Artykuły

Impresja o umierającym czasie

W inscenizacji "...tak chcę. Tak" zrealizowanej w Teatrze Szwedzka 2/4 reżyser Henryk Baranowski transponuje w cykl obrazów scenicznych świat utworów Jamesa Joyce'a. Opracowaniu teatralnemu poddane zo­stały fragmenty "Ulissesa" i "Portretu artysty z czasów młodości". Nie lite­ratura jednak, lecz atmosfera i niezwykła intensywność, sensualność Joyce'owego Dublina są tematem tego przedstawienia. Spektakl Baranowskiego to w istocie cztery różnorodne wariacje-wizje literackiego świata. Każda z nich obudowana została wokół najprost­szych fizjologicznych czynności, które, prowadząc rytm sceny, współ­tworzą jej aurę, ale i ewokują potok lęków, obsesji, przeczuć. Część I - "Transformacja poranna" - to wizja świata bohaterów na wpół przebudzonych ze snu. Leopold Bloom i Molly tkwią jeszcze w pół-realnej strefie sennych koszmarów, erotycznych marzeń i bolesnego uczucia niespełnienia. Ich konflikt małżeński trwa pod powierzchnią - skryty w westchnieniach, zbyt ostrej tonacji słów, drwiących spojrze­niach. Oboje toczą pojedynek z rzeczywistością, w którą już za chwilę trzeba będzie wejść. Dlatego Molly pozostająca w starym łóżku (pla­styczna dominanta sceny) z uporem, wiercąc się z boku na bok próbuje zatrzymać sen. Odpycha Blooma i zapada w półsenne fantazje. Z nie­zwykłą intensywnością odbiera szum wody w czajniku, zapach spalonej nerki czy też smak bitej śmietany, która niczym erotyczna podnieta uwo­dzi jej ciało i wyobraźnię ku minionej orgii seksualnej z Boylanem. Prze­żyje jej wspomnienie rozkoszując się smakiem słodyczy spijanej z dłoni, łokci i ud. A Bloom, wciąż odpędzany, powoli i niechętnie wypełnia poranne czynności. Gotuje herbatę, zakłada spodnie, kamizelkę oraz kapelusz, smaży nerkę i przygotowuje śniadanie dla Molly. Co chwila próbuje zbliżyć się do niej. Wystarczy zapach podwiązki czy gorsetu, by zmitologizować jej ciało, aby odczuć i przeżyć smak i zapach wschodniej bujności życia. Po chwili powraca ból i Bloom, wtulony gło­wą w łono Molly, rozpłacze się razem z nią. Poruszającą scenę, pełną milczenia i fantazyjnych wyobrażeń kończy sekwencja, gdy Bloom sie­dząc na sedesie i czytając poranną gazetę, rodzi kartofel - absurdalny znak milczącego cierpienia, jego własny kamień Demostenesa. Drugą część przedstawienia wypełnia wątek Stefana Dedalusa. W pustej prze­strzeni wybrzeża stoi osamotniona wieża - potężna kompozycja blasza­nych beczek powiązanych sznurami. Tu właśnie, z poranną wizytą przy­chodzi stara mleczarka. Wywoła wspomnienie zmarłej Matki, stanie się ucieleśnioną zjawą z Krainy Śmierci. Przychodzi, by dręczyć go wyrzu­tami sumienia i nadopiekuńcza miłością. To ona zmusza go do ponow­nego przyjęcia mlecznej Komunii i niczym Boża Inkwizytorka zapowiada piekielną mękę. Wczepiony w klęcznik Stefan wije się w paroksyzmach nieodpartej winy. Oszalały, ucieka w literaturę - zatapia wzrok w zwielo­krotnione książki życia. Chwilę później poddany mlecznym egzorcyzmom rozpłacze się, przerażony powtarzać będzie dziecięcą wyliczankę. Ponad nim na ciemnym irlandzkim niebie pojawią się obrazy-retrospekcje. To wizja biografii duchowej Stefana. Ujrzymy fragmenty lekcji w jezuickim gimnazjum, przypadkową inicjację seksualną oraz barokowe kazanie o piekle, któremu towarzyszy smród spalonego boczku.

W finale sceny, zapatrzony w wiejską dziewczynę brodzącą na brzegu morza, Dedalus wyrwie się spod tyranii Matki, Kościoła i współmie­szkańców wieży. Wybierze powołanie do życia i samotność pisarza, zer­wie z Irlandią, i jej prowincjonalnym obskurantyzmem. Odchodzi, gorzko żegnając ojczyznę - "Cała Irlandia jest obmywana Golfsztromem".

W trzeciej części spektaklu publiczność zostaje przesadzona na molo biegnące wzdłuż osi widowni i sceny ponad basenem z wodą - symbo­lem źródeł życia i kobiecego pierwiastka natury. Tym razem obserwuje­my mityczny świat dźwięków, nostalgicznie rozmyty obraz Ormond Baru. Demiurgiem tego świata jest ociemniały Stroiciel-Tejrezjasz, który dotknięciem strun fortepianu budzi i wprowadza kolejne postacie-dźwięki. Szczęk szklanek, bulgot wody i zgrzyt kasy wtórują przybyciu syren barmanek. Pisk fajki zwiastuje przybycie lubieżnego starca - Simona Dedalusa. Ta "transformacja muzyczna" jest rytmizowaną kom­pozycją gestów i wzajemnych reakcji postaci, irlandzką wersją "Opery za trzy grosze". Atmosfera scen płynnie przechodzi od stworzenia świata z pojedynczych dźwięków, przez zaimprowizowanego bluesa (radosny śpiew i taniec gości w barze), aż po operowe arie z "Marty" von Flotowa i fragmenty "Don Giovanniego" Mozarta, których rytm odzwierciedla pijane wizje postaci podglądających żartobliwą, muzyczną orgię Molly i Boylana. W finale rozbuchana rzeczywistość powraca ku harmonii - usypia zasłuchana w szum śródziemnomorskiej muszli i przepełnione tęsknotą wołanie Molly: "Wypełnij mnie. Jestem ciepła, ciemna, rozwarta ..."

Przedstawienie kończy teatralna transformacja ostatniego rozdziału "Uli­ssesa". Wypełnia ją monolog Molly, manifestacja zwycięstwa "wiecznej kobiecości" nad materialnym światem. Scena i widownia - odwrócone o 180 stopni w stosunku do położenia w I części - stanowią zamknięcie i dopełnienie plastycznej transpozycji Joyce'owego świata. Na scenie znów zjawia się łóżko, tym razem zatopione w wodzie, rzece czasu, pier­wotnym elemencie natury i symbolu życia. W tym obrazie teluryczna Molly połączona została z wodnym motywem Anny Livii z "Finnegans Wake". To tu panująca nad materią rzeczywistości Molly wspomina chwi­le szczęścia, przegląda się w lustrze. Po chwili z owej rzeki wydobywa ociekające wodą fantomy wspomnień - mężczyzn jej życia: Leopolda Blooma, Boylana i Stefana Dedalusa. Każdy z nich był dla niej inaczej. Teraz są jakby nieobecni, zatopieni w bezruchu lub zajęci nierealnie spowolnionym dialogiem. Nie dostrzegają jej obecności, a może istnieją w innym czasie, w odmiennej rzeczywistości. Za chwilę odejdą w nocnej poświacie księżyca - wyruszą na spotkanie kolejnego dnia. Pozostanie tylko jej mąż, Leopold Bloom, niezdarnie wdrapujący się do łóżka. Jak zwykle bezbronny, śmieszny i nudny, jak zwykle okropny "z tymi zimny­mi nogami". A przecież kochający głupio, banalnie, prawdziwie. Skur­czony jak embrion, wtula głowę w poduszkę. Za moment oboje zasną, lecz teraz, jeszcze przez chwilę, dumna i piękna Molly w złotym świetle poranka spojrzeniem wyzna mu swoje uczucie. Stojąc oparta o ramę łóżka wybaczy mu trywialność, przyjmie i zaakceptuje jego obecność. Powoli gaśnie światło, a szum spływającej wody zamyka scenę w klatce deszczu - piękną muzyczną klamrą spinając części spektaklu. Jeszcze przez chwilę majaczy w tle postać Molly, wygasa echo jej słów: "tak chcę. Tak." Zagłuszą je strugi wody - codzienny potop i mała apokali­psa umierającego czasu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji