Artykuły

Warszawa. Halinka Młynkowa debiutuje w "Edith i Marlene"

- To historia dwóch kobiet, które się przyjaźnią, ale potrafią też się bardzo pokłócić, nawet pobić. Zderzenie dwóch takich osobowości jest niebezpieczne, ale z drugiej strony - przyjrzyjmy się relacjom, jakie są między dziewczynami - konflikty to też okazywanie uczuć - mówi Halinka Młynkowa przed swoim debiutem w "Edith i Marlene" w Teatrze Mazowieckim im. Kiepury.

O niezwykłej roli Marleny Dietrich w spektaklu "Edith i Marlene" w reżyserii Marty Meszaros, o nadmiernym zainteresowaniu brukowców życiem

prywatnym z Halinką Młynkową rozmawia Anna J. Dudek.

W spektaklu "Edith i Marlene" w reżyserii Marty Meszaros debiutujesz w roli aktorki. Co okazało się najtrudniejsze?

Wszystko, (śmiech) Czuję się trochę tak, jakbym miała zawiązane oczy przy wchodzeniu na nowy teren. Ania [Anna Sroka-Hryń - przyp. red.], która gra Edith, ładnie to ujęła - że to trochę tak, jakbym wchodziła na nową wyspę. Jakoś tak się dzieje w moim życiu, że często te wyspy zmieniam i szybko się na nich odnajduję. Mam nadzieję, że będzie i w tym wypadku.

Duże zmiany co siedem lat?

Tak mniej więcej się to układa, to niesamowite. Tak samo jest z aktorstwem, którym nigdy się nie interesowałam.

Ale oferty występów w filmie i telewizyjnych serialach były.

Tak, pojawiały się regularnie. Zawsze kategorycznie mówiłam "nie", bo jestem wokalistką.

Co nie przeszkodziło ci jednak przed laty wystąpić w "Tańcu z gwiazdami".

Nie ukrywam, że uległam wtedy presji z wielu stron. Ludzie mówili mi,

że to pomoże mi przypomnieć się publiczności przed powrotem na scenę. A ja bardzo nie chciałam. Poszłam tam i byłam od początku zniechęcona. W skrócie - chodziło o mój brak asertywności. I tak też się to skończyło. Powinnam była zaufać swojej intuicji.

Takich wątpliwości nie miałaś jednak, kiedy przyszła propozycja od Marty Meszaros.

Marta Meszaros to wielka reżyserka i wspaniały człowiek. Nie byłabym w stanie odmówić. Chociaż powiedziałam jej na początku, że nigdy nie miałam do czynienia z aktorstwem. Słowo mówione jest zupełnie inne niż piosenka, nigdy mnie do niego nie ciągnęło. Nawet podczas szkolnych akademii w szkole podstawowej recytowałam swoją rólkę, jak już musiałam, nie potrafiłam jednak w to uwierzyć.

Z Martą Meszaros znałaś się jednak wcześniej prywatnie, to była partnerka ojca Twojego byłego męża.

Tak, poznałyśmy się, ale spotkałyśmy się raptem może ze trzy, cztery razy.

Sympatia pojawiła się od początku?

Zawsze miałam do niej ogromny szacunek. Podziwiam ją. To wspaniała kobieta i wspaniała artystka.

Od początku widziała Cię w tej roli?

Podobno tak. Słyszałam, że była przekonana, że to rola dla mnie, a to przekonanie zostało wsparte potwierdzeniem ze strony innych osób, które pytała o zdanie.

Mówiłaś, że nie wierzyłaś sobie kiedyś, jeśli chodzi o tekst mówiony. Teraz, wcielając się w rolę Marleny Dietrich, wierzysz sobie?

Teraz jest inaczej, bo decyzję o występie w spektaklu podjęłam świadomie. Wierzę Marcie i jej wskazówkom, coraz bardziej wierzę też sobie, ta różnica między słowem mówionym a śpiewanym nie jest już dla mnie tak rażąca. Na początku było bardzo trudno, po prostu deklamowałam kwestie Marleny, ale od pewnego czasu zaczęłam je czuć.

Język jest dodatkową trudnością? Polski nie jest Twoim pierwszym językiem...

Tak naprawdę moim pierwszym językiem jest gwara. Czeski był językiem podwórka, polski był językiem ze szkoły. Marta Meszaros powiedziała, że zachowałam melodykę czeskiego. Ja tego nie słyszę. Ciekawe spostrzeżenie.

Jaka jest twoja Marlena?

