Artykuły

"Straszny dwór" w Narodowym

KATARZYNA KORCZAK: Nie realizował pan dotąd spektakli operowych.

ANDRZEJ ŻUŁAWSKI: Zrobiłem rzecz znacznie trudniejszą. Nakręciłem operowy film "Borys Godunow" z udziałem Rostropowicza i Tesarowicza.

KK: Jak zareagował pan na propozycję dyrektora Teatru Narodowego Janusza Pietkiewicza wyreżyserowania opery "Straszny Dwór" Stanisława Moniuszki?

AZ: Ze zdziwieniem, które wywołało nie to, że zwracają się do mnie z operową ofertą, ale fakt, że chodzi właśnie o "Straszny Dwór".

KK: Podobno decyzję o przystąpieniu do pracy podjął pan od razu. Z gotową koncepcją przedstawienia przyszedł pan po trzech dnach.

AŻ: W krótkim czasie musiałem przemóc w sobie pewne opory. W dzieciństwie katowano mnie ta operą. Nauczyciele nie umieją pokazać urody Mickiewicza, Słowackiego, ani też Moniuszki. Wydaje nam się, że jeżeli coś jest nasze, własne, piękne, to musi być ponure, ciężkie i obrzmiałe jakimś nieludzkim cierpieniem. Tymczasem "Straszny dwór" jest lekką komedią, bez mała farsą, o dwóch chłopakach, co się nie chcą żenić, ale w końcu się żenią. A w to są inteligentnie wplecione motywy polskości, aluzje do sytuacji po Powstaniu Styczniowym. Muzyka jest niebywale śpiewna i taneczna. Postanowiłem przełamać przekonanie, że na "Strasznym dworze" mamy się nudzić dwie godziny i płakać nad ojczyzną.

KK: Od czego zaczął pan pracę?

AŻ: Zamknąłem się w domu i wysłuchałem w wielkim spokoju wszystkich powojennych nagrań "Strasznego Dworu". Śledziłem libretto. Nasi artyści mają fatalną dykcję, bełkot się z nich wylewa i przeważnie nie rozumiemy, co śpiewają. Dotychczasowe inscenizacje z utworu godnego światowego repertuaru czyniły zniechęcającą ramotę. Zacząłem powoli rozumieć, co należy zrobić, aby - nie szkodząc - ulżyć operze. Poważnie ją odkurzyć.

KK: Zaproponował pan skróty w partyturze.

AŻ: Operę obciąża powtarzalność. Moniuszko tak pisał, gdyż nie miał pewności, ile razy opera będzie grana. Nie było wtedy ani płyt, ani radia. Nie wiadomo było, czy wydane zostaną nuty. Wówczas powtarzanie motywów służyło utrwalaniu arii w pamięci widzów, aby mogli je zanucić w domu, a nawet przegrać na fortepianie. My tego problemu nie mamy. Doszedłem do wniosku, że można dokonać cięć. Kierownictwo muzyczne to zaakceptowało. Spektakl obecnie zrealizowany jest o dwadzieścia minut krótszy w stosunku do ogólnie znanej partytury.

KK: Akcja przedstawienia rozgrywa się w 1864 roku po upadku Powstania Styczniowego. Przesunął pan tę akcję w czasy pisania opery. To szokuje niektórych odbiorców.

AŻ: Moniuszko, pisząc operę "ku pokrzepieniu serc", musiał odwołać się do przeszłości. Gdyby utwór rozgrywał się w czasie mu współczesnym, cenzura w ogóle nie zezwoliłaby na jego wystawienie. W momencie, gdy "Straszny dwór" powstawał, na Placu Teatralnym koczowały wojska rosyjskie. My teraz nie musimy ukrywać się pod maską zafałszowanego obrazu Sarmacji.

KK: Czy kompozytor byłby zadowolony z takich zmian?

AŻ: Gdyby librecista przyszedł z kompozytorem na spektakl, to byśmy im powiedzieli: "Chłopcy, teraz możemy naprawdę pokazać to, o co wam chodziło". Muzyka opery także przecież mieści się w nurcie, który wówczas w Europie panował. Gdyby miała coś wspólnego z Sarmacją, trzeba by się muzycznie cofnąć do baroku. A to nie jest barokowa opera. Gramy więc w kostiumach z elementami mody na kostium narodowy z czarną biżuteria i w scenerii 1864 roku. Nagle muzyka się zgadza z czasem akcji.

