Trembecki jako taki?
Życie teatralne w tym kraju składa się przede wszystkim z recenzentów. Recenzenci składają się z odkrywców. Jakiś cudzoziemiec, gdyby posiedział w Polsce dzisiejszej lat ze trzy, musiałby dojść do jednego wniosku, że, mianowicie, o teatrze pisują w tym kraju ludzie świeżej daty, nieskażeni lekturami, studiami, znajomością przedmiotu, dzięki czemu przyjmują sztukę z tak nieskażoną młodzieńczą radością pionierów.
Zdawałoby się, że co jak co, ale polskie Oświecenie, tak wszechstronnie oświetlone przez Jana Kotta i innych bojowników edukacji laickiej, znane jest bodaj w zarysach osobom pisującym w "Tu i Teraz" oraz w innych drukowanych przenośnikach informacji dla tych nielicznych, którzy te pisma jeszcze chcą czytać, że tedy o entuzjazm towarzyszący odkryciom prawdziwym byłoby raczej trudno. Pokazuje się atoli, że łatwo. Hanuszkiewicz zbiera owoce. Kiedy obejmował Teatr Narodowy po Dejmku - gromy nań spadały, że kolaborant i jak on mógł. Kredy Narodowy opuścił, zamieniwszy go pierwej w scenę osobistą raczej, niż narodową, stał się idolem "krytyki niezależnej", której nie popuścimy.
Otóż "krytyka niezależna" wpadła w szał zachwytu nad "Synem marnotrawnym " w Ateneum. "Syna marnotrawnego" napisał \/oltaire, przełożył Trembecki. Wiadomo każdemu(?), że Trembecki umiał wiersze pisać i nie bez przyczyny zajmuje tak poczesne miejsce w dziejach polskiej literatury. "Nikt" wszakże o Trembeckim nie pamiętał, nie przypominam sobie, żeby ktoś kiedyś (w tych latach) do niego gdziekolwiek nawiązywał, cytował, ba, zdaje się, że go i radio dla szkół nie za często eksponowało. A tu taka bomba! Trembecki, proszę państwa! Jak on pisać umiał! Jaki wiersz potoczysty! Jaka polszczyzna! Jak Hanuszkiewicz to cudownie zinscenizował! A przy okazji czytelnik się dowiedział, że Trembecki był babiarz i pojedynkowicz i że w końcu zdziwaczał. Cała wiedza tego towarzystwa krytycznego (?) bierze się zawsze z programu teatralnego, a cały entuzjazm albo cała niechęć z tego, co się dzieje poza teatrem i wokół teatru.
No dobrze, czy pan, panie D., jest przeciw Trembeckiemu? Ależ nic podobnego! Zawszem go lubił, czytuję często, bo to mistrz formy a ja tylko mistrzów mam w estymie "Syna marnotrawnego"m przeczytał dawno, a ponieważ moda na komedie o synach marnotrawnych szła przez Europę falami i długo, mógłbym przytoczyć niezłą przygarść tytułów o synach marnotrawnych, w tym "Bigos hultajski" Jana Drozdowskiego (1802), też napisany wierszem zgrabnym, płynnym, potoczystym, nie gorszym od wiersza Trembeckiego i nie gorszym od wiersza, jakim później miał pisywać Fredro, bo w Polszcze pisać umiano i przed Fredrą.
Może jest pan, panie D. przeciw Hanuszkiewiczowi? Ależ skąd! Większość jego prac scenicznych miałem za ciekawe, niektóre za nader udatne i pomysłowe, samego H. uważam za aktora wysokiej próby (choć zmanierowanego) i nigdy nie zapomnę tego, co uczynił dla teatru telewizji w czasach, gdy nim kierował, bo wyniósł teatr w polskiej telewizji na wyżyny
w świecie nie znane. Był to albowiem człowiek ambitny i bardzo zdolny. A teraz przeniósł na scenę komedyjkę Voltaire'a - Trembeckiego z wdziękiem dobrego rzemieślnika, z paroma gagami, dobrą obsadą, zabawną muzyką (Jan Raczkowski) i stosownymi strojami (Xymena Zaniewska). Wszystko, by się troszkę pośmiać, pocieszyć, wyjść i zapomnieć. Boć to przecie żadne arcydzieło, żadna rewelacja. Zwykłe przedstawienie w profesjonalnym teatrze, a od profesjonalnego teatru oczekuje się profesjonalizmu, czyli perfekcji. Pochwały, jakimi "krytyka niezależna" obsypała zdolności wersyfikacyjne Trembeckiego świadczą o tej krytyki profesjonalizmie, gdybym ja zaś zaczął chwalić Henryka Machalicę za to, że wspaniale się prezentuje ze swoją naturalną brodą i doskonale mówi wiersz Dobruckiego-starosty, albo gdybym dowodził, że Marian Kociniak wie, jak się rusza językiem, akcentuje pointy i co robi z rękoma - to przecie bym ich setnie obraził, bo to są zawodowcy i chwalić ich za to, że znają swój fach to tyle co przystąpić do lobby "krytyki niezależnej".
Cieszyć się z takim zapałem, że komedia śmieszy to tyle, co dawać wyraz przeświadczeniu, że się żyje w czasach, kiedy komedia śmieszna musi być fenomenem, rzadkością, cudem niemniemanym, albo, jak w przypadku eksplozji zachwytu nad przedstawieniem w Ateneum, że oto dokonał się rzeczywisty cud odkrycia Trembeckiego i powrotu Hanuszkiewicza, syna naszego marnotrawnego, który się nawrócił, grzech swój pojąwszy, na łono rodziny czy gminy zawiedzionych ongi sympatyków. Hanuszkiewicz obsadził w roli podstoliny Zdawnialskiej Zofię Kucówną, której uśmiech promienny nie schodzi z radosnego oblicza a szczebiot rozkoszny z warg. Jest to milutkie i cieszy, ponieważ trawiło mnie dojmujące zmartwienie, iż nigdy, ach nigdy, nie ujrzę tej świetnej aktorki z uśmiechem na buzi, że odtąd będzie już grała same Antygony, Ladies Macbeeth a w najgorszym przypadku zgorzkniałą panią Warren. A tu tyle promienności, seksiku, wdzięczku, zalotności, śmiechu, serce się rwie. Kucówna umie być kobietą i potrafi bywać kobietką, a jej rola w "Synu marnotrawnym" zdaje się zapowiadać pewną normalizację na linii stosunków kobieta-kobietka, w jej repertuarze, jak pewną normalizację w samym życiu teatru zdaje się zapowiadać przypomnienie "Syna marnotrawnego" autora, o którym wysokie trzymał mniemanie sam Adam Mickiewicz, co też z języka jego czerpał pełnymi garściami.
I ten język gra wszystkimi farbami w ustach tyleż Sieciecha (Marek Lewandowski), co jego brata Walerego (Emilian Kamiński), onegoż syna marnotrawnego starosty, co to damom zbyt wiele czasu zwykł był poświęcać, póki nie trafił na Elżusię (Anna Gornostaj), stworzenie świeże, dziewicze jeszcze, ale już mające szczególne umiłowanie łoża, które przesuwają tam i z powrotem dwa arlekiny - Michał Bajor i Tadeusz Chudecki. Chudecki kozły przy tym wywija, na świadectwo, że w szkole aktorskiej duch i ciało jednakowo bywają wieczne, Bajor zaś bez przerwy robi miny, czółko marszcząc i oczkami małymi łypiąc, co ma nas rozśmieszać do łez. Pianista, czasem Tomasz Bajerski, a czasem Jan Raczkowski, też gra, nie tylko na klawiaturze. Cofa arlekinów kilka razy, żeby się mogli popisać sprawnością, a w końcu wychodzi spiesznie, pukając się w naręczny zegarek. Przesłanie sztuki podoba się, bo staje w obronie "współczesnej młodzieży", którą stare zbereźniki zawsze oskarżały o bezeceństwa i niesubordynacją...
Język Trembeckiego - to on gra, ale z tym mówieniem jego wiersza - słabo. Prawie cała obsada nie umie sobie radzić z cezurami, przerywa wersy nie tam, gdzie sens się przenosi na drugą połowę zdania. Pauzy są tu straszne! Hanuszkiewicz jakby w ogóle nie czuł, że tak mówiąc, tak siekając wiersz, morduje się i poezję, i sensy każdego wersu. Jak można robić przerwę po "wielbią" w wersie "którego wszyscy wielbią chwalebne przymioty"? "Chwalebne przymioty" wypadają wtedy za burtę i toną. Tak prawie w każdym wersie i u każdego aktora. Najmniej kiksów robi Kucówna, ale ona gra piersiami, więc kiks wygląda na zadyszkę,.. Nie zauważyłem, żeby "krytyka niezależna" zauważyła te szkolne błędy warsztatu znakomitego reżysera i równie znakomitego zespołu. Otóż jeśli nie wypada chwalić profesjonalistów za to, że potrafią robić to, czego nie umieć nie mają prawa, to trzeba zwracać uwagę na fuszerki zawsze wtedy, kiedy się im zdarzają. Rutyna zabija czujność i samokrytycyzm, "krytyka niezależna" zabija kryteria. Dlatego należy zabić "krytykę niezależną" i stworzyć krytykę profesjonalną.
..."Syn marnotrawny" miał w Polsce dobrą krytykę zawsze. W Teatrze Narodowym wystawiono go po raz pierwszy w roku 1779. Jan Kott powiada, że to najświetniejszy "chyba" z przekładów osiemnastowiecznych, ale nie podaje, jaki inny mógłby z nim rywalizować, i że to przekład (tekst) ,,ciągle niedoceniony". Minęło lat trzydzieści od wydrukowania tych opinii i nikt (chyba?) po Trembeckiego nie sięgnął marudząc, że w polskiej dramaturgii przedfredrowskiej nie ma w czym wybierać.
Hanuszkiewicz czytuje zapewne dużo Mickiewicza. Kiedyś przez Mickiewicza odkrył Garczyńskiego, teraz zapewne Trembeckiego, trop wydaje mi się zrozumiały. Sam, tłumacząc Kryłowa, bajki Trembeckiego miałem pod poduszką, bo to krynica polszczyzny. Dlatego cieszyć się wypada, że Hanuszkiewicz wreszcie "docenił" Trembeckiego i że "krytyka niezależna" dowiedziała się, iż Trembecki umiał rymować oraz że się pojedynkował o białogłowy, bo za nimi przepadał. Na szczęście nie całkiem przepadł. A że w obsadzie zespołu Warmińskiego przypadł do gustu i serc publiczności warszawskiej - bardzo dobrze o niej świadczy. Znaczy to, że nie wszystko w sztuce zgniło i nie wszystka publiczność zjełczała. Dixi.