Artykuły

"Courtney Love" - Piosenka to opium dla ludu

"Courtney Love" w reż. Moniki Strzępki z Teatru Polskiego we Wrocławiu na XIX Międzynarodowym Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Łodzi. Pisze Łukasz Kaczyński w Polsce Dzienniku Łódzkim.

"Courtney Love" to zdecydowanie najlepszy spektakl Pawła Demirskiego i Moniki Strzępki, jaki można było obejrzeć podczas kolejnych edycji Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Łodzi. Może jeden z ważniejszych także dla jego twórców.

Przy wszystkich dokonanych uproszczeniach, niezwykle płodnym pomysłem jest wykorzystanie historii grupy Nirvana i losów jej lidera Kurta Cobaina do opowiedzenia o rewolucji niemożliwej (także tej społecznej, pokazanej przez pryzmat niezrealizowanej rewolucji muzycznej). O zbyt łatwej wymianie ideałów na petrodolary. O wegetacji człowieka wziętego w karby ekonomii. O ułudzie posiadania kontroli nad własnym losem.

Uwięzienie w miałkiej wegetacji podkreśla scenografia autorstwa Michała Korchowca. Śmietnik rekwizytów zamknięto w przestrzeni będącej połączeniem ekskluzywnej willi i garażu, i Bóg wie czego jeszcze. To jakaś "Końcówka" Becketta, tyle że a rebours, bo w miejsce stagnacji mamy krzątaninę postaci, które nie mogą uwolnić się z tego miejsca, ani od siebie.

Demirski i Strzępka łączą kilka planów czasowych i różne miejsca. Prosperita Nirvany w showbiznesie styka się z Polską lat 90. XX wieku, a nawet z dniem obecnym, gdy chłopcy, którzy kiedyś grywali na gitarze przy ognisku, mogą teraz, w "piąteczek", odreagować na alkoholowym ciągu po tygodniu znielubianej pracy. Tylko po to, by w niedzielę znów popaść w depresję. Inna opcja to skrycie słuchać na youtube piosenek z młodości, gdy myślało się, że wszystko zależy od nas.

Aktorzy przyjmują na siebie po kilka postaci: zabawowy Axel Rose (Mariusz Kilian), wieczne dziecko, to w polskich realiach opiekun obozu na Mazurach, równy chłop. Skontrastowany jest z postrzegającym świat (tylko) nieco głębiej Cobainem (Marcin Pempuś), którego polskim alter-ego jest wrażliwy nastolatek. Cobain z kumplami z zespołu niby nie marzą o rewolucji w muzyce, ale podświadomie im ona majaczy. Podobnie jak kasowy sukces. Cobain studiuje podręcznik dla muzyków pragnących zostać gwiazdami, ale Krist (Andrzej Kłak) z miejsca zaprzedaje się wytwórni. Z "walki" o kontrakt Cobain zrezygnuje jednak szybko. Warunki, które chciał wynegocjować, już znalazły się w umowie. Wytwórnia jest o krok przed nim i wie jak z rewolucji zrobić chodliwy produkt.

Dla spektaklu kluczowa jest jednak Courtney Love, żona Cobaina, desperacko broniąca prawa do samostanowienia, przez pewien czas także do miłości. Powiedzieć o roli Katarzyny Strączek, że jest do szpiku przeszywająca, to nie powiedzieć nic. Courtney, poniżana i osamotniona nawet przez męża - błędnego geniusza, jako jedyna jest nośnikiem prawdziwych emocji, zrodzonego z bezsilności głębokiego bólu. Pozostali to figury poruszające się po przewidywalnych torach.

W tej jak z performansu grze (aktorzy raz wygłaszają komunikaty, raz wchodzą w rolę) udało się stworzyć kilka zapadających w pamięć kreacji. Z równoległych, wiążących się scen, wybijają się świetnie napisane i wspaniale zagrane monologi Courtney (demitologizującej dzieciństwo, podkreślającej szok wywołany zejściem z "domku na drzewie"), Axla Rose (jak ubogie jest społeczeństwo, które nie śpiewa), służalczego fana (Michał Majnicz), czy nieśmiertelnego krytyka muzycznego (Igor Kujawski), powracającego jak głos sumienia.

Aktorzy podczas spektaklu niemal wszystkie utwory grają solidnie na "żywo" na instrumentach (ze śpiewem bywa różnie), ale to Katarzyna Strączek imponuje interpretacją utworów Courtney. Zadaje wręcz kłam jednemu z intrygujących spostrzeżeń Demirskiego (ustandaryzowana piosenka to opium podawane przez system kapitałowy, bo sprawia, że przez trzy minuty idealizujemy świat). Przy Strączek chce się zostać opiumistą.

Ilość wątków poruszanych w spektaklu jest spora, imponuje sposób ich łączenia. Szkoda, że zamiast pogłębiania ich, realizatorzy uciekają w ludyczność. Do opracowania wszystkich tematów potrzeba czterech godzin. Są jednak i fabularne mielizny, i pomysły niewiele wnoszące. Wątek rodzicielstwa rodzącego traumę (z Michałem Opalińskim w roli córeczki Kurta i Courtney) opracowano powierzchownie.

Jednego brakuje w spektaklu. Potraktowania autotematycznie tematu rewolucji, do której nie może dojść. Demirski i Strzępka od lat tworzą teatr zaangażowany, który w założeniu ma doprowadzić do rozpierduchy w "realu". Lud jednak nie powstaje, podobnie jak nie dochodzi do ataku pijanych muzyków Nirvany na sekretarkę. To klęska twórców, czy ludu? A może zaangażowanie to tylko bezpieczna konwencja? Ten na swój sposób egzystencjalny spektakl duetu mógłby być dobrą okazją do zastanowienia się nad tym. Mógłby.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji