Artykuły

Powstańczy dramat zamiast sarmackiej ballady

Wiktor Brégy cytuje we wstępie do teatralnego programu Witolda Rudzińskiego: Najistotniejszą wartością "Strasznego dworu", podobnie jak "Pana Tadeusza", jest nie fabuła, lecz poetyckie epizody malujące stary obyczaj, obrazy liryczne płynące z umiłowania polskości, słowem, to wszystko, co jest jakby dodatkiem do fabuły, a stanowi główny ośrodek oddziaływania.

Również w moim odczuciu "Straszny dwór" zarówno w sferze treści, jak i muzyki jest utworem napisanym ku pokrzepieniu serc. Opera w stylu buffo w klimacie sarmackiej opowieści o tym, jaka piękna, szlachetna i sielankowa była kiedyś Polska. Obraz Stefana i Zbigniewa igrających w cieniu drzew kojarzy mi się nieodparcie z lipą czarnoleską. Modrzewiowy dwór, do którego wracają panicze, to dla mnie raczej Soplicowo niż Grottgerowskie konspiracyjne ciemne tajemnice. Tyle sam charakter miejsca i czasu - który już na początku przesądza w moim odbiorze o likwidacji uroku tej opery.

Dalej idą tej decyzji konsekwencje.

Pierwsza odsłona - w białych formach przywodzących poetykę Józefa Swobody, z dramatycznymi sosnami na pierwszym planie, scena wypełnia się nadciągającymi pomału żołnierzami spod Stalingradu. Nie ma na to ratunku, bo te przestrzenie i te szynele nachalnie mi się z tym kojarzą. W ślad za pobitymi wchodzi zresztą zaraz ruskie wojsko i wyprowadza ich na Syberię, zostawiając protagonistów, żeby opera się jednak odbyła.

W spalonym szkielecie modrzewiowego dworku oślepionego Stefana dziewczyny uwalniają z bandaża na rzecz okularów Jaruzelskiego i na szpitalnym fotelu na kółkach w lekkich piruetach wchodzimy w dalszą akcję.

Toczy się ona cały czas w obecności siedzącej przy stoliku cenzury carskiej - która a to komentuje zdarzenia, a to żyje swoim życiem, tyleż duchowym, co biologicznym.

Przenosimy się do strasznego dworu.

Nie podejmuję się oceniać strony muzycznej przedstawienia, ale w tym obrazie dopiero pierwszy raz usłyszałam jako tako muzykę i udało mi się zrozumieć słowa arii. Cała pierwsza część była właściwie muzycznie nie do odebrania. Siedziałam na pierwszym balkonie, ale sądzę, że nie powinno to być akustycznie tak dalece gorsze miejsce.

Dziewczyny zwykle haftujące obrus zajęły się czarnym całunem, zaś w dekoracji otrzymaliśmy projekcję sklejki filmowej - od śmierci Ellenai do cudu nad Wisłą. Perypetie z zegarem odbywały się bez interwencji armii radzieckiej, ale za to pod koniec znaleźliśmy się pod wiaduktem mostu, po którym jednak zaczęto prowadzać Sybiraków pod eskortą. To nas przygotowało do ostatecznej pointy - Mazur został otoczony przez dużą grupę sołdatów i aresztowany.

Gdyby jakiś optymista nie nałożył bohaterom na ramiona biało-czerwonych opasek, nie uwierzyłabym do dziś, żeśmy się spod tego ruskiego buta wydostali. Zabrakło transparentu "Solidarność", aby się ta ojczyźniana metafora do końca wypełniła.

Ton, w którym piszę, nie jest dowodem lekceważenia tego przedstawienia - a raczej próbą podjęcia zaproponowanej konwencji. Jeśli Stefan wyciera but, bo w coś wdepnął, to swędzi mnie język, aby zapytać, która strona kurtyny w coś wdepnęła - skoro już tak się bawimy.

Ale serio. Sądzę, że można - ponieważ teatr jest sztuką formy przede wszystkim - zrobić na każdym motywie wszystko. Nawet na sarmackiej balladzie powstańczy dramat. Tyle że powinno to być nowe dzieło sztuki. Jak nie jest - nie ma pardonu. Jeśli do tego sztuka ma być aluzyjna politycznie - niezbędny jest jednak słuch na to, co wisi w powietrzu, w sensie nastroju i sytuacji politycznej.

Kiedy Jarocki w swoim "Śnie nocy letniej" umieścił w jakimś epizodzie rosyjskich siepaczy, a w tym samym czasie rozgrywały się wydarzenia w Gdańsku - przedstawienie miało przejmującą wymowę.

Na razie kłopoty z kolejkami w pogranicznym handlu oraz ruskie dziewczynki przed hotelami - z mafią wykupującą ziemię na Cyprze w tle - z czerwonymi mackami na kurtynie narodowej sceny jakoś nie dźwięczą.

Jakby serio nie traktować ewentualności, że możemy przeżyć to jeszcze raz - w teatrze musi się to kojarzyć jak aktualny dowcip - a ten jest z brodą.

To wszystko odbywa się w jakiejś rzeczywistości, czyli w scenografii. Scenograf oczywiście realizuje zamówienie reżysera, moje zatem uwagi nie do końca go dotyczą.

Było założeniem, chyba że zaczyna się to syberyjsko. Dwór jest czymś w rodzaju zgliszczy. Skoro tak, to czy to założenie podoba mi się, czy nie - żeby zadziałało, nie należało na obu bocznych prosceniach stawiać jasnych - prosto z Ikei - rusztowań, które skutecznie likwidują wyraz dekoracji ze środka sceny.

Zjawiają się elementy z plexiglasu. Wygląda to trochę na metaforę - że broń na przykład jest nierealna, nieprawdziwa. Nierealny jest stół, fotel, kij od szczotki? Z punktu widzenia obrazu, nieliczne fragmenty z plexi nie mają szansy zaistnieć jako jakaś znacząca w nim forma. Stanowią zatem coś w rodzaju brudu, jak porzucona w lesie torba plastikowa.

Drugi akt dzieli w połowie biała ściana z kominkiem - z dużym rysunkiem haftu w tle. Na to tło - w scenach lania wosku na przykład idzie projekcja filmu. Dziewczyny lejąc wosk marzą o bohaterze - daje mi się to skojarzyć z pędzącą husarią - co zresztą dynamizuje obraz. Jest on wprawdzie rozcięty na pół i rozmoczony w połowie haftowanym tłem, co źle świadczy o dbałości o czytelną plastyczną formę - oraz, co pewnie nie najlepiej - całkowicie - odwraca uwagę od osób na scenie - ale skoro już, to już. Leci sklejka - karabiny maszynowe w cudzie nad Wisłą, nasi pod Ostrą Bramą, Ellenai, marszałek Piłsudski na zbliżeniu, kasztanka, Bzura itd. - I z powrotem. To robi wrażenie prowizorki, nie zatrzymuje celnym i dynamicznie dobranym obrazem filmowym i daje w rezultacie efekt śmietnika. Można śmietnikiem zadziałać, ale już konsekwentnie i z większym, ośmielę się zauważyć, staraniem.

Potem mamy scenę z zegarem i czy reżyser chciał, czy scenograf zaproponował, ale powstało coś, co w całym przedstawieniu najbardziej mi się podobało. Dworkowy Big Ben dominujący na tej scenie - razem z tańczącymi figurami podoba mi się naprawdę. (Dobre kostiumy kobiet i ładna papuga cześnikowa).

Reasumując - skoro reżyser skręcił kark melodyjnej, lubianej - właściwie czarującej - operze, powinien moim zdaniem zbudować na tym jakiegoś swojego Grottgera. Wyszedł z tego jednak raczej Linke. Przepraszam, ale tak mi się to widzi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji