Artykuły

"Dżuma", czyli wkręcanie widza

"Dżuma" w reż. Pawła Świątka w Teatrze im. Kochanowskiego w Opolu. Pisze Magda Piekarska w Gazecie Wyborczej - Opolu.

Nie Oran, ale Korea Północna odcięta od zewnętrznego świata. To właśnie tam, jak szczur z powieści Alberta Camusa, wdzierają się reporterzy, żądni ludzkich tragedii i dramatów, które mogliby przekazać światu z pasją komentatorów sportowych - oto pomysł Pawła Świątka na "Dżumę".

W spektaklu na deskach opolskiego Teatru im. Kochanowskiego Świątek kontynuuje swoją refleksję na temat stanu świadomości współczesnego człowieka pozostającego pod wpływem mediów. Rozpoczął ją tegoroczną premierą "Mitologii" we wrocławskim Teatrze Polskim.

Tam punktem wyjścia i inspiracją była książka Rolanda Barthes'a, do której Świątek wraz z dramaturgiem Tomaszem Jękotem dopisał nowy rozdział - o przecięciu się sfer sacrum i profanum podczas pogrzebu papieża Jana Pawła II, który zamienił się w pokaz żałobnej mody, gdzie wszystko było na sprzedaż - efektowne kreacje, bezbłędny makijaż, oszczędne gesty, ale też emocje, smutek, rozpacz, łzy.

Tym razem spektakl dość ściśle opiera się na fragmentach słynnej powieści Alberta Camusa, zjedna znaczącą korektą - Oran zamieniono tu w stolicę Korei Północnej Pjongjang. Czym będzie wobec tego tytułowa dżuma? Czy chorobą, na którą cierpi odcięty od świata kraj? Czy może raczej - na co wskazuje wiele elementów inscenizacji Świątka - zainfekowany został obraz życia w tym kraju, deformowany przez reporterów, którzy wdarli się na jego terytorium, żeby kolekcjonować dramaty i tragedie, a potem z pasją sprzedawać je całemu światu?

W zaprojektowanej przez scenografa Marcina Chlandę sterylnej, kubistycznej przestrzeni, oświetlonej chłodnymi barwami, centralne miejsce zajmuje szemrząca fontanna. Nic w tej przestrzeni nie zapowiada dramatu, o którym opowiadają bohaterowie. Szóstka aktorów (Grażyna Rogowska, Aleksandra Cwen, Arieta Los-Plawszewska, Judyta Paradzińska, Mirosław Bednarek i Maciej Namysło) odwróconych plecami do wodotrysku i obojętnych na kojący dźwięk płynącej z niego wody, niestrudzenie pedałuje na rowerach stacjonarnych w pogoni za sensacją, tak naprawdę jednak nie ruszając się z miejsca.

Świątek zafundował aktorom 50-minutowy maraton - w jego trakcie nieustannie żonglują tekstem Camusa, przejmując go od siebie w najbardziej nieoczekiwanych momentach. Skomponował fragmenty "Dżumy" na podobieństwo muzycznej fugi, a uczestnicy tego pozbawionego muzyki wykonania a to prowadzą temat w chórze, a to rozwijają w solowych wykonaniach.

Przez część spektaklu ci współcześni kronikarze dość beznamiętnie relacjonują rozwój wydarzeń - od pojawienia się na ulicach szczurów, przez akcję deratyzacyjną, pierwsze objawy choroby u mieszkańców, po decyzję o ogłoszeniu epidemii i zamknięciu bram miasta. Punktem kulminacyjnym jest tu choroba dziecka - cala ekipa nagle się ożywia, świadoma, że ma w rękach coś, co może sprzedać całemu światu: dramatyczną agonię obserwowaną i opisywaną sekunda po sekundzie. Reporterzy zakładają słuchawki, wspinają się na pedały rowerów, żeby widzieć dokładniej, w ich głosy wkrada się podniecenie i tonacja sprawozdawców sportowych. Kiedy dziecko umiera, wracają do poprzedniego tonu i prowadzą relację dalej - ze świado-mościąjednak, że bez tak mięsistych szczegółów cała ta opowieść o zarazie zdążyła się już znudzić światu.

Na zasadzie kontrapunktu pojawia się tu opowieść Tarrou, mówiona przez Mirosława Bednarka, uzmysławiająca słuchaczom, że prawdziwą katastrofą jest nie choroba niszcząca ludzkie ciała, ale daleko bardziej powszechna infekcja dotycząca naszej świadomości.

Świątek zdradza temperament publicysty, zręcznie łączącego ze sobą wątki literackie z autorską refleksją dotyczącą współczesności. I tu uwidacznia się też metoda przyjęta przez młodego reżysera - spektakl imituje mity rzeczywistości, do których się odwołuje. Siedzimy na wprost trybuny prasowej, z której sprawozdawcy zamiast meczu relacjonują wielką katastrofę. Imitacja jest na tyle sugestywna, że sam zabieg jej użycia w spektaklu wydaje się ryzykowny.

Jednak ten eksperyment Świątka okazuje się zaskakująco skuteczny - reżyser steruje widzem z wprawą wydawcy telewizyjnego serwisu informacyjnego. Usypia naszą czujność, żeby w połowie spektaklu wywołać w nas głód szczegółów z samego środka pola bitwy. I kiedy się zorientujemy, że przez dobrych kilka minut chłonęliśmy z fascynacją relację z wstrząsającej dziecięcej agonii, będzie już za późno - daliśmy się wkręcić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji