Artykuły

Rzecz o Czarnobylu

GŁOŚNO o tej sztuce w świe­cie, teatry w Londynie, Wie­dniu, Sztokholmie, w USA, we Włoszech, w Polsce realizują ten sceniczny reportaż, w którym elementy dramaturgiczne można sprowadzić do szkicowych dialo­gów i pewnych napięć sytuacyjnych... Wszyscy zafascynowani są bardziej tragedią Czarnobyla, niż literackim warsztatem Gubariewa. Dziennikarstwo w tym przypadku jest usprawiedliwione na scenie, bo przecież autor jest dziennika­rzem, pracuje w redakcji "Praw­dy". Profesjonalne więc przyzwy­czajenia zdominowały materię dra­maturgiczną; daje się również wy­czuć brak dystansu wobec przed­stawianych zdarzeń, bardziej emo­cjonalny niż intelektualny stosu­nek do ludzi i faktów. Ten emocyjny stosunek do przedstawianych wydarzeń daje się także odczytać w autokomentarzu do "Sarkofa­gu": "Chodziło mi o ukazanie mo­ralnego aspektu tej tragedii (w Czarnobylu - SŻ), wyrażającego się w tym, że jeśli człowiek wy­przedaje się ze swoich zasad dla osobistej wygody, jeśli obejmuje odpowiedzialne stanowisko zdając sobie sprawę, że nie jest dobrym fachowcem, to prędzej czy później znajdzie się w sarkofagu. (...)

"Sarkofag to dramat - ostrze­żenie. Zarzucano mi często, że na­pisałem go w krótkim czasie, za­raz po katastrofie. Odpowiedzia­łem, że gdybym odwlekał napisa­nie tej sztuki to może nie by­łoby jej komu pisać i dla kogo". ("Trybuna Ludu" nr 267, 14-15 XI 1987 r.).

W kontekście tego wyznania au­tora (wszyscy zresztą doskonale wiedzą, że sztuka "wychodzi" od katastrofy czarnobylskiej) dziwnie brzmi twierdzenie reżysera - Zyg­munta Wojdana - który w "Pro­gramie" pisze: "Napotykamy w niej (w sztuce - SŻ) na bardzo ważny problem - wiedzy, odpo­wiedzialności i etyki lekarzy le­czących tego rodzaju schorzenia. Wydaje się, że jest to etyka nie pozbawiona trudnych komplikacji". Czy o to w sztuce rzeczywiście chodzi? Niewątpliwie problem ist­nieje - ale w tle, w planie, nie jako dominujący.

Oglądając to radomskie przed­stawienie "Sarkofagu" (prapremie­ra polska; tego samego dniao go­dzinie 19 w Teatrze Popularnym w Warszawie rozpoczęła się także premiera tej sztuki) odnosi się wrażenie, że owe moralne aspek­ty, o których mówi także Gubariew, zostały jakby przytłumione przez wyeksponowanie "proradzieckości" sztuki. Nikt nie zwracał uwagi na akcenty ideologiczne. Wystawiając dramat inscenizatorzy wydobywali z niego wartości humanistyczne, ludzkie, podkreś­lali tragizm współczesnego czło­wieka. We wspomnianym wywia­dzie Gubariew żali się: "Nigdzie nie podkreślano, że to jest sztuka z charakteru radziecka", w Rado­miu jest to element istotny (np. rozmowa prof. Pticyny z dyrekto­rem Instytutu Sergiejewem przed przybyciem prof. Cale).

Reżyser nie zniwelował niedostatków w kompozycji sztuki, ta­kich jak statyczność niektórych sytuacji i scen, kiedy to widz dzi­wi się odbieraniu telefonów, z których nic nie wynika, albo roz­mowom, które nic nie wnoszą do akcji. Są martwe, mogłoby ich z powodzeniem nie być.

Świetną rolę stworzył w tym przedstawieniu Andrzej Bieniasz (Nieśmiertelny), który posiada przede wszystkim dystans konie­czny do właściwej oceny sytuacji i sensownej reakcji na zdarzenia; z owego dystansu, zbudowanego na tragicznym doświadczeniu oso­bistym, rodzi się prawdziwe współczucie dla ofiar katastrofy w Czarnobylu (oddaje swój szpik kostny pacjentowi z izolatki nr 5, któremu nie znaleziono dawcy). An­drzej Bieniasz gra swoją rolę zna­komicie, połączył w niej inteligen­cję z sarkazmem, doświadczenie z wiedzą, tragizm z humorem, nawet cynizm z ogromną subtelnością. Tę rolę widzowie zapamiętają, bo aktor zbudował postać konsekwent­nie od początku do końca i na dobrą sprawę, tylko on jeden wi­dzi ogrom tragedii.

Interesująco wypadły role Ireny Malkiewicz (prof. Pticyna), Stani­sława Kozyrskiego (Operator); bez wyrazu jest Lew Iwanowicz Sergiejew (W. Mancewicz), Gene­rał MSW (W. Staniszewski), Fizyk (W. Ochmański). Trzeba jednak za­znaczyć, że poza Nieśmiertelnym (A. Bieniasz), który jest indywi­dualnością o głębokich przeżyciach, w dramacie nie ma postaci psy­chologicznie pogłębionych, tylko postacie-transparenty, wypowiada­jące kwestie i poglądy autora. Fi­zyk W. Ochmańskiego nie musi być aż takim fajtłapą, który krzy­wi się, jąka, wykonuje bezsensowne gesty; podobne uwagi nasu­wają się odnośnie do postaci Ge­nerała.

W dobrej scenografii Karola Ja­błońskiego nie czuje się wielkiego dramatu ludzkiego. Ludzie biegają, mówią, rozmawiają nie ujawnia­jąc wewnętrznych wstrząsów, bez­radności wobec głupoty, której konsekwencje społeczne są nie­obliczalne. Tę bezduszną głupotę ujawnia Prokurator (A. Redosz) zadając pytania Dyrektorowi elek­trowni jądrowej. Są to jednak re­welacje, z którymi spotykamy się na co dzień, więc nie mogą dzia­łać piorunująco, a przesłuchiwany Dyrektor pyta Prokuratora: "Czy pan ma ręce czyste? czego pan chce ode mnie?"

Powstaje pytanie, skąd tak wiel­ka popularność sztuki Gubariewa "Sarkofag"? Wydaje się, że przede wszystkim z sensacyjności tematu, nie zaś z rewelacyjności proble­matyki. Jest sporo racji w twier­dzeniu, że sztuka jest koniunktu­ralna. Napisana za rok byłaby już mniej atrakcyjna, bo ludzie zapo­minają wielkie tragedie (kto wzru­szałby się dziś takim przedstawie­niem tragedii "Titanica"). Wielki temat "zagrożenie ludzkości przez technikę" został spłaszczony i za­przepaszczony dramaturgicznie. Szkoda, że Gubariew nie napisał zamówionego przez redakcję "Znamja" reportażu, bo dramaturgiem nie jest, albo jeszcze nie jest, na­tomiast jest reportażystą.

Potwierdził agitacyjny charakter sztuki i przedstawienia Z. Wojdan, który wygłasza przez głośni­ki kassandryczną pointę, jakby sam nie wierzył, iż widzowie zro­zumieli sens sztuki, albo obawiał się, czy zrozumieli właściwie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji