Artykuły

Dlaczego "Siemaszka" oddala scenę debiutantowi?

"Boguduchawinni" w reż. Krzysztofa Galosa w Teatrze im. Siemaszkowej w Rzeszowie. Pisze Magdalena Mach w Gazecie Wyborczej - Rzeszów.

Weź nieznanego nikomu autora i wystaw jego debiutancką sztukę "o porządnych ludziach" - brzmi jak przepis na teatralną klapę. Rzeszowski teatr podjął jednak ryzyko. - Na pewno nie dlatego, że autor jest moim znajomym. Zafrapował mnie temat - mówi dyrektor teatru.

Niedawno ogłoszono wyniki raportu o widzach warszawskich teatrów. Czego oczekują? Okazało się, że jednym z głównych elementów jest zaskoczenie - na scenie, ale także w sensie ciągłych nowości w repertuarze. Oczywiście porównywanie repertuaru rzeszowskiego teatru i blisko 40 teatrów dramatycznych w Warszawie ma tyle sensu, co stawianie okrągłej kładki przy brooklińskim moście: kompletnie nie ta skala, a jednak...

Już sam wybór najnowszej sztuki Teatru im. Siemaszkowej w Rzeszowie jest zaskakujący. Na pierwszy rzut oka ostatnia propozycja teatru skazana jest na frekwencyjną porażkę: nieznany, debiutujący autor i jeszcze ten podtytuł: "sztuka o porządnych ludziach"... Gdyby Szekspira fascynowali porządni ludzie, prawdopodobnie o jego dramatach nikt by już dziś nie pamiętał.

Oddanie sceny nieznanemu autorowi i jego równie nieznanej sztuce - takie przedsięwzięcie byłoby ryzykowne nawet w teatrach warszawskich, które nie muszą martwić się o publiczność. Dlaczego Remigiusz Caban, dyrektor rzeszowskiego teatru dramatycznego, zdecydował się więc jednak wystawić "Boguduchawinnych"?

Nie ukrywa, że Adam Słowik, którego zatrudnił na stanowisku kierownika literackiego w teatrze, jest jego dobrym znajomym. Ściągnął go do Rzeszowa z rodzinnej Łodzi. Ale dyrektor przekonuje, że nie to decydowało o tym, że dał mu szansę.

- Znam ten utwór od czasu, kiedy się narodził, byłem jego akuszerem. Zafrapował mnie temat. Poza tym jest to dobrze napisany utwór, o solidnej konstrukcji dramaturgicznej - mówi Caban. - Sam miałem jednak wątpliwości, czy moje zainteresowanie tą sztuką nie wynika z sympatii do jej autora - przyznaje.

Ostatecznie rozwiała je opinia wielkiego teatralnego autorytetu. - "Boguduchawinnych" przeczytał Tadeusz Słobodzianek, dramaturg, reżyser, krytyk teatralny, i zakwalifikował tę sztukę do realizacji w swoim teatrze Laboratorium Dramatu. Choć ostatecznie do tego nie doszło, to fakt, że Słobodzianek ten spektakl "kupił", był dla mnie istotną rekomendacją - opowiada dyrektor "Siemaszki".

Uważa, że dlatego ryzyko wystawienia debiutanta nie było duże. - Premiera potwierdziła, że to była trafna decyzja - cieszy się. Ma powody do radości także dlatego, że tą sztuką Adam Słowik - jego zdaniem - potwierdził swoje kwalifikacje na stanowisko, jakie piastuje w teatrze. - Do urzędu marszałkowskiego wpłynęła skarga, że zatrudniam ludzi niewykwalifikowanych. Pytano, czy Adam Słowik jest na swoim miejscu. Ta sztuka mówi sama za siebie - tłumaczy dyrektor.

Od początku spektaklu nie mogę się oprzeć skojarzeniu z głośną sztuką Yasminy Rezy - "Bóg mordu". Poznajemy dwie pary małżeńskie, które wiele łączy: wysoki standard życia i szczęśliwe życie małżeńskie. Przypadkowy incydent jest katalizatorem lawiny, która skutecznie burzy ten idealny obraz i odsłania prawdziwe oblicza naszych jakże sympatycznych bohaterów. Więzy małżeńskie ulegają zaskakującemu rozluźnieniu, spadają maski przyzwoitości.

Na tym ogólnym założeniu jednak podobieństwo obu sztuk się kończy. Inne są proporcje, inna dynamika, wreszcie inny rodzaj dowcipu.

U Słowika pierwsza część sztuki toczy się w niespiesznym tempie telenoweli, ponad połowę spektaklu zajęło bowiem skrupulatne budowanie obrazu dwóch miłych zabawnych małżeństw. Zabawne sytuacje, anegdoty, żarciki mają uwiarygodnić miłą atmosferę sąsiedzkiego spotkania przy winie. Sądząc po poziomie żartów - bohaterowie nie wywodzą się jednak ze środowisk inteligenckich. Dramat nadciąga jednak nieuchronnie - tu spektakl jest do bólu przewidywalny. Pod wpływem niespodziewanego wydarzenia i morza wypitego wina bohaterowie obnażają swoje prawdziwe oblicza. Okazują się ludźmi, którzy mają nieczyste sumienia, a przeraźliwy strach przed tym, że sprawy z przeszłości wyjdą na jaw i zniszczą ich idealne życie, uwalnia w nich najgorsze cechy. Nie wiadomo do końca, o jakie sprawy chodzi - na ekranie migają szare fotografie i teczki ubeckich akt, ale nie ma za tym konkretnych ludzkich historii. Może dlatego dramatyzm tej sytuacji szczególnie widza nie dotyka.

Bohaterowie w walce o swoje wymarzone wille z basenami i spokojne życie porządnych obywateli są gotowi na wszystko. Pada strzał. Samo uwolnienie demonów w uroczej dzielnicy willowej autorowi jednak nie wystarczy. Najbardziej zaskakujące okazują się tego konsekwencje. Sielankowe zakończenie niczym klamra spina spektakl. Czy wszystko się śniło? Nie, ale przecież najważniejsze dla naszych bohaterów jest, "żeby było miło". Uśmiechy odklejają się od tych twarzy na krótko. Szybko odbudowują fasady, kryjące ciemne strony natury, żyją dalej obok siebie, w pięknych domach, w dziwnej symbiozie drapieżników.

Zrobiłam mały wywiad środowiskowy po spektaklu, z którego wynika, że: część publiczności nie do końca podziela entuzjastyczną opinię dyrektora teatru na temat sztuki, owszem - bawiła się na początku, za to kompletnie nie wie, o co chodziło na końcu. A największym zaskoczeniem było to, że aktorzy jednak nie wskoczyli nago do basenu, choć jeden z nich prawie zdjął bieliznę...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji