Artykuły

Kiedy aktorzy dają się pogłaskać?

"Kotlina" w reż. Agnieszki Olsten w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu. Pisze Katarzyna Mikołajewska w Teatraliach.

"Do najnowszego spektaklu Wrocławskiego Teatru Współczesnego zostali zaangażowani bardzo nietypowi aktorzy, bowiem pracują oni w zamian za smakołyki i domagają się nie oklasków, lecz drapania za uchem. Są bardzo zdyscyplinowani, a trema jest im niestraszna. "Kotlina" na podstawie powieści Olgi Tokarczuk "Prowadź swój pług przez kości umarłych" jeszcze przed premierą wywołała ożywioną dyskusję przede wszystkim z tego powodu, że w spektaklu występują psy. Agnieszka Olsten zabiera głos w sprawie uprzedmiotawiania zwierząt przez ludzi, a więc kwestii bardzo doniosłej i aktualnie żywo dyskutowanej. W związku z tym pojawiają się wątpliwości, czy obecność psów na scenie jako swoista ciekawostka, nie przysłoni tematyki poruszanej przez Tokarczuk i przywołanej przez Olsten, a więc tego, co powinno być najistotniejsze"

Takie obawy można mieć już po obejrzeniu pierwszej sceny przedstawienia, w której pojawia się Janina Duszejko (Renate Jett) w towarzystwie trzech czworonogów. Ta otwierająca spektakl sekwencja, w której główna bohaterka nawołuje, a może nawet rozmawia ze swoimi pupilami w sobie tylko znanym języku, jest tak długa, że właściwie nie pozostawia wątpliwości co dla twórców było priorytetowe. Autor scenariusza, Igor Stokfiszewski, uważa, że aby móc w pełni oddać sens powieści Tokarczuk, trzeba doprowadzić do współistnienia człowieka i zwierzęcia także w teatrze. Obecność psów na scenie jest więc nie tylko zabiegiem czysto estetycznym, pewną ciekawostką sceniczną, ani nawet próbą wyróżnienia się wśród teatralnych propozycji tego sezonu, lecz jest czymś zupełnie naturalnym, bez czego "Kotlina" ich zdaniem nie mogłaby powstać. Tym bardziej niepokojące jest to, że tak duża ilość czasu poświęconego na podkreślanie zaangażowania do spektaklu czworonogów prowadzi do sytuacji, w której jego treść schodzi na dalszy plan, a najdłużej skupiają uwagę widzów psie zabawy i merdanie ogonem. Bardziej niepokojące od monologów wygłaszanych przez bohaterów w obronie zwierząt są momenty, gdy psy podchodzą do publiczności i kiedy nie wiadomo jeszcze, jakie mają zamiary wobec widowni.

W spektaklu nie brakuje interesujących i twórczych pomysłów - położenie geograficzne Kotliny Kłodzkiej, w której rozgrywają się wydarzenia, zostaje przez aktorkę przedstawione głosem przypominającym samochodowy GPS. Miejsce człowieka we wszechświecie zostaje zilustrowane na ogromnym obrazie kosmosu, a strzelba wisząca na ścianie zrobiona jest z kości - takie pomysłowe akcenty pojawiają się w całym spektaklu i budzą podziw dla kreatywności twórców. Nie ratują one jednak Kotliny przed głównym niedociągnięciem - poszczególne wątki, a nawet wypowiedzi bohaterów, zbyt często nie są doprowadzone do końca, w rezultacie spektakl kończy się niemal bez konkluzji.

Sporne może być to, czy opowiadanie w teatrze o zagadnieniu relacji ludzi i zwierząt może być pokazane z taką lekkością, chwilami wręcz komicznie, jak zdecydowała się pokazać to Olsten. Nawet jeżeli pojawiają się momenty patetyczne, refleksyjne czy nawet pseudofilozoficzne, twórcy natychmiast sięgają po środki, które to napięcie rozładowują. Tak dzieje się chociażby w scenie, w której Marta Malikowska z obnażonymi piersiami wykonuje serię dziwnych ćwiczeń fizycznych przekonując przy tym, że jest "bio". Jedynie dwa momenty - późniejszy monolog tej samej aktorki oraz finałowa scena - są głosem w dyskusji o zwierzętach w sposób dosłowny i poważny. Z kolei to poważne zakończenie, po którym nie następuje już żadne katharsis - a przy każdej wcześniejszej scenie miejsce dla takiego oczyszczenia emocji się znalazło - i które z kolei zupełnie nie przystaje do wcześniej prezentowanej luźnej formy spektaklu, jest nie tyle refleksyjne, co szokujące.

Tak jak nie zostają rozstrzygnięte poszczególne wątki, tak i cały spektakl nie przynosi żadnych odpowiedzi. Co więcej, sam temat, który twórcy podejmują, nie zostaje w żaden sposób wyczerpany - nie jest to więc głos w dyskusji, a jedynie zwrócenie uwagi na to, że taka dyskusja się toczy. "Kotlinę" ogląda się z przyjemnością, bo spójne są jej poszczególne elementy - scenografia, muzyka, światła - wszystko to ze sobą doskonale współgra i tworzy specyficzny klimat. Takie zaplecze daje więc szerokie pole do ważnej artystycznej wypowiedzi. Z drugiej jednak strony ciągle zastanawiam się, czy tego rodzaju spektakl powinno się w ogóle oglądać z przyjemnością. Czy jeżeli widzowie otrzymają ładne obrazki, ciekawe, lecz niepoprowadzone do końca spostrzeżenia i innowacyjne dla teatru towarzystwo psów, to czy zapamiętają ze spektaklu coś więcej niż tylko Kolo, Santosa i Wenę?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji