Artykuły

Śmierć w wielkim mieście

Jaki odrażający plakat! - nie kryli rozczarowania widzowie premierowej "Traviaty" Verdiego, którą w Operze Narodowej zaprezentował Mariusz Treliński. Podejrzliwie i z niesmakiem przyglądali się różowej czaszce z błyszczącymi zębami, spoczywającej wśród kamelii. Nie tak przecież powinno być! Ona - Violetta-w naszej pamięci ma pozostać świeża, pełna życia, kolorowa. Warszawscy celebryci oczekiwali czegoś, co estetycznie bliskie będzie ich luksusowym kreacjom, w których przyszli na premierowy wieczór, a już przy wejściu czekała na nich kostucha - zgrzytając zębami i zarażając tonacją C-dur.

Tyle tylko, że owe przejrzyste, proste C-dur tutaj brzmi przewrotnie. Bo "Traviata" Trelińskiego nie jest - opowiedzianą po raz kolejny - historią śmiertelnie chorej paryskiej kurtyzany, która dzięki miłości i dla miłości porzuca dotychczasowe życie. To opowieść o kobiecie do końca samotnej, której historia staje się pretekstem do rozważań nad zawiłościami tożsamości współczesnego "człowieka światowego". Z tej samotności Treliński robi wartość. Właśnie w takiej przestrzeni ma szansę wybrzmieć C-dur śmierci. To, czy zabrzmi ekskluzywnie, kiczowato czy manierycznie - i tak nie zmieni jej dosłowności. Faktu, że jest i czeka.

Z głębokości wołam do ciebie - życie

A więc C-dur śmierci - niby oczywiste, ale nieakceptowane. I tak już zostanie do końca, chociaż na wielu instrumentach grane, zróżnicowane dynamicznie i artykulacyjnie -będzie brzmiało i trwało. Dźwięki uwertury przejmująco wprowadzają w doświadczanie śmierci, jednocześnie stygmatyzują przestrzeń, nie tylko tę teatralną. Jest w nich jakiś niepokój, zapowiedź nieuchronności.

Kiedy na pustej scenie pojawia się biała trumna, przyglądamy się jej nieufnie. Jest biała, lśniąca, "śliczna". Powoli się otwiera i widzimy postać kobiety. Zycie to czy Śmierć? Oto Violetta Valery - powstaje albo rodzi się niczym Afrodyta. Bije z niej blask triumfu. To na nią wszyscy czekali, i ona o tym wie -w końcu jest uwielbianą przez wszystkich gwiazdą najmodniejszego w stolicy kabaretu. Paryż, Wenecja, Warszawa - wszystko jedno, jaka to stolica. Tak bawią się wielkie miasta, gdy trwa karnawał. Wnętrza kabaretu zaprojektował Boris Kudlička - z wielkim rozmachem i bardzo realistycznie. Dzięki ruchomym platformom można zwiedzać i podziwiać pomieszczenia w stylu glamour, podglądać, co lubią celebryci. Jest elegancko i zmysłowo, a smaczne detale podkreśla światło ustawione przez Marca Heinza, znako-mitego holenderskiego reżysera świateł. Wydobywa ono wszelkie niuanse kolorystyczne, rozprasza połyskującą metaliczność, wzmacnia wyrafinowany charakter wnętrza. Goście czują się tu jak u siebie - ekskluzywni ludzie w ekskluzywnej przestrzeni. Nienasycenie to ich styl bycia. Przyszli, żeby się dobrze bawić i błyszczeć, każdy na swój sposób. Ubrali ich przecież najlepsi projektanci - Gosia Baczyńska i Tomasz Ossoliński. Kostiumy chórzystów zachwycają różnorodnością, bo w zamyśle Trelińskiego chór to nie bezkształtna, śpiewająca masa, lecz przyjaciele, a raczej towarzysze zabaw Violetty. Dzielą z nią barwne życie, uczestniczą w pysznym, słodkim show (tańczą zaproszone gwiazdy).

Prawdziwe, gorzkie show dzieje się w ukryciu. Psychologia w wydaniu dziewiętnastowiecznej włoskiej opery bywa nieco uproszczona, ale Treliński, wsłuchując się we frazy Verdiego (tym nie można zarzucić płaskości), zgrabnie uzupełnia te braki. Na początku chce, aby wszystko kipiało zmysłowością, której ikoną ma być Violetta. Ona wie doskonale, na czym polega tajemnica sukcesu i swego tronu nie zamierza odstąpić nikomu. Egoistyczna i cyniczna - bo taką stworzył ją wielki świat i taką chce ją widzieć - nie ma ochoty wsłuchiwać się w siebie, chociaż przeczuwa bliski koniec. Tańczyć na smutno - to nie w jej stylu. Kroku tego tańca nie może i nie chce się nauczyć, bo wielkie, ostateczne pytania jej nie obchodzą. Traviata - zabłąkana, a raczej pogubiona. Kiedy przedstawiają jej kolejnego zakochanego w niej młodzika - Alfreda Germonta - nie wie, co z nim począć. Sama gardzi miłością. Alfredo funduje jej dysonans poznawczy-wygłasza miłosny toast, z delikatnością pielęgnuje ją podczas ataku choroby, zapewnia o oddaniu i wielkim uczuciu. Violetta próbuje jeszcze po swojemu bronić się i gra: ze sobą, o siebie, z Alfredem. Jesteśmy świadkami wielkiej gry - tej na pokaz, w kotka i myszkę, i tej obnażanej, niechcianej, bo a vista. Świadkami pokazu wyrafinowanej atrakcyjności, apoteozy kobiecości, która wiruje, zniewala, zaprasza. Violetta Valery - Aleksandra Kurzak - znakomicie radzi sobie wokalnie i aktorsko. Verdi napisał rolę Traviaty, co wyraźnie podkreślał, dla śpiewaczki najwyższej miary. Artystka grająca Violettę musi gestem, mimiką, wreszcie głosem przekonać, że dla jej bohaterki miłość to tylko zabawa. Dla Violetty Trelińskiego jest dodatkowo erotyczną grą, która słabnie wobec pragnienia prawdziwego uczucia.

Librecista Verdiego, Francesco Maria Piave, zapewne chciał od Alfreda tylko tyle - żeby kochał mocno i przekonał Violettę, siłą swojej wiary, do kontemplowania tej tajemnicy. Ale Treliński ma inny pomysł na Alfreda, i ten bardziej do mnie przemawia. To po prostu młody, bogaty, metroseksualny chłopak. Raczej zauroczony niż kochający. Jego miłość ma kolor jaskrawozielono-różowy. Chociaż francuski śpiewak Sebastien Gueze nie zachwycił ani swoim płasko brzmiącym głosem, ani aktorską kreacją, to jednak taki artystycznie nieopierzony młody tenor dobrze wpisuje się w reżyserską wizję i jakoś może się bronić. Pod warunkiem, że pomyślimy o nim z łaskawością: kiedyś przecież dojrzeje i sprawdzi się - jako Alfred - przy boku swej dojrzałej partnerki.

Pasja rozdzierania

Violetta myślała, że poradzi sobie z kolejnym, natrętnym kochankiem, a tu świat jej się sypie. Sypie się, co prawda, nie przez niego i nie dla niego. Bo chociaż Violetta powtarza słowa Alfreda o miłości, którą "pul-suje świat", to przede wszystkim boleśnie wydobywa z cienia swoje rany. Z niepewnością mierzy się z wypieranym dotąd pragnieniem kochania. Teraz jednak jest prawie gotowa, by je odświeżyć i przyjąć na nowo. Nie ma nic do stracenia. Melodramatyczne? Ja jej wierzę. Szczególnie że aria skrojona przez Verdiego naznacza tę historię pasją, sublimuje, a Aleksandra Kurzak z żarliwością podkreśla ten szlachetny krój.

Akt drugi - basen willowy i świetnie wymyślony przez Trelińskiego Alfredo. Przed chwilą wyszedł z wody, a teraz się nudzi. Haczyk połknięty, piękna sztuka w garści ciągle zakochana... Żyć nie umierać! Tylko bohater nie zauważył, że sam stał się konkubentem i utrzymankiem. Tego faktu nie da się ukryć. Verdiowski Alfredo mówi wprawdzie coś o honorze, ale przecież w ustach Alfreda Trelińskiego to słowo brzmi żałośnie. Młody samiec został urażony, i tyle. Zemścić się z pasją - tylko na to go stać.

Wreszcie duet Andrzeja Dobbera i Aleksandry Kurzak, czyli Violetty i Giorgia Germonta, ojca Alfreda - tę scenę publiczność nagrodziła ogromnymi, zasłużonymi brawami. Dobber przemyślał swoją postać w najdrobniejszych szczegółach, jak przystało na mistrza Verdiowskich partii barytonowych. Jego Germont przybywa do kryjówki kochanków jako ojciec-oskarżyciel, odchodzi - jako przyjaciel. Na początku jest pryncypialny, bezwzględny. Po chwili sam zaczyna gubić się w ocenach. Bo gdyby Violetta była taka, jak sobie wyobrażał, łatwiej mógłby wyartykułować żądanie: proszę zniknąć z życia mego syna. Germont jest rozdarty. Niesprawiedliwie oceniał Violettę. Zobaczył kobietę prawdziwie kochającą, subtelną, skromną, a do tego - chorą. Jego głos staje się ciepły, miękki, gesty wyrażają głębokie współczucie - tylko tak może podziękować jej za to, że zgodziła się zniknąć z życia Alfreda. Mniej istotne są tu pytania o psychologiczny aspekt całego zdarzenia - dlaczego Violetta postanawia oddać swoją miłość, dla kogo to robi i w imię czego. Dzisiaj zresztą taka sytuacja wydaje się nieprawdopodobna - zatroskany ojciec przychodzi wyrwać synka ze szponów prostytutki, a ta, skruszona, oddaje ukochanego. Ważne natomiast jest to, że widz ma okazję intensywnie, wręcz fizycznie doświadczać scenicznego "dziania się", wierzyć emocjom wyrażonym gestem, mimiką, wreszcie śpiewem aktorów.

Misterium przejścia

I znowu Violetta jest wśród przyjaciół, na jeszcze gorętszej zabawie - tym razem u Flory. Zaproszono nawet tancerki topless, które służą za stoliki hazardowe. Perwersja czy kicz? Violetta snuje się jak cień, wyczerpana wewnętrzną walką. Za przeciwnika ma strach, ból, poczucie straty. Jednak bije z niej jakaś szlachetność - już nie z tego świata. Kiedy otaczają ją tańczący matadorzy, przeczuwa, że uczestniczy w jakimś misterium, nie umie jednak odczytać jego znaczenia. I znów doznaje zawodu - Alfredo publicznie i z pasją hańbi byłą ukochaną. W wykonaniu francuskiego śpiewaka to zemsta zagrana chyba zbyt brutalnie, wręcz naturalistycznie.

Wreszcie musiała przyjść śmierć -Verdi kocha przecież ten motyw. Jej obecność w sztuce ma zawsze naturę wyobrażeniową, bo śmierć pozostaje poza przeżyciem widzów. Dla tej śmierci reżyser wybrał bardzo ascetyczną przestrzeń - tylko lustra, mnożące cierpienie głównej bohaterki. Srebrna kula - dyskotekowy gadżet - która pojawiała się kilkakrotnie jako fatum, teraz jest przez Violettę szczególnie kontemplowana. Ta dosłowność jest w swojej naiwności jakoś przejmująca. Wszak jesteśmy w teatrze operowym, gdzie muzyka wiele usprawiedliwia.

Wraca kochanek marnotrawny. I następuje happy end - tyle że tragiczny. Ona mówi na koniec o swoich niespełnionych marzeniach, on przeprasza i obiecuje poprawę.

Violetta w chwili śmierci nie jest już traviatą, jej przyjaciele żyć będą "długo i szczęśliwie", a Alfredo szybko znajdzie pocieszenie w ramionach innej Violetty. Tak mogłoby wyglądać zakończenie tej historii, gdyby napisał ją Treliński.

Monika Jazownik - absolwentka teorii muzyki Akademii Muzycznej w Poznaniu i filologii polskiej Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, pracownik naukowy UKSW; autorka książki "Wokół dramatu absurdu schizofrenią naznaczonego". "Cascando" Lidii Zielińskiej według Samuela Becketta (2003).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji