Artykuły

Okrutne misterium

Spektakl zaczyna się tak jak w operze od uwertury. Nim kurtyna idzie w górę, przy wygaszonych światłach na widowni, słuchamy najpierw przez dłuższą chwilę niezwykle potężnej i sugestywnej muzyki. Wprowadza nas ona od razu w nastrój spektaklu. W mroczną atmosferę czarnego, średniowiecznego, błazeńskiego misterium.

Gdy kurtyna unosi się wreszcie, na scenie jest tylko jeden, wplątany w sieci jakiejś gigantycznej . pajęczyny, aktor. To kawaler Szalej, mistrz i twórca sławnej szkoły błaznów, króla hiszpańskiego Filipa. Z jego ust usłyszymy teraz pełen tragicznej ironii monolog nawiązujący do nieznanych nam jeszcze wydarzeń. Za chwilę aktorzy opowiedzą nam jego wyjątkowo tajemnicze i tragiczne dzieje. Nie tyle zresztą opowiedzą je, co zainscenizują i wprost nam pokażą. Jako że formułą tego przedstawienia i sposobem prowadzenia całej tej gry jest poetyka teatru w teatrze.

Na jeden spektakl, ten fabularyzowany i adresowany jak gdyby wyłącznie do widowni, nakłada się tutaj bowiem jeszcze drugi, rozgrywający się już między postaciami dramatu. Jeszcze bardziej od tamtego okrutny, jeszcze bardziej magiczny i celebrowany. Jest to spektakl inscenizowany przez uczniów szkoły błaznów dla swego mistrza. Z podziwu dla niego i z nienawiści. Z wyrafinowanego, dążącego do zniszczenia uwielbianego przez nich mistrza, ze świadomie zaplanowanego okrucieństwa.

Sztuka zdaniem Gheiderode'a jest bowiem formą okrucieństwa. Jest publicznym obnażaniem najbardziej skrywanych przez człowieka pragnień, marzeń i myśli. Jest demaskowaniem i przedrzeźnianiem. O takim właśnie samobiczowaniu się nieszczęśliwych, nienawidzących się nawzajem, a skazanych na obcowanie ze sobą ludzi-karlów, jest ten spektakl. Gorzki i duszny. Wynaturzony i chorobliwy w swej atmosferze. Budzący co chwila uczucia sprzeciwu i protestu. Ale jakże jednak interesujący.

Cała twórczość Ghelderode'a zdaje się wyrastać z jego malarskich zafascynowań. "Czerwona magia" i "Wędrówki mistrza Kościeja" z zafascynowań Bruegelem i Boschem, "Szkoła błaznów" z hiszpańskich caprichos Goyi oraz starych niderlandzkich plebejskich moralitetów. Nie słowo jest więc tutaj najważniejsze, lecz obraz, symbol i metafora. Nie realizm i prawda psychologiczna postaci, lecz forma wizualno-teatralna oraz umiejętność oddania ducha i nastroju, tej tak bardzo lubującej się w niesamowitościach i rozmaitych cudach natury, epoki. W pełnych majestatu królach oraz ich żywych maskotkach, różnorodnych karłach i potworach. Tego typu sztuki wymagają więc reżyserów i inscenizatorów obdarzonych wyjątkową zupełnie wyobraźnią, umiejętnością posługiwania się obrazem i metaforą, Z tych też względów, zapewne, zainteresował się nia nasz sławny choreograf, Conrad Drzewiecki, obierając ją sobie za swój debiut reżyserski w teatrze dramatycznym.

Przedstawienie w Nowym nosi piętno stylu teatralnego i indywidualności swego reżysera. Jego zamiłowania do barokowego przepychu, bogactwa ruchu scenicznego i gestu. Jego nieskrywanego przeświadczenia, że można poprzez ruch i gest sceniczny przekazać dosłownie wszystko. W tym także wszelkie zawiłości psychologiczne i stany ducha. Ma więc to przedstawienie w sobie coś z baletowych kompozycji Drzewieckiego i coś z dostosowanej do możliwości wykonawczych aktora dramatu, pantomimy. Jest niezwykle efektowne teatralnie, w czym ogromna jest oczywiście zasługa jego scenografa. Bogate w znakomicie zakomponowane sceny i obrazy, chwilami jednakże puste, gdyż oparte na efekcie czysto zewnętrznym, formalnym. Jest to znakomity teatr, rezygnujący wszakże z dogłębniejszego wczytania się w tekst sztuki, na rzecz wyrastających z jego lektury, scen, obrazów i metafor.

To przedstawienie, tak bardzo w całym swym charakterze widowiskowe i ansamblowe, stwarza mimo to jednak ogromne pole popisu dla aktorów. Mistrza Szaleja gra w Nowym, oczywiście, Janusz Michałowski. Chwilami, czuje się to, krępują go tutaj narzucone mu przez charakter widowiska układy pantomimiczne, ograniczające jego naturalne dążenia do wyrażania myśli i odczuć prze de wszystkim poprzez czysto aktorską interpretację słowa. I tym razem stworzył jednakże Michałowski bardzo sugestywną i na długo zapadającą w pamięć, postać. Niesamowitą i straszną, odpychającą a zarazem frapującą, apelującą do wyobraźni, pobudzającą naszą ciekawość. Interesująco zagrał także rolę głównego partnera i antagonisty mistrza, Onastryka, Tadeusz Drzewiecki. Z licznej obsady aktorskiej spektaklu przykuwają uwagę dwie jeszcze, pierwszoplanowe w części pantomimicznej widowiska, role i postaci. Licodwyn w interpretacji Wiesława Komasy oraz Ciarkut w wykonaniu Lecha Łotockiego. Wiesław Komasa raz jeszcze zaskoczył nas swą ogromną inteligencją aktorską i wszechstronnością, Lech Łotocki udowodnił, że jak nikt w tym teatrze, czuje i rozumie styl sceniczny pantomimy.

Wyrastający z malarskich zafascynowań autora, teatr Ghelderode'a, stwarza ogromne pole do popisu przede wszystkim dla scenografa. Krzysztof Pankiewicz na malej i z gruntu kameralnej scenie Nowego zbudował na szeroką skalę zakrojone, pełne plastyki widowisko. Nie odwzorcowujące jednakże na scenie, tak jak to robili poprzednicy starych obrazów, lecz proponujące pewną zamkniętą i skończoną, autorską całość.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji