Artykuły

Na nowych drogach

Od czasu, gdy dyrekcję i kierownictwo artystyczne Opery Wrocławskiej objął Robert Satanowski, to jest od dwóch mniej więcej lat, działalność tej placówki wyraźnie się ożywiła i zróżnicowała. Od dwóch sezonów wyraźnie wzrosła liczba premier, co więcej zaś - premiery te ukazują coraz to inne, odmienne konwencje inscenizacyjne i wykonawcze, jak również prezentują nowy, oryginalny repertuar. Niektóre przedstawienia wyszły ponadto poza sam gmach opery, wykorzystując dla celów teatru muzycznego wiele różnych sal o specyficznych warunkach architektonicznych, jakich zresztą we Wrocławiu nie brakuje. I jeśli nawet nie wszystkie nowe poczynania artystyczne zwieńczone są pełnym i bezdyskusyjnym sukcesem, to ważne jest chyba przede wszystkim to, że ten styl pracy wyzwala w dużym stopniu możliwości wykonawcze zespołów operowych, odchodzących dzięki temu od przysłowiowej już zrutynizowanej sztampy. Ponadto zaś wchodzi tu jeszcze w grę nowy, częstokroć nie znany u nas repertuar, który sam w sobie stanowić może walor działalności Opery Wrocławskiej.

Przed rokiem na scenę tę wprowadzona została jedyna opera Beethovena "Fidelio", a także - w postaci przedstawienia kameralnego - "Sonata Belzebuba" Bogusławskiego. Nie tak dawno odbyła się premiera rzadko niestety wystawianego u nas baletu Prokofiewa "Kopciuszek" oraz komicznej opery Haydna "Aptekarz". Na początku grudnia na afisz weszły od razu dwa nowe wieczory; "Polonia" (balety do muzyki Kazimierza Serockiego i Ignacego Paderewskiego) oraz opera czeskiego kompozytora Leosza Janaczka "Katia Kabanova"), a już w tej chwili anonsowane są nowe pozycje, jak prapremiera niedawno odnalezionej opery Vivaldiego oraz sławna "Salome" Ryszarda Straussa. Tempo pracy zaiste imponujące!

Kameralna opera Haydna "Aptekarz" powstała 210 lat temu dla dworskiego teatru w Eszterhaz. Urocza to dzieło, pełne humoru, a zarazem finezji, było w Polsce wielokrotnie już wystawiane, ciesząc się zresztą niezmiennym powodzeniem. Nigdy jednak nie realizowano go chyba jeszcze na zaimprowizowanej jak gdyby scenie o wręcz mikroskopijnych wymiarach (w Muzeum Dolnośląskim). Przedstawienie to, w reżyserii Haliny Dzieduszyckiej, odznacza się niezwykle żywym ruchem scenicznym, mnogością aktorskich gagów, witalnością zainspirowaną stylem commedie dell'arte i z pewnością nie można mu zarzucać nadmiernej statyczności (raczej już - nadmierną ruchliwość). Od strony muzycznej opera Haydna przedstawia się zupełnie nieźle, aczkolwiek specyficzne warunki akustyczne powodują niejednokrotnie pewne niedokładności współpracy śpiewaków z orkiestrą. Młodzi wykonawcy (Urszula Sułkońska, Wiesław Pietrzak) wespół z bardziej doświadczonymi artystami wrocławskiej opery (Barbara Figas, Stanisław Jura) stwarzają tu bardzo sympatyczny klimat muzycznej zabawy, podkreślany jeszcze bardziej przez sceny pantomimiczne. Widowisku temu rokować można długotrwale powodzenie.

Wieczór baletowy "Polonia" zrodził się ze szczytnych i niewątpliwie ambitnych zamysłów. Jego część pierwsza opiera się na utworze Serockiego "Ad libitum" (tj. dowolnie) i przedstawiać ma - w myśl intencji libretta - dzieje powstania warszawskiego. Część druga to choreograficzna wersja Symfonii h-moll ("Polonia") Paderewskiego, przy czym libretto zakłada tu jak gdyby szereg tanecznych reanimacji czy to sławnych dzieł malarskich (Matejko, Grottger), czy dramaturgicznych (Wyspiański).

W obu realizacjach mamy jednak do czynienia ze znaczną rozbieżnością pomiędzy zamysłami a artystycznym rezultatem. "Ad libitum" jest utworem muzycznie słabym i - co gorsza - zupełnie pozbawionym czynnika dramatycznego; wskutek tego akcja sceniczna przybiera charakter całkowicie abstrakcyjny i przekształca się w swoiste studium tańca nowoczesnego; w każdym zaś razie jej więź z librettem jest zupełnie niedostrzegalna. Dla odmiany symfonia Paderewskiego odznacza, się silną ekspresją i dynamizmem: przypisanie jej statycznym z założenia obrazkom scenicznym z góry skazane było na porażkę. W sumie balet "Polonia" jest - niestety - na poziomie szkolnych występów i właściwie jedynym walorem całego spektaklu jest wprowadzenie na wrocławską scenę odmiennej niż tradycyjna choreografii, co w przyszłości powinno zaowocować także rezultatami artystycznymi.

Opera Janaczka "Katia Kabanova" jest dziełem o wybitnych walorach muzycznych i o nader wyrazistym emocjonalizmie. Trudno powiedzieć, dlaczego dotychczas żadna z polskich scen nie pokusiła się o realizację tego dramatu muzycznego, stwarzającego także pole do wspaniałego popisu aktorskiego co najmniej czworga odtwórców głównych ról. Wrocławska inscenizacja "Katii Kabanovej" była polską prapremierą skomponowanego niemal 60 lat temu utworu: cóż, lepiej późno niż wcale... Za ten repertuarowy pomysł należą się dyrektorowi Satanowskiemu duże wyrazy uznania.

Przedstawienie, w całości zupełnie dobre, mogłoby być jeszcze lepsze, gdyby młody reżyser, Ryszard Peryt, nie postawił sobie za cel poprawiania wybitnego w końcu kompozytora. Tak wiec zupełnie pozbawione sensu jest połączenie w jedną całość I i II aktu opery, gdyż pozostaje ono w sprzeczności z rozwojem muzycznej akcji i wprowadza, zamiast urozmaicenia, załamanie przebiegu i monotonie. Wręcz zawstydzający w swej naiwności jest ponadto ostatni obrazek przedstawiający tytułową bohaterkę "kroczącą po śmierci do raju", tym bardziej że stanowi rażący dysonans estetyczny z całością krwistego, wręcz werystycznego dramatu. Osobiście polecałbym dokonanie retuszów tego przedstawienia, bardzo zresztą prostych w realizacji, gdyż szkoda byłoby, gdyby te dwie strony przyczyniły się do obniżenia rangi artystycznej spektaklu.

"Katia Kabanova" eksponuje przede wszystkim postać tytułową. Kreująca ją Jadwiga Gadulanka miała wiele pięknych momentów i jeśli aktorsko nie w pełni wywiązała się z wymogów trudnej roli, to wokalnie przynajmniej częściowo braki te zrekompensowała. Mniej przekonywające były postacie męskie: opera Janaczka wymaga aż trzech dobrych tenorów... Ryszard Brożek (Borys) był dość bezbarwnym amantem, Janusz Zipser i Tadeusz Cimaszewski nie stworzyli ze swych ról kreacji wyrazistych, zaś postać bogatego kupca Dikoja została zapewne przez reżysera ustawiona w sposób zdecydowanie chybiony, co podkreślał jeszcze przeszarżowany styl gry Krzysztofa Sitarskiego. W tym kontekście pierwszoplanową postacią spektaklu stała się rola Kabanichy, w znakomitym wykonaniu mezzosopranistki Wandy Bargiełowskiej, która wokalnie i aktorsko najlepiej odtworzyła styl i atmosferę dzieła. Wyrazy uznania należą się też orkiestrze, która pod batutą Roberta Satanowskiego wzniosła się na dobry poziom muzycznego odtwórstwa. Do sukcesu przedstawienia przyczyniła się też w dużej mierze piękna scenografia Ewy Starowieyskiej.

W sumie - sukces "Katii Kabanovej" wydaje się być dobrym zwiastunem dla przyszłości wrocławskiej sceny. Warto obserwować jej dalszy rozwój, koleje jej artystycznych losów. Zresztą nawet porażka wieczoru baletowego warta jest uwagi; jest bowiem także symptomem przemian, które z pewnością przyniosą kiedyś wraz z sobą także i sukcesy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji