Artykuły

774 spektakle w dwa tygodnie

"Przepraszam, idzie pani na Życie Galileusza?" - pyta starsza kobieta, widząc mnie z programem festiwalu w ręce dwieście metrów od miejsca, w którym odbywa się spektakl. Przytakuję. "Może ma pani jeden bilet do odstąpienia?". Ludzie krążą z kartkami "Kupię dwa bilety na Zbombardowanych", "Szukam dwóch biletów na Historię łez" - o festiwalu teatralnym w Awinionie pisze Agata Zawrzykraj w Foyer.

Gdy koledze, który zaprosił mnie do Awinionu, powiedziałam, że mam akredytację na "in", oficjalny nurt festiwalu, obrzucił mnie złym wzrokiem i burknął coś pod nosem, co znaczyć miało: "in" jest dla burżujów i snobów. Bilety kosztują - w zależności od spektaklu, miejsca, w którym odbywa się przedstawienie, miejsca na widowni i uprawnień widza - od 7 do 33 euro. Nie tak znów wiele, jeśli porównać ceny biletów w czasie miedzynarodowych festiwali teatralnych w Polsce, ale mieszkańcy Awinionu i okolic, których pytałam, czy chodzą na "in", mówili, że ich na to nie stać. Jednak podczas festiwalu bilety na "in" są już od dawna wyprzedane. Rezerwacja i sprzedaż rozpoczęła się 13 czerwca - komu zależało na konkretnych przedstawieniach, siedział od rana przy telefonie.

Festiwal w 60 procentach finansowany jest ze środków publicznych - współdotowany przez państwo, miasto Awinion, departament Vaucluse i region Prowansja-Alpy-Wybrzeże Lazurowe. Ponad jedną trzecią budżetu festiwalu stanowią wpływy z biletów; pozostałych pięć procent dokładają prywatni sponsorzy. W tym roku na "in" zostało zaproszonych 27 zespołów, przede wszystkim europejskich. 34 przedstawienia zagrano w ponad dwudziestu miejscach, głównie na dziedzińcach zabytkowych budowli: Pałacu Papieskiego, klasztorów celestynów i karmelitów, Liceum Świętego Józefa, a także w kaplicach, szkołach, w teatrze miejskim i w kamieniołomie w Boulbon, 15 km od Awinionu (dokąd widzów dowoził bezpłatny autobus festiwalowy). Najbardziej prestiżowym terenem gry jest oczywiście Dziedziniec Honorowy wzniesionego w XIV wieku Pałacu Papieskiego. Jego amfiteatralna widownia, podzielona na jedenaście sektorów, mieści 1800 widzów. Już samo zajmowanie miejsc jest swoistym rytuałem: zamiast dzwonków słychać fanfary, a oprócz nich w średniowiecznych murach rozlega się tupot setek nóg, stąpających po drewnianych podestach.

Festiwal ma charakter przeglądu, a nie konkursu - nie ma nagród ani jury. Większość spektakli w oficjalnym nurcie festiwalu zaczyna się o 22; na ogół grane są kilka dni z rzędu. W nurcie "in" jest też mnóstwo imprez towarzyszących: spotkania z reżyserami zaproszonych spektakli, czytania dramatów, projekcje filmowe, koncerty, wystawy. Polskim akcentem na tegorocznym festiwalu była francuska premiera "Kruma" [na zdjęciu]. Odbyła się już po moim wyjeździe z Awinionu. W trzech największych dziennikach francuskich ukazały się entuzjastyczne recenzje: "Figaro" i "Libération" pisały o triumfie Krzysztofa Warlikowskiego, a "Le Monde" wymienił "Kruma" wśród pięciu najlepszych przedstawień - twórcami pozostałych są reżyserzy francuscy.

Festiwal w Awinionie to tak naprawdę "dwa w jednym" - 2 niezależne od siebie festiwale, odbywające się w tym samym czasie i mieście; "in" i "off" to niezależne struktury organizacyjne. Historia "off-u" sięga roku 1966, kiedy to młody awinioński reżyser, André Benedetto, w małym teatrze Place des Carmes zagrał w czasie festiwalu swój spektakl, choć nikt go na festiwal nie zapraszał. W następnych latach w jego ślady poszli reżyserzy z Prowansji i innych regionów Francji, a potem twórcy zagraniczni. W 1971 amerykańska dziennikarka użyła w odniesieniu do tego nieoficjalnego nurtu terminu "off" - przez analogię do nurtu off-Broadway. Przez kilkanaście lat "off" istniał bez żadnej struktury organizacyjnej, aż wreszcie w 1982 Alain Léonard - aktor od lat występujący w offowych spektaklach - założył organizację Avignon-Public-Off, która zajęła się organizowaniem spektakli, wynajmem sal, rezerwacją i sprzedażą biletów, akredytacją dziennikarzy. Mijały lata, a "off" rozrastał się - coraz więcej teatrów ubiegało się o włączenie do nieoficjalnego nurtu festiwalu. Bałagan powstał w zeszłym roku, gdy właściciele teatrów awiniońskich utworzyli nową organizację - ALFA, która wydała własny program i na własną rękę zajęła się sprzedażą biletów. W prasie pojawiły się nagłówki w rodzaju: "Czy mamy dwa Off-y w Awinionie?". W ciągu minionego roku Avignon-Public-Off doszedł jednak do porozumienia z ALFA, dzięki czemu awinioński "off" przetrwał jako jednorodna struktura.

W tym roku "off" zaczął się jednocześnie z "in", 8 lipca, a trwał trzy dni dłużej - do 30. Pierwsze spektakle zaczynają się o 10 rano, ostatnie - o północy. Większość grana jest codziennie od pierwszego do ostatniego dnia festiwalu, niektóre - co drugi dzień, inne - tylko przez kilka dni albo nawet tylko raz. Do udziału w tegorocznym "off-ie" dopuszczono 774 przedstawienia 630 zespołów. Nic dziwnego, że program (bezpłatny i opublikowany w 80 tysiącach egzemplarzy) przypomina książkę telefoniczną. Skrócony program (180 tysięcy egzemplarzy) zawiera wykaz spektakli uszeregowanych kolejno według godzin rozpoczęcia spektakli, gatunków (teatr, taniec, cyrk, spektakle dla młodych widzów, spektakle uliczne, spektakle muzyczne), tytułów (w porządku alfabetycznym) i miejsc spektakli. Przedstawienia odbywają się w 113 miejscach - nigdy nie tych samych, w których występują teatry zaproszone na "in" - najczęściej w małych, prywatnych teatrach, ale też w kaplicach, muzeach, zaadaptowanych garażach, nieczynnych zakładach, na ulicach, placach, dziedzińcach. Prywatne teatry czasem mają widownię na 60 osób, niekiedy - ledwie na 30. Niektóre mają małe foyer, w innych do sali teatralnej wchodzi się wprost z ulicy, scena i widownia mieszczą się w jednym pokoju, a kasa - na ulicy.

Bilety na spektakle offowe kosztują na ogół od 5 do 15 euro. O ile w "in" widzowie polują na bilety, o tyle w "off" teatry polują na widza. Każdy reklamuje się jak może; na ulicach wiszą tysiące plakatów, a członkowie zespołów wręczają przechodniom tony ulotek, zagadują potencjalnych widzów siedzących w kawiarenkach; najczęściej zachwalają spektakle jako lekkie i zabawne. To jednak nie wystarczy: aktorzy reklamują swój spektakl, chodząc po ulicach w kostiumach i w maskach, grając na instrumentach i śpiewając. W ten sposób reklama przedstawienia, przybierając formę ulicznej parady, sama staje się mini spektaklem. Do oglądania innego spektaklu zachęca aktor, przebrany za gigantycznego bobasa, siedząc w gigantycznym wózku. Czym barwniej, oryginalniej, głośniej - tym lepiej.

Agresywna reklama nie ułatwia wyboru spektaklu z przebogatej oferty "off-u". Trudno powiedzieć, ilu widzów jej zawierza, a ilu wybiera spektakle, studiując plakaty, ulotki i program (który mimo znacznej objętości, zawiera bardzo oszczędne informacje o spektaklu i zespole, a przygotowany został tylko z myślą o widzach francuskojęzycznych). Widzowie, z którymi rozmawiałam, kierowali się rekomendacją znajomych albo wybierali przedstawienie ze względu na temat lub rodzaj teatru.

W Awinionie edukacja teatralna zaczyna się wcześnie - mały prywatny teatr oferuje spektakl dla dzieci od ... sześciu miesięcy (!). Widownią jest duży pokój, w którym dzieci mogą swobodnie baraszkować. Od mamy piętnastomiesięcznego malucha wiem, że nie baraszkowały - siedziały, jak urzeczone. Na widowni było pięcioro dzieci z rodzicami, najmłodsze mogło mieć rzeczywiście 6-7 miesięcy. Aktorka przez pół godziny ogrywała kilka rekwizytów, na przykład buty z kolorowymi podeszwami. W programie "off-u" jest w sumie 88 spektakli dla dzieci, trwają od 30 do 60 minut. Do najmłodszych widzów adresowanych jest też wiele spektakli ulicznych, zwłaszcza kukiełkowych.

Bo 774 przedstawienia w programie "off-u" to bynajmniej nie wszystko, co dzieje się w Awinionie poza programem oficjalnym. Codziennie na ulicach i placach odbywa się kilkadziesiąt spektakli i koncertów, których nie można znaleźć w żadnym programie. Pantomima, popisy akrobatyczne, teatr kukiełkowy, monodramy, zespoły ludowe, muzycy z całego świata... Japoński aktor prezentuje średniowieczny epos, obok przygotowuje się do występu grupa kilkunastu Aborygenów; Indianie grają obok Meksykanów. W Awinionie może wystąpić każdy, pod warunkiem, że nie zakłóca porządku publicznego. I wszystko może być teatrem. W wąskim przesmyku między dwoma centralnymi placami, Place de l'Horloge i Place du Palais, stoi aktorka z... łazienkowym lustrem. Prowokuje widzów, zmuszając ich, by się w nim przejrzeli. Większość przechodniów uśmiecha się, niektórzy zatrzymują się, wchodzą w grę - przeglądają się ostentacyjnie, stroją miny, czasem dają się namówić do chwili wspólnej zabawy. Niekiedy próbują nawiązać kontakt z aktorką - pukają w lustro, próbują zajrzeć od tyłu. Niektórzy komentują: "Sztuka ulicy", "Zwierciadełko powiedz przecie, kto najpiękniejszy jest na świecie".

Na ogromnym placu przed Pałacem Papieskim odbywa się czasem jednocześnie kilka spektakli. Zespoły występują w odległości kilkudziesięciu metrów od siebie, często niestety zagłuszając się wzajemnie i rywalizując o względy widzów. Teatr uliczny jest bezpłatny - kto chce, wrzuca drobne do puszki lub kapelusza. Publiczność niewiele różni się od widzów polskich festiwali ulicznych - choćby poznańskiej Malty. Widzowie przychodzą z dziećmi, z plecakami, siadają wprost na ziemi, robiąc krąg wokół aktorów. Spektakle są jednak mniej oblegane, bo jest ich więcej, a ponieważ nie ma katalogu spektakli ulicznych, trafienie na to lub inne przedstawienie jest kwestią przypadku. Wśród widzów są też cudzoziemcy: Anglicy, Niemcy, Belgowie, Hiszpanie, Włosi, Szwajcarzy; wielu z nich to turyści, którzy są tu tylko przejazdem. Czasem, choć rzadko, można spotkać Polaków.

Publiczność "in" z wyglądu niczym nie różni się od widzów spektakli ulicznych i offowych - obowiązują podobne stroje: swobodne, lekkie i przewiewne, żadnych krawatów, marynarek ani sukni wieczorowych. Francuzi są zdyscyplinowani i cierpliwi - ponieważ na widowni miejsca są często nienumerowane, przychodzą 30, 40 minut wcześniej i tłoczą się przed wejściem, żeby później zająć dobre miejsce, ale wchodząc, nie przepychają się. Wśród widzów głównego nurtu festiwalu jest wiele osób profesjonalnie związanych z teatrem: aktorów, reżyserów, krytyków; być może dlatego otacza go lekko snobistyczna aura.

Reakcje publiczności awiniońskiego festiwalu nie tylko całkowicie odbiegają od powściągliwych reakcji widowni w teatrach paryskich, ale też swoją żywością i ostentacyjnością przebijają publiczność innych znanych mi festiwali. Jeśli spektakl się nie podoba, widzowie bez skrępowania wychodzą w trakcie - na ogół cicho, dyskretnie, rzadziej - głośno, demonstracyjnie. Czasem głośno komentują, a nawet wznoszą wrogie okrzyki. Bardzo rzadko natomiast zdarzają się oklaski w trakcie spektaklu - nawet jeśli przedstawienie bardzo się podoba i publiczność co chwila reaguje śmiechem, aplauz, długotrwały i entuzjastyczny rozlega się dopiero po zakończeniu spektaklu. Gdy kończą się Zbombardowani w reżyserii Thomasa Ostermeiera, przedstawienie przyjęte w nabożnej ciszy, oklaski rozlegają się natychmiast - skupienie było złudą. Brakuje ciszy, która zapada przynajmniej na chwilę w polskich teatrach, zwłaszcza po inscenizacjach tak dramatów drastycznych jak Sarah Kane. W Awinionie często zdarza się owacja stojąca części widowni, bardzo rzadko - całości. Publiczność festiwalu jest zróżnicowana - w czasie nużącego spektaklu Jacquesa Delcuvellerie pt. Klątwa wielu widzów wyszło; część pozostałych długo i gorąco oklaskiwała aktorów. A jednak, mimo tego zróżnicowania i odwagi demonstrowania reakcji, wydaje się, że pewnych twórców w Awinionie oklaskiwać po prostu wypada. Myślę na przykład o Janie Fabre - jego najnowsze przedstawienie - Historia łez przyjęte zostało długotrwałym aplauzem, buczeniem i tupaniem, które w Awinionie wydają się wyrazem najwyższego entuzjazmu - a przedstawienie było, oględnie mówiąc, nienajlepsze. Nazwisko "Jan Fabre", niemal nieznane w Polsce, jest we Francji marką - trudno oprzeć się wrażeniu, że cokolwiek zrobi, zostanie przyjęte czołobitnie.

Podczas najsłabszego przedstawienia, które obejrzałam w nurcie "in", AFTER/BEFORE w reżyserii Pascala Ramberta, prawdziwy spektakl rozegrał się na widowni. Prawie połowę przedstawienia - 45 minut - wypełnia projekcja video. Gdy dobiega końca, za mną rozlega się głośne westchnienie ulgi. "Ufff, najwyższa pora, żeby to skończyć". Kilku widzów ogląda się z dezaprobatą. Pod koniec spektaklu, z którego widzowie wychodzą masowo i hałaśliwie, komuś puszczają nerwy: "Dlaczego męczycie nas przez półtorej godziny?"

Widzowie bardziej niż aktorami, zainteresowani są psem. Nie wiadomo, w jakim celu błąka się po scenie i do jakiego stopnia został wyreżyserowany, ale przeciąga się pociesznie i zbiera oklaski znudzonych widzów. Słysząc aplauz, biegnie w stronę widowni, jakby chciał się ukłonić, czym budzi jeszcze większy entuzjazm. Pies znika, a ze sceny wciąż zionie nudą. Rozlega się głośny okrzyk "Chcemy psa!" Śmiech na widowni, następne, wrogie okrzyki. Gdy zaczynam się zastanawiać, kiedy w stronę aktorów polecą jajka, ktoś rzuca na scenę papierowe kule...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji