Ryzykowne połączenie
Mówią "puk", a ja rozumiem, że chodzi o Pana Boga, mówią "zapity", a ja rozumiem, że chodzi o zabitego, mówią "wyprany", a ja się domyślam, że chodzi u wybranego... Gorzej, kiedy słowo trzeba pogodzić z dynamicznym zbiorowym działaniem. Wtedy nie słychać prawie nic. Słucham jednak uważnie, wnioskując z kontekstu zamieniam usłyszane słowa na właściwe, ale po jakimś czasie, zmęczony tym wszystkim nieznośnie, zadaję sobie pytanie: dlaczego ci ludzie tak bardzo liczą na naszą domyślność, dobrą wolę i znajomość utworu? Przecież - zgodnie z odważnym uogólnieniem reżysera przedstawienia, zawartym w wywiadzie dla "Polityki" - w odróżnieniu od Brytyjczyków i Norwegów "my swojej klasyki nie znamy"? Pytanie nie mojej wymaga odpowiedzi. Moją rzeczą jest stwierdzić (wyjątek uczyniwszy dla Zofii Rysiówny, Henryka Machalicy i młodego Łazewskiego, że ta "Nie-Boska" mówiona jest okropnie.
W tym samym wywiadzie Maciej Prus tak odpowiada Teresie Krzemień na zarzut kiepskiego poziomu aktorstwa: "AIe to się dotrze, są zresztą świetne role Diabeł, Dziewica, Żona..." Może się dotrze. Ale na premierze było niedobrze. Postaci nakreślone grubą, ale rozmazaną kreską mówiły o sprawach wyraźnie przekraczających ich wymiar duchowy. Schematyzm reakcji i brak precyzji w przekazywaniu wewnętrznych uwikłań i sprzeczności bohaterów próbowano nadrabiać zewnętrzną ekspresją. Ról świetnych nie zauważyłem, bo nawet Jarosław Gajewski (najlepszy w tym przedstawieniu), w pracowicie zbudowanej postaci Szatana, jest raczej małym diabełkiem niż ucieleśnieniem kosmicznego zła. To pięknie, gdy reżyser chwali swoich aktorów, ale myślę, że Maciej Prus pracując nad tym przedstawieniem tak bardzo "zakochał się w niestworzonym jeszcze", że przestał dostrzegać dzieła swego słabości. W tej szlachetnej, ale zaślepiającej "miłości" reżysera do tekstów, które wystawia, i zespołu, z którym pracuje, widzę przyczynę porażki Macieja Prusa. Nie tylko tej zresztą.
Przedstawienie źle grane, dekoracja dobrze organizująca przestrzeń, ale (chociaż nie lubię "gadających" scenografii) zbyt mało o niej mówiąca, muzyka, która nachalnie podkreśla metafizyczność problematyki, zdumiewające banałem i wtórnością układy większości scen zbiorowych... Czy jest jakiś powód, by dłużej pisać o tym przedstawieniu? Jest oczywiście. Jedyny. Wymusza to Krasiński, tak rzadko ostatnio grywany. W tym miejscu można nareszcie z ulgą zrezygnować z jednoznacznych ocen, nadal wyrażając jednak wątpliwości. "Nie-Boska" poprzedzona "Niedokończonym poematem". Wybór z 260 stron druku przedstawiony w trzygodzinnym przedstawieniu. Wbrew temu, co pisano w gazetach, łączono już te utwory na scenie, chociaż nigdy w tak równej proporcji. Arcydzieło młodzieńca i ocierająca się o grafomanię, alegoryczna synteza dziejów pióra dojrzałego poety. Mimo wyraźnej sugestii autora połączenie bardzo ryzykowne.
Zwłaszcza w teatrze. Przesycony teatralnie martwą retoryką "Niedokończony poemat" rozwija i uniwersalizuje niemal wszystkie wątki historiozoficzne "Nie-Boskiej komedii". Pokazany przed nią na scenie, sprawia, że "Nie-Boska" ilustruje tezy już wygłoszone. Nie jestem pewien, czy jest to zabieg korzystny dla całości przedstawienia. Tym bardziej, że narzuca on konieczność dokonania obszerniejszych niż zwykle skrótów, w rezultacie których oba utwory przedstawione zostały w nader ogólnym zarysie.
Z "Niedokończonym poematem", zrównanym w tym przedstawieniu pod względem ważności z "Nie-Boską komedią", są jeszcze inne problemy. Rękopisy podobno nie płoną, ale niektóre z całą pewnością przestają pełnić funkcję dzieł literackich, przekształcając się w historyczne świadectwa. "Niedokończony poemat" - niezwykle silnie związany z realiami myślowymi swojej epoki, obciążony natłokiem literackich aluzji - właśnie do nich należy. Ten utwór jest dzisiaj wspaniałym źródłem dla badań zawodowych historyków idei, ale bez wiedzy o romantycznej gnozie i eschatologii, o Cieszkowskim i lewicy heglowskiej, jest dziełem prawie nieczytelnym. W świadomości widza, który nie musi wiedzieć nawet tego, dlaczego na scenie pojawia się akurat Wenecja, występuje w tej sytuacji poczucie znużenia lawiną niejasności. Pisząc tak, nie twierdzę wcale, że inscenizatorzy "Nie-Boskiej" powinni zapomnieć o jej pierwszej części - "Niedokończonym poemacie". Przypuszczam jednak, że ten ostatni utwór połączony z "Nie-Boską" na zasadzie konstruktywnie ważnej i odrębnej części przedstawienia, wnosi na scenę więcej komplikacji niż pożytku. Opracowanie tekstu przez Macieja Prusa konsekwentnie wysuwa na pierwszy plan kwestie historiozoficzne. W tym przedstawieniu niezbyt istotny jest fakt, że hr Henryk jest poetą, że jego dramat jest rezultatem sprzecznosci pomiędzy tym co jednostkowe i tym co zbiorowe i dziejowe, a bez Orcia w ogóle można by się obejść. Podrzędność problematyki indywidualnej (spotęgowana jeszcze przez kiepską grę protagonistów) sprawia, że na scenie oglądamy przede wszystkim zarys konserwatywnej wizji dziejów, w którą wpisane jest nieuchronne i katastrofalne starcie pomiędzy starym światem a siłami postępu, ożywianymi przez skrajny pragmatyzm, immoralizm i antynarodowy kosmopolityzm. Ta antyutopia, którą w poważnym stopniu kształtują także elementy spiskowej teorii dziejów oraz natarczywy i dość prymitywny antykapitalizm, w omawianym spektaklu (także w rezultacie dokonanych skrótów) ma charakter jeszcze bardziej konserwatywny, niż to wynika z uważnej lektury "Nie-Boskiej komedii". Niewiele mam przeciwko światłemu konserwatyzmowi. Krasiński zawsze był konserwatystą. W drugiej ćwierci XIX wieku stworzył wizję szybko nadciągających czasów, która dużo później okazała się w wielu punktach prorocza. To prawda, Krasiński wieszczem bywał. Ale to jeszcze nie powód, żeby po dziesięcioleciach prawdziwych doświadczeń historycznych i wielu doświadczeniach literackich akceptować wizję Krasińskiego z całym jej anachronicznym patosem, z wszelkimi jej omyłkami i mieliznami intelektualnymi, z całym - jak czyni to Maciej Prus - dobrodziejstwem inwentarza. Tym bardziej ze niektóre niebezpieczne elementy tej romantycznej antyutopii, kołaczące się przez cały wiek XX, powracają i dziś w zdegenerowanej i groźnej formie. Tej sugestii bardziej krytycznego stosunku do historiozofii Krasińskiego nie należy oczywiście odczytywać jako propozycji instrumentalnego traktowania tekstu "Nie-Boskiej" ani - tym bardziej - prostackiej aktualizacji tego wielkiego dzieła. I tyle uwag krytyka, którego nie satysfakcjonuje godna zresztą szacunku decyzja wystawienia "Nie-Boskiej komedii".