KK: Zamiast Sarmatów wprowadza pan na scenę powstańców powracających z bitwy do domu. Motyw pędzonych przez rosyjską żandarmerię na Sybir polskich żołnierzy zamyka przedstawienie.

AŻ: Powstanie Styczniowe nie było ostatnim zrywem niepodległościowym Polaków. Powstańcy wracają zdławieni, rozbici. Walka o niepodległość będzie kontynuowana. Wydaje mi się, że wyraźne wątki patriotyczne dobrze mieszczą się w przedstawieniu. Nie są jednak "kazaniem narodowym". Tego baliśmy się najbardziej.

KK: Odświeżył pan również humor.

AŻ: Bo kto dziś uwierzy, iż dziewczętom uda się nastraszyć kawalerów zza obrazów na strychu. Za to pozwoliłem powstańcom odtańczyć skoczny taniec przed cenzurą. Ich samych wprawia to w świetny nastój. Za czasów Moniuszki nie mogliby tego zrobić. Wszystko po to, aby przybliżyć operę młodemu pokoleniu. Żeby widz po chwilach wzruszeń roześmiał się i czegoś się przy okazji nauczył. I po wyjściuz teatru powiedział: "Fajne. Idźcie na to". Chciałbym, żeby tak było.

KK: Na trzy dni przed premierą "Strasznego dworu" Janusz Pietkiewicz odwołany został ze stanowiska dyrektora generalnego Teatru Narodowego w Warszawie.

AŻ: Decyzję łączenia dwóch teatrów od początku uważam za niesłuszną. Proponowany program jest w moim odczuciu obłąkany. Ale odwołanie dyrektora tuż przed premierą jest oburzające. Nie stać nas na zmiany decyzji w biegu. Trzeba było poczekać do końca sezonu.

KK: Czy decyzja ta wpłynęła na atmosferę towarzyszącą przygotowaniom do premiery?

AŻ: Wiadomo. Kota nie ma, myszy harcują. Zrobiło się kompletne bezhołowie. Terminy były permanentnie nie dotrzymywane. Na pięć minut przed premierą stukano jeszcze młotkami. Bo zamiast dekoracji produkuje się tutaj sztuczne kaktusy. Krawcy szyją smokingi na sylwestra. W każdej pracowni są świetni ludzie. Polak potrafi. Ale Polak musi chcieć. A żeby tak było, trzeba nim dobrze pokierować. Kontekst takiej sytuacji jest znacznie szerszy.

KK: Jaki?

AŻ: Tragiczne było, gdy mieliśmy wiejskiego ministra kultury, który kazał wzywać Józefa Czapskiego do gabinetu nie wiedząc, że ten człowiek dawno umarł. A teraz mamy panią minister powołaną przez związki zawodowe. I ten ruch związkowy, w dodatku skoligacony z Kościołem, położy ten kraj na łopatki. Pani minister doprowadzi do tego, że związki zawodowe rozpanoszą się w instytucjach kulturalnych. Kultura nie może być rządzona przez związki zawodowe. Czy państwo znają związek zawodowy Picassów, Moniuszków? Ludzie, którzy prowadzą opery na świecie, mają bezwzględną tyrańską władzę. Mogą w każdej chwili każdego wyrzucić i kogoś nająć. Tutaj robi się przesłuchanie na wiolonczelę. Na początku skreśla się dwóch najmniej zdolnych. Po czym przychodzą związki zawodowe i mówią: "Zaraz, on jest synem pana, dzięki któremu jeździmy na wakacje". I zmuszają dyrektora muzycznego, żeby napisał: "Akceptuję". Jedyny Pietkiewicz się postawił i nazwisko skreślił. "Straszny dwór" to jest ten gmach, nie dlatego, że był Pietkiewicz, ale dlatego, że panuje tutaj małość i związki zawodowe. Pan Balcerowicz chce przeprowadzić thatcherowski program odrodzenia gospodarki. Ale pani Thatcher wiedziała, że pierwszą rzeczą, którą należy zrobić jest rozbicie w pył związków zawodowych. Bo one paraliżowały kraj.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji