Artykuły

Muzyka, którą oddychają Włosi

- Jego opery poddają się rozmaitym uwspółcześniającym zabiegom inscenizacyjnym, które chętnie dokonywane są dzisiaj w teatrze, choć oczywiście nie wszystkie te próby kończą się sukcesem - dyrygent Carlo Montanaro wyjaśnia, na czym polega fenomen Giuseppe Verdiego, i które jego opery lubi najbardziej.

Czy to prawda, że każdy Włoch potrafi śpiewać arie Verdiego?

Carlo Montanaro: Może takie stwierdzenie to przesada, ale wielu potrafi to z całą pewnością.

Verdi w pełni oddaje charakter Włochów?

- Nie tylko nasz. Pod wieloma względami jest uniwersalny. O miłości, wierności, przyjaźni opowiada przecież w taki sposób, że człowiek żyjący w różnych krajach i epokach potrafi odnaleźć w nich prawdę o sobie. Dlatego jego opery poddają się rozmaitym uwspółcześniającym zabiegom inscenizacyjnym, które chętnie dokonywane są dzisiaj w teatrze, choć oczywiście nie wszystkie te próby kończą się sukcesem. Ja zresztą akceptuję nowoczesność na scenie pod warunkiem, że widzę sens takich działań. Nie cenię reżyserów, których jedynym zamierzeniem jest zrobienie czegoś inaczej niż inni, a opery Verdiego padają czasem ofiarami i takich pomysłów.

W świecie, Verdi uchodzi jednak przede wszystkim za symbol włoskiego ducha.

- A wie pan dlaczego? Bo jego muzyka w pełni oddaje charakter i melodykę języka włoskiego. W jego utworach nie ma żadnej sztuczności. My właśnie w ten sposób mówimy, wyrażamy swe uczucia, wyznajemy miłość. W bohaterach jego oper odnajdujemy siebie.

Tym tłumaczy pan niezwykłą ich popularność już za życia kompozytora? Jego arie natychmiast po premierze śpiewano na ulicach włoskich miast.

- Z pewnością tak, ale nie jest to jedyne wytłumaczenie. Proszę pamiętać, jaką rolę pełniła sztuka operowa w XIX wieku. Była tym, czym w XX wieku stal się film: najpopularniejszą rozrywką wszystkich warstw społecznych, nie tylko ludzi bogatych. Verdi ponadto znakomicie wyczuwał ówczesne nastroje Włochów, coraz powszechniejsze dążenie do zjednoczenia i zbudowania własnego państwa. Był na tyle mądry, że nie tworzył sztuki wprost zaangażowanej, a przez to mającej na ogół krótki żywot, ale miał instynkt i opowiadając o rzeczach pozornie odległych od spraw bieżących, idealnie wyrażał klimat czasów mu współczesnych. Przykładem tego jest choćby "Nabucco". Jego akcja rozgrywa się dwa i pół tysiąca lat temu, a chór Żydów "Va pensiero" w niewoli babilońskiej przyzywającej ojczyznę, błyskawicznie po premierze stał się naszym nieformalnym hymnem.

Jest coś, czego byśmy jeszcze nie wiedzieli o Verdim?

- Chyba nie. Być może ktoś kiedyś odkryje jakieś nieznane jego listy, które wskażą nowe fakty czy interpretacje, ale specjalnie bym na to nie liczył. To samo dotyczy muzyki nieustannie wykonywanej od prawie 200 lat.

Łatwo jest więc dyrygować jego operami?

- I tak, i nie. Ta muzyka pozornie jest prosta, świetnie napisana. Verdi był absolutnym mistrzem akompaniamentu dla śpiewaków, pod tym względem żaden kompozytor nie może się z nim równać. Ale jednocześnie jest to muzyka na wskroś włoska i trzeba ją mieć we krwi. To tak jak z walcem, którym wiedeńczycy oddychają od stuleci i oni najlepiej wyczuwają jego specyficzny rytm. Wy, Polacy, też macie swoją muzykę, to naturalne.

"Don Carlo" to pana ulubiona opera Verdiego?

- Na pewno jedna z ulubionych. Cenię ją choćby za to, że w wielu momentach jest operą bardzo intymną, a to w tej sztuce nieczęsto się zdarza. Miałem już okazję pracować nad "Don Carlem", ale myślę, że spotkanie z tym utworem w Warszawie z inscenizacją Willy'ego Deckera było naprawdę wyjątkowe. Spektakl pokazuje skomplikowane, różnorodne relacje między bohaterami: między ojcem a synem, między mężem a żoną, wreszcie między świeckim monarchą a Kościołem. Jest to inscenizacja tradycyjna, ale pogłębiona psychologicznie.

Którą z oper Verdiego chciałby pan zrealizować w Warszawie w przyszłości?

- Trudny wybór. Myślę, że mógłby być to "Simon Boccanegra" albo "Aida". Bardzo interesujący jest też "Korsarz" albo "Joanna d'Arc", którą dyrygowałem w Grazu. Te dwa ostatnie dzieła można by było wykonać w wersji koncertowej.

Wymienił pan głównie tytuły mało znane polskiej publiczności, a podobno o Verdim wiemy ponoć wszystko. Tymczasem my, Polacy, mamy jeszcze sporo do nadrobienia. Ja dodałbym jeszcze jedną operę, którą bardzo lubię, a która nigdy nie była w Warszawie wystawiana. To "Luisa Miller".

- Rzeczywiście jest świetna, choć rzadziej pojawia się na scenach, ale też potrzebuje bardzo dobrego zestawu wykonawców. Inaczej może wydać się zbyt konwen- cjonalna.

Wspaniałych śpiewaków potrzebują wszystkie jego opery. Dopiero wówczas można docenić kunszt Verdiego.

- To prawda. I na tym też polega jego geniusz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji