Artykuły

Koń trojański

Jak dobrze wszyscy pamiętamy, w dziesiątym roku wojny trojańskiej za radą Odyseusza zbudowano ogromnego, drewnianego konia, w którego wnętrzu schowało się dwunastu wojowników. Ustawiono go nieopodal murów Troi, a Grecy wsiedli na okręty i pozorując odwrót, ukryli się na małej wyspie. Oszukani mieszkańcy Troi wprowadzili konia do miasta, tym samym wpuszczając za jego mury wroga. Przypominał sobie o tym starożytnym wydarzeniu Kazimierz Kutz realizując w Starym Teatrze "Damy i huzary" Aleksandra Fredry.

Otóż reżyserowi, w ramach męskiej solidarności, żal się zrobiło bohaterów komedii, którzy, wystawieni na ciosy płci pięknej, znikąd nie mogli spodziewać się ratunku. Dlatego też wraz ze scenografem Ryszardem Melliwą ustawił na scenie autentycznego trojańskiego konia. Nie siedzieli w nim jednak gotowi na wszystko wojownicy, ale mocno procentowe napoje, które przegryzane kiełbasą pomagają przetrwać każdą opresję.

A cóż gorszego mogło spotkać Majora (Jerzy Trela) - zwolennika starokawalerskiego żywota, pędzonego w gronie wypróbowanych przyjaciół niż najazd wrednych siostrzyczek, które postanowiły go ożenić? Pewnie nic, oprócz tego, iż te w przedstawieniu Kutza są gorsze niż mogła zobaczyć to w swoich najpotworniejszych snach Kassandra. Grające je: Anna Polony, Elżbieta Karkoszka i Anna Dymna przypominają jadowite węże, które pod słodkimi uśmiechami chowają nie jednego, ale tysiące wypełnionych złośliwymi uwagami trojańskich koni. Ubrane we wściekle żółte czy czerwone suknie, ze swoimi służącymi, papużkami, króliczkami w klatkach są w stanie nie tylko przestraszyć ale i ogłupić nawet najodważniejszego na polu walki żołnierza.

Ot, choćby taki dzielny Major daje się przekonać, że byłby świetnym mężem dla młodziutkiej Zofii. Aż miło patrzeć jak ze sceny na scenę Jerzy Trela poddaje się życzeniu przypominających kwoki pań, jak coraz bardziej niczym kogucik przebiera zwisającymi z sofy nóżkami, by w końcu doznać olśnienia i pójść po rozum do głowy. W "Damach i huzarach" Trela po raz kolejny pokazuje, że role komediowe są dla niego stworzone. Potrafi się nimi bawić w sposób wyrafinowany, jednym gestem przyprawiając widownię o ból brzucha, oczywiście ze śmiechu.

Jednak tych zamierzonych bólów brzucha jest w przedstawieniu Kutza trochę za dużo. Nadmiar dowcipów scenicznych sprawia, że widz w końcu przestaje się śmiać, nie nadążając za kolejnym gagiem. Reżyser nie daje mu ani chwili wytchnienia, nawet wówczas gdy pojawiają się młodzi bohaterowie komedii: Zofia Katarzyny Warnke i Edmund Piotra Grabowskiego, których autentyczna miłość też została potraktowana karykaturalnie - ona romantycznie wzdycha a on łapie ją za pupę. Przez to spektakl, w przeciwieństwie do wcześniejszych realizacji Kutza na scenie Starego, robi się trochę o niczym i służy wyłącznie do gimnastyki mięsni brzucha. A tą zapewniają nie tylko główni bohaterowie, lecz także cudowny Grzegorz Jerzego Nowaka i Rembo Andrzeja Kozaka oraz moja faworytka wieczoru czyli Elżbieta Karkoszka, która jak nikt stara się pozbyć swojego staropanieństwa, uwodząc Rotmistrza czyli Tadeusza Huka, którego brała oczywiście na konia.

Jak widać, Kazimierz Kutz postawił na właściwego choć trojańskiego konia, gdyż dostanie się na ten spektakl graniczy z cudem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji