Artykuły

Łączenie chłodu i ognia

"Out" i "Cool Fire" w choreogr. Izadory Weiss Bałtyckiego Teatru Tańca w Operze Bałtyckiej w Gdańsku. Pisze Barbara Kanold w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.

W "Cool Fire" [na zdjęciu] są dwa przeciwne światy, które Isadora Weiss w miarę upływu akcji stara się pogodzić. Z sukcesem znajduje między nimi nić porozumienia, udowadnia, że wzajemne obawy można zwyciężyć. Ja zdecydowanie opowiadam się po stronie tych, którzy reprezentują "Cool".

"Out/Cool Fire" to trzecia premiera baletowa, którą udało mi się obejrzeć w ciągu ostatnich miesięcy. Najpierw w Coven Garden w wykonaniu londyńskiego Królewskiego Baletu obejrzałam nowe wystawienie "Jeziora łabędziego" Czajkowskiego. W choreografii Mariusa Pepita i adaptacji Fredericka Ashtona i Davida Bintleya i bardzo tradycyjnych dekoracjach znakomici tancerze z Marinelą Nunez i Thiago Soares (obydwaj artyści słusznie zaliczani do grupy "principals", czyli wyżej w hierarchii zespołu niż soliści, odpowiednik francuskiej etoile) dali pokaz klasyki baletowej na najwyższym poziomie. Zarówno w sferze artystycznej jak i technicznej. I tylko w takiej formie warto dziś wystawiać i oglądać tę baletową bajkę. Ale jeżeli dysponuje się dziewięćdziesięcioosobowym zespołem tancerzy, to jest z czego wybierać.

W spisie artystów z satysfakcją przeczytałam nazwisko Dawida Trzensimiecha (ciekawe, jak w Londynie wymawiają jego nazwisko?), laureata I nagrody w XIV Gdańskim Konkursie Tańca w 2005 roku. Teraz artyście powierzono rolę Księcia w "Dziadku do orzechów".

W stupięćdziesięcioosobowym zespole baletowym Opery Paryskiej nie ma, niestety, ani jednego Polaka. Dwa tygodnie temu obejrzałam w paryskim Palais Garnier nową propozycję "Kaguyahime" do muzyki m.in. Maki Ishii. Brigitte Lefevre, kończąca karierę dyrektora baletu, zaprosiła do pokazania nowej wersji tego spektaklu, znanego w Gdańsku z "No More Play", zrealizowanego z Bałtyckim Teatrem Tańca, Jiri Kiliana. Znakomity choreograf wybrał, z licznego zespołu, zaledwie dwunastu artystów. Do tradycyjnej muzyki japońskiej, połączonej z elementami współczesnymi, Kylian stworzył porywające widowisko, w którym płynny, chwilami niemal senny ruch przechodzi w szalony, dziki, niepozbawiony jednak harmonii. Z perkusją obecną na scenie! I w warstwie fabularnej losów Kaguyahime i Mikado do dziś aktualny.

Ciekawe, czy obejmujący niebawem dyrekcję paryskiego baletu Beniamin Millepied, tancerz i choreograf między innymi "Czarnego Łabędzia" z Natalie Portman, dokona zasadniczych zmian, czy pójdzie drogą, jaką ten zespół podąża od czasów Ludwika XIV? Na razie zapowiedział, że "potrzebny mu będzie pióropusz d'Artagnana, aby zmierzyć się z legendą".

A w sobotę w dwuczęściowym spektaklu wystąpił Bałtycki Teatr Tańca i, zachowując wszelkie proporcje, trzeba od razu powiedzieć, że "Out", zrealizowany pierwszy raz w 2010 roku, tym razem przyniósł ciekawy, o wiele bardziej spójny układ. Nie pretenduję do doradcy Izadory Weiss, przypominam jednak, że już wtedy postulowałam zdecydowane skrócenie spektaklu. I tak się stało z korzyścią dla całości. Jednoaktowa opowieść o poszukiwaniu miłości rozegrana w tej wersji między sześcioma postaciami zyskała na intensywności i wyrazistości. Ruch został zdynamizowany, poszczególne sekwencje płynnie przechodzą jedna w drugą. Zyskuje na tym warstwa narracyjna opowieści, bardzo podobał mi się początkowy duet Beaty Gizy i Graziano Bongivanni. W roli Thanatos udatnie zastąpiła Aleksandrę Michalak, z pierwotnej wersji, Elżbieta Czajkowska-Kłos, sugestywna, dobra aktorsko.

Po przerwie obejrzeliśmy nową propozycję choreograficzną Izadory Weiss, szefowej Bałtyckiego Teatru Tańca. Choreografka, zafascynowana Nigelem Kennedym, nazwała ją "Cool Fire" i wykorzystała kompozycje znakomitego gitarzysty Jimiego Hendrixa. Chłód i ogień? Jak je pogodzić? Zdawałoby się, że stany nie do pogodzenia - sugeruje to nawet plakat spektaklu, wykorzystany na tytułowej stronie programu. Dwie tancerki - Amelia Forrest i Natalia Madejczyk reprezentują dwie absolutnie różne opcje człowieczego losu.

Są więc dwa przeciwne światy, wręcz wrogie, które choreografka w miarę upływu akcji stara się pogodzić. Z sukcesem znajduje między nimi nić porozumienia, udowadnia, że wzajemne obawy i przeciwności można zwyciężyć. Trafnym symbolem scalenia jest biały, w końcowej części, strój, raczej nawet bielizna, wszystkich uczestników, którzy odrzucili powierzchowność, etykiety i wspólnie pokazują swoje przeżycia.

Tak rozumiem przesłanie spektaklu. Ale zdecydowanie opowiadam się po stronie tych, którzy reprezentują "Cool". Przede wszystkim ze względu na choreografię będącą przykładem tańca, który pozbawiony sztywnych, klasycznych reguł opiera się na pokazaniu emocji i wewnętrznych odczuć tancerza. Prym wiodą w tej sekwencji Sayaka Haruna, japońska tancerka znakomicie wkomponowana w gdański zespół. Delikatna, ale wyrazista, operująca pięknym gestem. I Amelia Forrest, elegancka w ruchu, tworząca znaczącą postać. Wreszcie niezawodny Filip Michalak, znakomity w partii solowej, sprawny technicznie, dobry aktorsko. Stale czekam na specjalnie dla tego tancerza stworzony większy układ choreograficzny.

Piątka tancerzy po stronie "Fire" proponuje współczesną wersję tańca, niemal dyskotekowego. Zauważając ich wysiłek i poziom, nie godzę się na propozycje choreograficzną. Nie odpowiada mi tego typu taniec na scenie. Ale to jest oczywiście moje odczucie i widzowie nie muszą się nim sugerować. A jeżeli chodzi o poziom, to wysoko oceniam pracę Ireneusza Stencla i Sylwii Kowalskiej-Borowy, asystentów choreografa, często w roli pedagogów prowadzących lekcje. Dobrze wypełniają swoje zadania i to znajduje odbicie w coraz lepszym poziomie całego zespołu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji