczą się centra władzy oraz kultury. Słusznie tedy drukowany Program teatralny, wydany z okazji premiery cytuje (z Meandrów CCLV) Nowaczyńskiego: "I znów się grzebiem w utraconych szansach / I znów w rocznym bilansie same deficyty / W kasach Teatru Dziejów zdarte rekwizyty... / Lecz skąd znać się ten naród może na bilansach / Co się wyedukował na Francji romansach / Rachował na różańcu, a liczył na mity".
Powiedzmy dobitnie, że odkrycia takiej "Wiosny Narodów w Cichym Zakątku" dokonał - w wyśmienitym kształcie teatralnym - Tadeusz Bradecki, który już w "Biednych ludziach" Dostojewskiego wykazał nieprzeciętny talent inscenizacyjny (w mini-piwnicznej scenerii) a także rzadkie poczucie dowcipu z pogranicza kabaretowej groteski. Myślę, że po własnego autorstwa "Wzorcu dowodów metafizycznych", żartobliwej przypowieści filozoficznej i "Woyzecku" Buchnera (odważnie wziętym na warsztat reżyserski śladem Konrada Swinarskiego, również w Starym Teatrze) wyrasta nam w Krakowie nowa inscenizatorska osobowość, chyba najciekawsza wśród młodego pokolenia.
Bradecki trafnie dostrzegł w sztuce Nowaczyńskiego nakładanie się warstw patosu i szyderstwa oraz miałkości i wielkości na postawy ludzi czy oceny wydarzeń - co skomentował następująco: "tworzymy historię, cierpimy, giniemy w Historii (...) a tu się okazuje, że to tylko komedia. Ujrzana z tej perspektywy "Wiosna Narodów" z komedii historycznej zmienia się w komedię historii".
Przyjąwszy bezbłędnie - moim zdaniem - i taki punkt wyjścia, inscenizator skonstruował widowisko zwarte i skrzące się pomysłowością. A chociaż trwa ono trzy godziny, nie nuży dłużyznami tekstu. Co na to wpłynęło? W głównej mierze stosunkowo prosty zabieg formalny, czyli chwyt scenograficzny. Przy jego pomocy - i, rzecz jasna, Urszuli Kenar - Bradeckiemu udało się ująć rozmaite miejsca akcji Wiosny Narodów jedną klamrą, jakby spinającą czteroaktową całość. Funkcję tej klamry pełni... kredens. Początkowo, w lokalu pani Liedermeyer na terenie Parku Strzeleckiego jest bufetem, następnie w Amfiteatrze Nowodworskiego staje się trybuną narodową i swoistym ołtarzykiem bogoojczyźnianym, z lufami armatek i rzeźbą Kościuszki na szczycie, potem przysłania biurokratyczną Kancelarię starosty, by na koniec, z osłoniętym pokrowcami frontonem, wrócić na stare miejsce w odmienionej sytuacji po "Wiośnie". Dodatkowymi elementami symboliki dekoracyjnej są też kwiaty-lampki na obrzeżu sceny, które później opadną (z góry) na proscenium i znikną.
Metaforyczne znaczenie ma postać służącego Liedermeyerowej, Walka (Zbigniew Kosowski), który stale oblewa gości pomyjami, oraz Gombrowiczowe niemal uosobienie Sumienia Ludu (Marek Litewka) bełkocące w pijanym - i nie tylko - widzie, a także Więzień ze Szpilbergu (Andrzej Hudziak) upozowany na postać Starego Wiarusa z "Warszawianki" W ogóle pastiszowych ujęć tu sporo, bo i Walek przypomina karykaturę Szeli, i Sumienie Ludu - rozkojarzone typy z "Indyka" Mrożka, i zachłystujący się recytacjami o heroizmie aktor Thoman (Jacek Romanowski) - Konrada z Mickiewicza oraz Wyspiańskiego. Te na poły parodystyczne role, przepyszne w swym wyrazie tragigroteskowym, czy ostrej komediowości (jak np. w akcie I sceny z panią i pannami Liedermeyer: Anna Polony, Beata Paluch, Monika Rasiewicz - jako żywo przywodzą na pamięć pseudosalon Pani Dulskiej z Hesią i Melą) wzbogaca jeszcze, niemal po Witkacowsku, warstwa językowego volapucku, jakim posługuje się z czeska arcyśmieszny urzędnik, włączony tu do polskiej społeczności o niemieckich nazwiskach, Barnabas Nedostal (Jerzy Grałek), gdy obok szwargoce z niemiecka trochę przerysowany, ponuro-trywialny baron i starosta Krieg (Tadeusz Huk). Ten volapuckowy duet zostaje podparty kapitalną puentą w finale II aktu poprzez muzyczne i chóralne scalenie rozmaitych melodii, hymnów oraz słów polskich i obcych. Czysta tragifarsa (z przewagą, oczywiście farsowości), świetna w syntezie i wyrazie scenicznym! Tak jak obraz wiecu, narady, sporów, wzajemnych przekrzykiwań, uchwał, protestów, niezgody - z jednej strony, zaś z drugiej: np. przemarsz "gwardii narodowej" z parasolami na ramionach, zamiast karabinów - znaczą coś więcej, aniżeli przejawy satyry na rodzajowość, rozpolitykowanie, czy płaski lojalizm w wymiarze jednego tylko, wycinkowego obszaru. Z takich, zresztą, odwołań w sferze wizualnej oraz myślowej - do poczucia humoru i do głębszych refleksji - składa się smakowity spektakl Bradeckiego w dobrze przykrojonej, dla potrzeb oka i ucha, komedii Nowaczyńskiego.
Jeszcze raz warto podkreślić komizm wysokiej klasy Anny Polony jako wdowy po c.k. pułkowniku i właścicielki cukierni, Mamam Liedermeyer - z jej duszą sensatki, wypowiadającej się wiedeńsko-krakowską francuszczyzną; bardzo ciepło, acz z przekornym uśmieszkiem zaprezentowaną sylwetkę profesorską dr. Hermana Augustusa Spiessburgera - uroczego patrioty prostującego wady mowy ojczystej wśród otoczenia (Jerzy Święch) i jego, nieco afektowaną żonę, artystkę dramatyczną (Ewa Kolasińska); żartobliwie, ale z godnością zagraną rolę czującego po polsku kupca żydowskiego (Stefan Szramel) i jeszcze wielu innych, którzy - jak przystało tradycjom zespołu Starego Teatru - ukazali w krótszych lub dłuższych epizodach solidny warsztat aktorstwa i niebanalne zacięcie komediowe. Mowa tu o Zygmuncie Józefczaku, Henryku Majcherku, Janie Korwinie-Kochanowskim, Janie Guntnerze, Edwardzie Dobrzańskim, Leszku Piskorzu, Bolesławie Nowaku, Jerzym Fedorowiczu, Piotrze Skibie, Kazimierzu Borowcu, Elżbiecie Willównie, Margicie Dukiet, Rajmundzie Jaroszu i gościnnie występujących: Józefie Dietlu, Januszu Koprowskim oraz Tomaszu Obarze.