Dużo o niej i jej naprawdę niezwykłym życiu czytałam, kiedy zaczęłam przygotowywać się do roli w teatrze w Otrębusach. Dietrich tylko na ekranie była hipnotyzująco powolna, omdlewająca, patrząca spod pół-przymkniętych oczu. W rzeczywistości - wręcz przeciwnie. Trzeźwo patrzyła przed siebie szeroko otwartymi oczami. Poza planem filmowym była bardzo energiczna, szybko mówiła, szybko się poruszała. Nie mam zamiaru jej udawać, bo to zupełnie bez sensu, ale to zderzenie z jej mitem jest oczywiście trudne, chociażby z powodów praktycznych - ja szybko mówię, a w dodatku na koncertach mówię cicho. Bo mogę, bo mam mikrofon. Tutaj, na scenie, muszę zupełnie inaczej pracować głosem.

Widzisz postępy, które robisz?

Trochę tak, bo w końcu zaczęłam mówić emocjami. Nie wiem jednak, jak będzie na premierze - podobno zawsze jest strasznie - może zacznę deklamować, może się spalę, może zapomnę tekstu... A może będzie wszystko dobrze... Zobaczymy...

Jako wokalistka osiągnęłaś sukces, jesteś w pełni ukształtowaną artystką. Czy komuś takiemu trudniej jest zdobyć się na pokorę w zupełnie nowej dziedzinie? Nie. Mam wrażenie, że ja mam w sobie pokorę. Ogromny szacunek do aktorów i pokorę wobec ich zawodu. Irytuje mnie, kiedy niektórzy aktorzy śpiewają, a potem narzekają, że to im nie wychodzi, bo nie są wokalistami, tylko aktorami. Ja, skoro już się zdecydowałam na udział w czymś, co dla mniej jest aktorskim eksperymentem, nie zamierzałam narzekać i się krygować, tylko uważnie słuchać uwag tych łucki, którzy się na tym znają doskonale.

Czyli nie gwiazdorzysz?

Nie, bo nawet nie ma na to miejsca.

A podobno Młynkowa jest kłótliwa i nie lubi pracować w grupie.

W grupie pracuję cały czas. Na tym polega życie i każda praca. Mam tendencje do tego, żeby być liderem. To prawda. Też podążam tą drogą. Umiem zawalczyć o siebie. A to nie zawsze jest mile widziane.

Mówisz, że nie będziesz udawać Marleny Dietrich.

Nie będę. To opowieść o przyjaźni dwóch wielkich gwiazd, jednak tutaj na scenę wychodzą dwie Polki, Halina i Ania, i przeistaczają się w te kobiety, które łączyła niezwykła więź.

Nie były tylko przyjaciółkami.

Nie, Dietrich i Piaf były kochankami. Obydwie miały wiele przygód i z mężczyznami, i z kobietami. Żyły w czasach o wiele bardziej obyczajowo wyzwolonych niż nasze, nikogo więc to nie szokowało. Jednak ich relacja to coś o wiele więcej - to historia kobiet, które i bardzo się lubiły, i kochały, i szanowały, ale jednocześnie były rywalkami. Podczas pierwszego spotkania Piaf zazdrościła Dietrich klasy, obycia, urody, wytwornosci, a Dietrich z kolei zawsze była zazdrosna o to kolorowe, pełne przygód życie, które prowadziła Piaf. To historia dwóch kobiet, które się przyjaźnią, ale potrafią też się bardzo pokłócić, nawet pobić. Zderzenie dwóch takich osobowości jest niebezpieczne, ale z drugiej strony - przyjrzyjmy się relacjom, jakie są między dziewczynami - konflikty to też okazywanie uczuć. Zdarzają się nawet w przyjaźni.

A Ty przyjaźnisz się z innymi wokalistkami? Artystkami?

Nie.

Kolizja ego?

Nie, po prostu jakoś tak się ułożyło. Nie dobieram też przyjaciół na podstawie tego, jaką mają profesję.

Powiedziałaś, że te czasy - 50 lat temu - były czasami większej swobody seksualnej. Dzisiaj jesteśmy bardziej pruderyjni?

Myślę, że tak. Myślę też, że kiedyś bohema żyła, jak chciała, bo nie było wszędzie czyhających na jej członków paparazzi i zwykłych ludzi gotowych za kilkaset złotych sprzedać jakiejś redakcji zdjęcia zrobione podczas obiadu. Kiedyś coś wychodziło na jaw dopiero wtedy, kiedy np. ludzie zaczynali pokazywać się razem. To oni decydowali, kiedy ujawnić światu, że są parą. Dziś wystarczy, że pójdziesz z kimś na obiad, a media już snują plany waszego ślubu.

Doświadczasz tej ciemnej strony zainteresowania mediów?

Oczywiście. To obrzydliwe.

Jaka jest najlepsza strategia obrony?

Nie będę się bronić, to nie ma żadnego sensu. To z góry przegrana walka z tabloidami i plotkarskimi portalami. Dlatego też rozmowy o moim życiu prywatnym mnie nie interesują. Osoby mi przyjazne nie potrzebują wyjaśnień, a te, które mnie nie lubią, i tak w żadne wyjaśnienia nie uwierzą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji