"Udręka życia" czyli śmieszno-straszna rozmowa małżonków
"Udręka życia" w reż. Adama Opatowicza w Teatrze Polskim w Szczecinie. Pisze Ewa Podgajna w Gazecie Wyborczej - Szczecin.
Na ten spektakl powinni wpuszczać widzów powyżej 55. roku życia - szepnęła do mnie siedząca obok starsza pani. Na premierze "Udręki życia" w Teatrze Polskim.
Tytułowy stan wynika z...małżeństwa. Starzejącą się parę z trzydziestoletnim stażem łączy już tylko mebel, śpią w jednym łóżku. Wyścielone białą pościelą staje się jedynym elementem scenografii, na który widzowie patrzą siedząc na scenie. Scenie życia, na której w wyblakłych, szarych szlafrokach Jon i Lewiwa Popochowie (Jacek Polaczeki i gościnnie Elżbieta Donimirska) toczą śmieszno-straszną rozmowę o zmaganiach z nudną codziennością, na którą są ze sobą skazani, poczuciu niespełnienia i nieudolnych próbach szukania szczęścia.
W środek tej małżeńskiej szamotaniny wkracza Gunkel (Jacek Piotrowski), który chce odzyskać czapkę, którą pożyczył 15 lat temu, napić się herbaty, po prostu nie być samotnym.
W dosadnych spostrzeżeniach, nierzadko wulgarnym językiem, błyskotliwy dramat izraelskiego dramaturga Hanocha Levin uświadamia, że życie, nawet gorzkie, jest piękne, i warto pamiętać, że nieuchronnie przemija. I schodzi się ze sceny.
Tylko czy chcemy o tym pamiętać? Chcemy to rozumieć?
- Na ten spektakl powinni wpuszczać widzów powyżej 55. roku życia - szepnęła do mnie siedząca obok starsza pani, najwyraźniej przekonana, ze taka refleksja przychodzi z wiekiem.
W ascetycznej dekoracji "Udręka życia" staje się teatrem kreacji aktorskich. Rola Jona jest jakby stworzona dla Jacka Polaczka z jego melancholijno - ironicznym emploi. Ale to Jacek Piotrowski. jako groteskowy Gunkel robi aktorską perełkę z epizodu w przestawieniu.