Artykuły

Demon niewinności

W teatrze Rozmaitości trwają próby "Magnetyzmu serca" według "Ślubów panieńskich" Alek­sandra Fredry. Reżyseruje Grzegorz Jarzyna, który tym razem ukrywa się pod pseudonimem kobiecym Sylwia Torsh.

DOROTA WYŻYŃSKA: Wyznał Pan podczas naszej rozmowy pół roku te­mu, że nigdy nie był Pan w Teatrze Polskim w Warszawie. Tymczasem Fredro kojarzy się właśnie ze sceną przy Karasia. Czy nie przeraża Pana tradycja, która ciąży na "Ślubach pa­nieńskich"? Będzie miał Pan odwagę zaprosić na spektakl np. Andrzeja Łapickiego?

GRZEGORZ JARZYNA: Pan Łapicki już został zaproszony. Tradycja wysta­wiania "Ślubów panieńskich" jest dla mnie także materią twórczą przypisaną do tego dramatu. Sztuka Brada Frasera "Niezidentyfikowane szczątki ludz­kie...", którą reżyserowałem w Drama­tycznym, przyszła do mnie naga, zasta­nawiałem się, w co ją ubrać. "Śluby pa­nieńskie" przychodzą do mnie w piór­kach. Czuję się tak, jakbym zapraszał do swego domu kobietę, która wprowa­dza się ze swoimi dziećmi, służącym, z samochodem. Chcę się z nią związać, a jednocześnie wiem, że nie będzie to takie proste. Muszę to sobie poukładać, wiele zrozumieć, wiele sobie wytłuma­czyć. Taki właśnie jest mój romans z Fredrą.

W jednym z wywiadów powiedział Pan: "Fredro jest czaderski". Jak mamy to rozumieć?

- Chciałbym poznać takiego drama­turga, chciałbym z nim dyskutować, spierać się, kłócić. Miał w sobie niesa­mowitą energię, wiarę w teatr. Nie jest nijaki, jest niebezpieczny, trudny. Siła jego tekstów chwilami mnie przeraża. Kpi sobie z reżysera. W tym sensie jest czaderski. Żaden z autorów, po których wcześ­niej sięgałem, nie miał tak głębokiej świadomości sceny, publiczności, kur­tyny. Jego sztuka jest zabezpieczona przed ewentualną ingerencją reżysera. Nie tak łatwo tu coś skreślić. W tym kontekście reżyser skazany jest na by­cie sługą Fredry.

Pan nie chce być sługą Fredry?

- Ja nie robię "Ślubów panieńskich", raczej staram się opowiedzieć, jak ja czytam Fredrę, jak go pojmuję, jakie mam problemy z tym tekstem. "Śluby panieńskie" w szkole są lektu­rą obowiązkową. Sam musiałem je prze­czytać i nic z nich wtedy nie zrozumia­łem. Sięgając teraz po ten utwór, pró­buję go zrozumieć.

Na afiszu nie będzie "Ślubów panień­skich", zmienił Pan tytuł na "Magne­tyzm serca".

- "Magnetyzm serca" jest to kolejna sztuka o miłości. Tym razem o tej jas­nej, dziewiczej, która kiełkuje i jak wi­rus zaraża innych.

Role Anieli i Klary zagrają dwie de­moniczne aktorki: Magdalena Cielec­ka i Maja Ostaszewska. Domyślamy się, że nie będzie to nieskomplikowa­na psychologicznie historyjka o nie­winnych pannach?

- Na mieście mówi się już, że będzie to niezwykle erotyczny spektakl. Nie dementuję. Ale erotyzm bierze się tu właśnie z niewinności. W tym wypad­ku demon tkwi w niewinności. To jest opowieść o dziewczynie, która dojrze­wa, która za chwilę po raz pierwszy od­da się mężczyźnie. Jaka ona jest? O czym myśli? Jakie są jej pragnienia, wy­obrażenie o mężczyźnie? Jacy byliśmy te kilka-kilkanaście lat temu.

A co z wierszem Fredry? Jak sobie z nim radzicie na próbach? Daniel Ol­brychski powiedział kiedyś: "Fredry nie da się zagrać ot tak, trzeba nawet chodzić wierszem".

- Jestem przekonany, że gdyby Fre­dro pisał "Śluby panieńskie" dziś, zre­zygnowałby z wiersza, napisałby świet­ny, genialny dialog - równie komiczny, równie absurdalny. Wiersz, ta forma by­ła wymogiem tamtego czasu. Fredro był zakładnikiem czasu. Takim samym za­kładnikiem czasu powinien być reży­ser.

Wiersz jest dla mnie bardzo ważny, pracujemy nad nim, natomiast nie jest dla mnie fenomenem tego tekstu. Zga­dzam się, że pracując nad sztuką Fre­dry, trzeba zacząć od formy, od rytmu. Jak mówią: "Wyczuj konia, a on sam cię poniesie". Trzeba wtopić się w sio­dło, a nie dyktować warunki. Szanuję tych, którzy pieczołowicie pracują nad wierszem Fredry. Sam zacząłem się in­teresować tradycją wystawiania "Ślu­bów panieńskich". Zastanawiam się, ja­ką formą operowałby dzisiaj hrabia Aleksander Fredro. Jak Gustaw pyta o istotę tego dramatu: "Co to jest ma­gnetyzm?", tak i ja pytam Radosta: "Co to jest forma treściowa tego spektaklu?"

Podpisze Pan ten spektakl pseudo­nimem kobiecym Sylwia Torsh. Wcześniej mówił Pan: to młoda reży­serka, niedoświadczona, naiwna, bez­czelna, która będzie mogła sobie poz­wolić na błędy. Czy dziś wie Pan o niej coś więcej?

- O tak. Już wiem, jak się ubiera, wiem, gdzie kończą się jej możliwości, domyślam się, o którą ścianę się rozbi­je. Wiem też coś o jej bezsennych no­cach. Więcej o Sylwii Torsh dowiem się na spektaklu premierowym. Sylwia jest mi potrzebna. Potrzebuję innego nazwiska, tak jak aktor potrze­buje imienia i życia swojej postaci, że­by ją wypełnić, stworzyć kogoś nowe­go.

Chciałbym "choć na chwilę" zapom­nieć się, uciec od iluzji naszej rzeczy­wistości i wyruszyć w inne, niewiado­me kierunki.

Dlaczego Sylwia Torsh nie może spać?

- Albin już od dwóch lat kocha. Jego "nocne minuty łzami przeliczone". Aniela i Klara wieczorami czytają książki o miłości. Z czasem i one wpad­ną w "siatki" bezsennych nocy. Gustaw "lubi spać, hultaj". Lecz z czasem... Być może tym pytaniem poddała mi Pani końcową myśl naszej magnetycznej wę­drówki: być może na końcu wszyscy w swym zapomnieniu zapadają w nowy, niewiadomy sen..."Wszystko to być może"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji