Artykuły

Figaro z nożem w plecach

Po spektakularnych i pięknych sukcesach "Beztlenowców" oraz "Snu pluskwy" Teatr Nowy w Łodzi zdecydował wprowadzić do repertuaru "Wesele Figara" Pierre'a Beaumarschais. Dlaczego postanowiono grać komedię rewolucyjnego pisarza sprzed ponad dwustu lat - miała z pewnością odpowiedzieć inscenizacja.

Tymczasem reżyser nie tylko nie potrafił przekonać do celowości wystawienia tej sztuki, ale jej realizacją sprawił, iż spektakl stał się autoparodią. Oglądało się go z narastającym zażenowaniem i zdumieniem.

Zadziwiała wyjątkowa zawziętość reżysera w biciu widzów młotkiem po głowie przez ponad trzy godziny. Ale i tak bardziej od Beaumarschais (wszak on już nic nie czuł) żal było mi aktorów, wystawionych na "żer". Ogrom pracy, jaki musieli włożyć w inscenizację (w której zresztą aż roi się od pomysłów) ich wysiłek i starania zostały zaprzepaszczone.

Najbardziej przykro było mi patrzeć jak Juliusz Chrząstowski (wspaniały Hrabia), Wojciech Blach (dobry, ale mało energiczny Figaro), Katarzyna Krzanowska (rymująca się z mężem Hrabina), Joanna Król (Zuzanna), Mariusz Saniternik (Bartolo), Andrzej Wichrowski (Antonio) trwonili swój talent w tym okropnym przedstawieniu, które za wszelką cenę usiłuje udawać coś innego, niż jest w rzeczywistości.

Podstawowy błąd tkwi już w samej idei reżysera. Domyślam się bowiem, że poprzez wybudowanie sceny na scenie (to akurat dobrze posłużyło przedstawieniu: skarlałe pomysły interpretacyjne lepiej czuły się w mniejszej przestrzeni) i skonwencjonalizowanie gry, chciano uświadomić widzom, że oto rozgrywa się przed nimi coś w rodzaju teatrzyku marionetek. Że Figaro, Hrabia, Marcelina - dla wielu postacie symbole - dziś, choć atrakcyjne, to są już nierzeczywiste. Faktycznie trudno oczekiwać, by powróciły upiory przeszłości Rewolucji Francuskiej, ale też nie powinno się odbierać sensów treściom zapisanym przez autora.

Drugim takim bezprzykładnym wypaczeniem filozofii Beaumarschais jest finał zaserwowany przez Spišáka. Otóż gdy już "komedia skończona", reżyser po raz ostatni uruchamia obrotową scenę (zresztą co chwila cały spektakl "się kręci"), a w jej zakamarkach usadza najrozmaiciej skonfigurowane pary. I robi się z tego zupełnie nieprywatny dom na kółkach. A dzieło autora cenimy za zgoła odmienne poglądy.

Innym jeszcze pomysłem konsekwentnie psującym dramat jest wprowadzenie arii i ansambli z opery "Wesela Figara" Mozarta. Zabieg ten nie tylko wydłuża i tak nudne przedstawienie, ale jeszcze obnaża mizerię wokalną zespołu. Naturalnie miała to być w założeniu parodia opery, ale nie wyszła, zamieniwszy się w autoparodię. Poza tym, jak coś chce się parodiować, wypadałoby wcześniej się z tym zapoznać. Sądząc z zaproponowanych działań pan Spišák koło opery przechodził (pewnie gdy realizował jedno ze swych widowisk ulicznych), ale musiało to być strasznie dawno.

Nie tylko forma, ale i interpretacja tekstu wbija spektaklowi nóż w plecy. Dalsze wytykanie słabości przedstawienia byłoby wręcz niegodziwe. W zamian proponuję zamknąć trumnę i chwilę pomilczeć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji