Artykuły

Aktor bez magisterium

Zaocznie, weekendowo, bez egzaminów. Decyduje kolejność zgłoszeń. Nowe szkoły aktorskie otwierają się nie tylko dla osób, które chcą odnieść sukces na scenie, ale i na rynku pracy. Granica między zawodowcami i amatorami staje się coraz mniej wyraźna - pisze Joanna Derkaczew.

Co roku wydziały aktorskie trzech państwowych uczelni opuszcza zaledwie garstka wybrańców. Tak niewielki nabór ma zapewniać wysoką jakość nauczania i szansę powodzenia na wąskim rynku pracy. Jednak zasada "aktor z dyplomem albo wcale" odchodzi w przeszłość. Scena i plan zdjęciowy stają się dostępne dla każdego obywatela. Każdego, kto wygra "Idola", "Debiut", casting do reklamy albo zdoła opłacić czesne w szkole niepublicznej. W wykazie Centrum Edukacji Artystycznej Ministerstwa Kultury figuruje kilkanaście niepublicznych uczelni teatralnych i filmowych. To studia płatne - w studium aktorskim przy teatrze w Olsztynie nauka jest wprawdzie darmowa, ale w innych czesne waha się od 350 do 1350 zł (Warszawska Szkoła Filmowa Bogusława Lindy i Macieja Ślesickiego) za miesiąc.

Prócz szkół nadzorowanych przez ministerstwo organizowana jest niezliczona ilość warsztatów, kursów, zajęć przygotowujących do egzaminów aktorskich. To wciąż za mało - tylko w ciągu ostatnich dwóch tygodni kilka nowych szkół prywatnych ogłosiło nabór na kierunki: aktorstwo i animacja kultury. Uczelnie powstają w miejscowościach, które dotąd nie cieszyły się sławą wielkich ośrodków teatralnych.

- Pomysł rodził się przez 20 lat i jest odpowiedzią na autentyczne zapotrzebowanie - mówi Dorota Anyż, dyrektorka utworzonego właśnie w Kielcach Policealnego Studium Teatralnego. - Przyjmujemy wszystkich. Wolę wychowywać i rozwijać indywidualność niż produkować rzemieślników. A pasja i zaangażowanie z czasem pozwolą przełamać niedoskonałości techniczne.

Dwa lata w trybie zaocznym (zajęcia w weekendy, czesne 350 zł miesięcznie) to mało, by opanować bogaty program studium (m.in. zadania aktorskie, piosenka aktorska i ludowa, taniec, dykcja, przedmioty teoretyczne). Organizatorzy podkreślają jednak, że szkoła ma przede wszystkim pomagać w życiu, uczyć autoprezentacji, dodawać śmiałości na przyszłość.

Zastrzyk wiary w siebie

Michał Olszewski przyznaje, że z pierwszej próby u Doroty Anyż po prostu uciekł. Przerażała go konieczność odkrycia się przed drugim człowiekiem. Dziś jest aktorem kieleckiego Teatru Lalek "Kubuś." - Po kursie aktorskim skończyłem dziennikarstwo i bibliotekoznawstwo, a tu nagle Dorota dzwoni, że w Kubusiu potrzebują mężczyzny. Wtedy odezwała się we mnie dawna pasja. Rok temu zdałem egzamin eksternistyczny. Inni uczestnicy kursu radzą sobie poza sceną jako dziennikarze radiowi, ludzie kultury. Ale wszyscy dostaliśmy zastrzyk wiary w siebie i pozytywnego myślenia.

Takie założenie przyświeca większości placówek prywatnych. Nawet jeśli absolwent nie stanie nigdy na państwowej scenie, poradzi sobie na castingu do serialu czy na rozmowie o pracę. Będzie miał też większe szanse na egzaminach do PWST czy AT.

Żeby się dostać bez kursu na państwową uczelnię, musisz być geniuszem - mówi Aleksandra Bożek, której monodram "Noce Szeherezady" można oglądać w Teatrze Rozmaitości. Bożek dostała się do Akademii Teatralnej w Warszawie dzięki doświadczeniu zdobytemu w krakowskim studiu Lart. - W Larcie dowiedziałam się, czego będzie ode mnie wymagał mój zawód. Nauczyłam się ciężkiej pracy i znoszenia niepowodzeń. Poznałam też wspaniałych wykładowców, jak Beata Fudalej czy Marcin Kuźmiński.

Krzysztof Ogłoza, aktor Teatru Dramatycznego w Warszawie, spędził w Larcie rok po nieudanym podejściu do AT. - Krążą mity, jakoby ludzie po kursach byli zmanierowani. Owszem, niektórzy pedagodzy silnie wpływają na osobowość. Ale taka szkoła pozwala rozbuchać emocjonalność, rozwibrować wyobraźnię. A aktorstwa i tak trzeba się uczyć przez całe życie.

Na zachodzie bez zmian, ale u nas

Wyższość magistrów sztuki nad absolwentami kursów podważyło wejście Polski do Unii Europejskiej. Wyższe uczelnie zaangażowały się wówczas w tzw. proces boloński, czyli harmonizację struktur kształcenia (poprzez trójstopniowość studiów, system punktowy, czytelne i porównywalne dyplomy, komisje akredytacyjne, ustalenie minimum programowego dla każdego kierunku). Wszystko po to, żeby studenci mogli podejmować naukę w dowolnym kraju na dowolnym poziomie.

Problem pojawił się przy uczelniach artystycznych. Rektorzy zaprotestowali przeciwko rozbijaniu ich programów, narzucaniu schematów, kwestionowaniu tradycyjnych metod. Dla zachodnich partnerów tego rodzaju wątpliwości były zaskoczeniem. Państwowe szkoły teatralne należą tam do rzadkości. Gwiazdy kina amerykańskiego czy brytyjskiego w rubryce "wykształcenie" wpisują najczęściej nazwy ukończonych kursów. Wiele uniwersytetów organizuje też zajęcia teatralne w ramach zwykłego cyklu kształcenia. Zdarza się, że ich uczestnicy trafiają na West End czy Broadway. Panuje przekonanie, że od papierka ważniejszy jest talent i determinacja.

Jakość bez dyplomu

Czy studenci uczelni państwowych mają szansę w konkurencji z dynamicznymi ekspertami od autopromocji? Zwłaszcza że coraz więcej znanych wykładowców przechodzi do szkół prywatnych lub zakłada własne? Joanna Szczepkowska, która dawniej uczyła w warszawskiej Akademii Teatralnej, ogłosiła w wywiadzie dla "Polityki", że marzy jej się własna farma sztuki. Swoje placówki prowadzą z powodzeniem Halina i Juliusz Machulscy, Bogusław Linda, Andrzej Wajda.

Grupy takie jak Komuna Otwock czy warszawskie Studium Teatralne Piotra Borowskiego w drodze na scenę pomijają etap "egzamin, uczelnia, dyplom". Aktorzy praskiego studium porzucili przed laty Akademię Teatralną, by zająć się samodzielnym, intensywnym treningiem. Pracują po sześć dni w tygodniu, niedziele pozostawiając na występy.

Borowski współpracował przed laty z Grotowskim i Gardzienicami. W tej tradycji jakość sztuki nie opiera się na administracyjnych strukturach. Jego młodzi artyści reprezentują Polskę na międzynarodowych festiwalach, zdobywają nagrody. Ich ostatnią premierę, "Hamleta", przyjęto jako propozycję mądrą i odważną. Było jasne, że to nie teatrzyk amatorski, lecz dojrzała artystyczna wypowiedź.

Do kogo należy przyszłość

Problem z klasyfikacją zawodowiec/amator będzie się pogłębiał. W programach weekendowych kursów i dostojnych uczelni pojawiają się te same nazwy przedmiotów; od historii sztuki po impostację głosu. Czy oznacza to jednak, że kursy przekazują tę samą wiedzę? Czy oprócz pasji dają porządne humanistyczne wykształcenie, pozwalają rozwinąć poczucie tradycji, posłannictwa i misji kulturowej?

Państwowi dominowali na narodowych scenach, póki warunkiem etatu był etos i rzemiosło. Prywatni mają zapał, są otwarci i kreatywni. Być może rynek sprawi, że do nich właśnie będzie należała przyszłość.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji