Artykuły

Złociutka kaczuszka

Panuje dziś - jak się wydaje - ogólne przekonanie, iż teatr dla dzieci powi­nien być lekki, łatwy, przyjemny, ładniutki i bezproblemowy, powinien uni­kać sytuacji dyskusyjnych, przedstawiać świat łagodny i wolny od niepokojów, z obowiązkowym szczęśliwym zakoń­czeniem, nawet za cenę mniejszych lub większych kłamstewek - w przeciw­nym razie wynikną z tego same kłopoty dla rodziców i dla pedagogów.

Baśń "Złota kaczka" w olsztyńskim te­atrze Jaracza wychodzi naprzeciw tym oczekiwaniom, dlatego wywołuje ogól­ny aplauz większości rodziców i opie­kunów. Co prawda, nie wszyscy pedago­dzy podzielają wyżej przedstawione po­glądy, ale większość, jak się wydaje, wo­li mieć święty spokój. Po co teatr ma pro­wokować u dziecka trudne pytania, które potem trzeba mu wyjaśniać, tłu­maczyć? A Zbigniew Marek Hass, dyre­ktor teatru, w którym przedstawienia dla dzieci stanowią dziś ważny, także eko­nomicznie, składnik repertuaru - jest ostatnią osobą, która by mogła i chciała rzucić wyzwanie szeroko przyjętym gu­stom.

Znana warszawska legenda opowiada o złotej kaczce pływającej po podzie­mnej sadzawce w lochach zamku Ostrogskich przy Tamce i strzegącej tam ogromnych skarbów. Śmiałkowi, który odważy się do niej dotrzeć, daje ona ty­siąc talarów pod warunkiem, że wyda on je tylko na własne potrzeby czy kaprysy, nie wolno mu ich obrócić na wsparcie kogokolwiek innego. Jednak szewczyk, który ów warunek przyjął, nie potrafił go dotrzymać i pieniędzmi obdzielił biednych. Stracił ofiarowane przez kaczkę bogactwo, lecz ocalił swój honor i szla­chetność serca. W najbardziej chyba rozpowszechnionej wersji literackiej tej bajki, pióra Artura Oppmana, morał wy­głasza stary wiarus wojen napoleoń­skich, któremu szewczyk był dał dukata wsparcia:

"Nie dukat, paniczu, daje szczęście, ino praca i zdrowie. Ten pieniądz wart coś, co zarobiony, a darmocha na złe idzie." A w zakończeniu czytamy: "A o złotej kaczce słuch zaginął. I dzięki Bogu! Bo zła to musiała być boginka, kiedy za wa­runek stawiała: sobie, nie komu!"

Spod powierzchni tego morału prze­śwituje jednak surowa prawda o świecie: egoistom wiedzie się lepiej, niż ludziom uczciwym. I dopiero tu się otwiera szerokie pole dla ambitnych pedagogów, dla poważnych rozmów z dzieckiem o życiu i o jego wartościach.

Przyjrzyjmy się, jak wygląda wersja dziecięca tej legendy, napisana przez Mirosława Łebkowskiego i Stanisława Wernera, a wystawiona przez Zbignie­wa Marka Hassa w Olsztynie.

Przedstawienie roztańczone, rozśpie­wane, prawie dziecięcy musical. Przy wtórze słodkiej muzyczki Józefa Talarczyka (podretuszował ją trochę Włodzimierz Jarmołowicz junior, ale nie zdołał usunąć wszystkich jej landrynkowych smaków) poznajemy rozpaczliwą sytu­ację biednego warszawskiego szewca Klepanko, którego wtrącić chce do wię­zienia za długi nieczuły Żyd-lichwiarz Dukat. Głuchy dzwonnik (ale co chce, to słyszy) opowiada czeladnikowi Kacper­kowi legendę o złotej kaczce. Kacperek podejmuje wyprawę do lochów, w nad­ziei że złota kaczka pomoże mu ocalić bliskich od nędzy. Musi po drodze poko­nać liczne przeszkody i strachy. Lecz strachy to niegroźne: dwa sympatyczne, pląsające nietoperze, zabawny pająk-akrobata, którego udaje się Kacperkowi przechytrzyć i posłać po pajęczynie wprost na księżyc (z podziemnego lo­chu?), wreszcie kot...pożerający ludzi, również nie nazbyt straszny i łatwy do pokonania dzięki radom nieocenionych nietoperzy. Bardzo to wszystko ładne, efektowne, dzieciaki i ich rodzice biją brawo, aż wszyscy zapominają, że prze­cież znaleźliśmy się rzekomo w głębo­kim podziemiu, pośród złych, nieprzy­jaznych człowiekowi mocy.

Ale jakich tam znowu złych mocy! Po­jawiającej się w końcu złotej kaczce to­warzyszy śliczny balecik zielonych ża­bek; ona sama wygląda jak dobra wróżka w otoczeniu zwierzątek - swo­ich wdzięcznych służek. Trudno uwie­rzyć, że zdolna jest do tak nieczułych i egoistycznych, człowiekowi nieprzyja­znych żądań, jakie stawia czeladnikowi Kacperkowi. I rzeczywiście: okazuje się iż jest to królewna dobra, tyle że zły cza­rownik ją zaklął i zmusił do tych wszy­stkich okropnych rzeczy. Gdzie jest ten czarownik? Tego się już nie dowiaduje­my. Zło nie zostaje tu - jak w dawnych, tradycyjnych bajkach - nazwane po imieniu i zdemaskowane. Winny jest ja­kiś nieokreślony "ktoś inny", jacyś "oni", królewna zaś pozostaje czysta i słodka, bo w dziś lansowanej milusiń­skim konwencji nie ma prawa zdarzyć się inaczej. Zło, dobro, prawda o życiu - zostały tu dokładnie rozmydlone. Duch czasu.

To zjawisko zatacza coraz szersze kręgi. Wystarczy przejść się po księgar­niach, obejrzeć sprzedawaną tam pro­dukcję dla dzieci, by przekonać się, jak daleko posunął się proces wygładzania i kolorowania obrazu świata pokazywa­nego dziś dzieciom. Na ladach leżą stosy lśniących książeczek, a w nich niby zna­ne od wieków bajki, którymi karmiły się pokolenia - ale w nowych, uproszczo­nych do minimum wersjach obrazko­wych, fałszywych i przesłodzonych. A potem się dziwimy, że nasze dzieci w zderzeniu z realnym światem okazują się całkiem nie przygotowane, że reagują na życie neurotycznie.

A tymczasem pytanie: skąd zło na tym świecie? - zadają sobie od wieków nie tylko filozofowie, lecz chyba przede wszystkim inteligentne dzieci. Niedawno, w majowym (nr. 76) "Ex Libris" - dodatku książkowym "Życia Warsza­wy" - trafiłem na wywiad z Rolandem Toporem. Znakomity francuski rysow­nik i pisarz znany z uprawianego przez siebie gatunku "czarnego humoru" mówi tam:"Dzieci nie są takie głupie, jak to się wydaje dorosłym, i od chwili kiedy zaczynają jeść mięso, wiedzą, że wokół dzieje się coś dziwnego." Teatr im na to pytanie nie odpowie. Do­rastając pójdą szukać odpowiedzi gdzie indziej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji