Artykuły

Namiętność mordercy seksualnego

"Nie ma niczego bezsensownego. Coś może być bezsensowne, kiedy istnieje sens. A sensu przecież nie ma. Prawdziwe, nieprawdziwe, dobre, złe - tylko błazen może czynić tu rozróżnienia. A świat roi się od błaznów. Problemem polityki jest człowiek. Gdyby nie było ludzi, można by prowadzić sensowną politykę. Porozumienie między narodami przestaje być problemem. Przeludnienie - żaden problem. Zanieczyszczenie środowiska, a nawet energię atomowa - moglibyśmy opanować- gdyby nie było ludzi".

Bardzo to efektowna konstatacja, z pozoru prawdziwa, tyle że logicznie nie uzasadniona, wyprowadzona z fałszywej przesłanki. Słowa te wypowiada Maxymillian Rabenthal, tytułowy bohater sztuki Jörga Grasera "Rabenthal albo jak przyrządzić rybę fugu " (polska prapremiera, wyrazy uznania dla teatru). Co z taką myślą paradoksalną, a może myślątkiem tylko, ma począć aktor? Janusz Kulik (Rabenthal) zbudował rolę na rezerwie, powściągliwości słowa i gestu. Myśli Rabenthala, (których w żadnym wypadku nie należy utożsamiać ze światopoglądem autora) podaje chłodno, z ledwo zaznaczonym ironicznym dystansem. Tak, jakby chciał powiedzieć: głupie to, wątpliwe, ale może nie tak całkiem do końca? Rabenthal Kulika jest człowiekiem na pól podzielonym: i głupawym błaznem, i przenikliwym myślicielem. Z tak konsekwentnie i prawomocnie zbudowaną postacią odstaje nieco Kulik od reszty aktorskiego towarzystwa. Ani na plus, ani na minus - jest inny. Ta jego inność jest jednym z dwóch wyznaczników sensu przedstawienia.

Pozostali aktorzy grają ostrą groteską. Przy czym znamienne jest, że skierowaną nie przeciw jakiemuś konkretnemu światu (tak było np. w "Zabawie" Sławomira Mrożka Krzysztofa Rościszewskiego) a przeciw pewnym wyobrażeniom o świecie. Wyobrażeniom, w których dominuje rosyjsko-witkacowskie "napliewat", wyobrażeniom które słabo korespondują z jakąkolwiek rzeczywistością, natomiast silnie z bredzeniem np. "Ksiąg Sybilli" o końcu świata. Konsekwentnie to wyobrażenie, ten koniec świata który ma nastąpić, a nastąpić nie chce - ośmieszają. Kiedy Joanna Fertacz (Helena Rabenthal) mówi: "jest w nim ponura namiętność mordercy seksualnego" mówi to z emfazą, głębią, uczuciem, ale i ironią, drwiną, dystansem. Owa ponura seksualność nie jest groźna, jest tylko śmieszna - taką ma być.

W namiętno-kabotyńskich szaleństwach partneruje jej Stanisław Krauze ( Walenty Boscik); gra prostaka, chama z lirycznymi wtrętami tak, jakby chciał powiedzieć: ja, aktor Stanisław Krauze, nie ma nic wspólnego z tym śmierdzącym bęcwałem. I z wywalonym do pasa jęzorem (przenośnia!) przyrządza groźną, tajemniczą rybę fugu.

W konsekwencji nierzeczywistości, nierealizmu utrzymali się i pozostali wykonawcy. Radosław Ciecholewski (Franz Merkhofer) jako obleśno-służalczy kelner, pragmatyczny miłośnik sztuki (w galeriach najlepiej " rwie " się panienki i damy). Także Jarosław Borodziuk (Alfred Pospischil), garbus śmieszny nie przez kalectwo, a przez to, co mówi - bełkocze; uniknął Borodziuk łatwości nadgrania ułomności.

Szczególne wyrazy uznania dla pani Wandy Bajerówny (hrabina Beaulac). W urojonym świecie "Rabenthala" gra Bajerówna realną naiwność i permanentne zdziwienie. Pysznie brzmią podawane przez starszą panią (i w życiu, i w roli) kwestie: "Jestem raczej konserwatywna i w czasie orgii nudzę się niebywale. Mój małżonek był pod tym względem taki jak ja, chociaż był kompozytorem. Myślę, że byliśmy zbyt surowo wychowani". Świetna rola.

W Monachium, gdzie odbyta się światowa prapremiera "Rabenthal" sztukę zagrano bardzo serio - i przedsięwzięcie skończyło się niepowodzeniem. Zapewne wiedział o tym reżyser i scenograf olsztyńskiego przedstawienia Tomasz Dutkiewicz. Analiza tekstu w połączeniu z intuicją całkiem inną wskazała mu ścieżkę, ścieżkę mocno osadzoną w tradycji teatru polskiego: groteski; kiedy niewiele można zmienić, należy się śmiać.

Byłby "Rabenthal" żartem dla żartu, pustą i bardzo śmieszną zabawą, gdyby nie zakończenie. W ostatniej scenie, w kilkunastu kwestiach Joanna Fertacz i Stanisław Krauze, w obliczu niespodziewanie rzeczywistej śmierci, lirycznie i serio mówią o chmurkach, zającach, trzmielach, ptakach, rosie. W konwencji litanii bądź dziecinnej wyliczanki. I to jest ten drugi element mądrego sensu przedstawienia. Autor, reżyser, aktorzy mówią nam, że właśnie w tej najprostszej rzeczywistości, rzeczywistości płynących obłoków, jest sens życia. Naiwne to, ale i bardzo ładne. Jak naiwne i ładne jest powiedzonko: Życie jest piękne, ludzie są dobrzy, świat jest harmonią.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji