Artykuły

Nie jestem tu gościem

- Sukces w Nowym Jorku określa moją pozycję w świecie. A sukces w Warszawie jest dla mnie ważny osobiście, bo z polską publicznością łączą mnie relacje niemal rodzinne - mówi BORIS EJFMAN przed warszawską premierą "Anny Kareniny".

Rozmowa Z Borisem Ejfmanem, choreografem i reżyserem baletowym:

W sobotę w Warszawie czeka nas europejska premiera "Anny Kareniny". 30 lat temu w Łodzi był Pan z pierwszym spektaklem zagranicznym -"Gajane" Chaczaturiana. Czy to z powodu tego małego jubileuszu zdecydował się Pan na premierę właśnie w Polsce?

- Przez te 30 lat byłem świadkiem niemal wszystkich ważnych momentów dla Polski i przemian, jakie tu zachodziły. Powstanie Solidarności, wybuch stanu wojennego, demonstracje. Byłem akurat w Gdańsku, kiedy postrzelono papieża. Nie czuję się więc tu gościem, bo żyłem sprawami tego kraju wraz z artystami, z którymi wówczas pracowałem. Ale to nie jest powód, dla którego w Warszawie pokazuję "Annę Kareninę". Po prostu od kilku lat mam nadzwyczajny kontakt z polskimi artystami i publicznością. Co roku jestem w Polsce. Dostałem tu Krzyż Komandorski. Sukces w Warszawie jest więc dla mnie bardzo ważny.

Ważniejszy niż w Nowym Jorku?

- Nie ma co tego porównywać. Sukces w Nowym Jorku określa moją pozycję w świecie. A sukces w Warszawie jest dla mnie ważny osobiście. Kiedy żyli jeszcze moi rodzice, zawsze pokazywałem im moje spektakle. Ich zdanie nie miało żadnego wpływu na rozwój mojej kariery, ale dla mnie była to ocena najważniejsza. Dziś tak traktuję sukces w Warszawie, bo z polską publicznością łączą mnie relacje niemal rodzinne.

I czym ją Pan tym razem zaskoczy?

- "Anna Karenina" to zupełnie odmienny spektakl od tego, co do tej pory robiłem. Nowy pomysł na światło, choreografię...

...ale temat ten sam co zwykle - namiętność, trudne relacje między kobietą i mężczyzną, tak?

- To jest temat, który się nie starzeje: kobieta i namiętność, której się poddaje; jej uczuciowa zależność od mężczyzny. To będzie istniało zawsze, jak mit. Mężczyzna uwikłany w miłosny trójkąt, mimo problemów, z jakimi też wówczas się musi zmagać (choćby sprawa odpowiedzialności za rodzinę), nie interesuje mnie tak bardzo. W "Annie Kareninie" podkreślam sytuację zakochanej kobiety, której życie uzależnione jest od mężczyzny.

Czy to jest zakochana kobieta XXI wieku?

- Nie, starałem się, żeby nie znać było okresu, w jakim ta historia się rozgrywa. To się dzieje zawsze. Łatwo byłoby uszyć współczesne kostiumy i powiedzieć, że to współczesna sztuka. Tymczasem sztuka współczesna wypływa z naszego wnętrza. Tancerze, którzy występują w spektaklu, nie tańczą historii Anny Kareniny z XIX wieku. Oni tańczą własną opowieść, własną namiętność. To nie muzeum, tylko żywy teatr.

Kiedy Pan zaczynał, w latach 70. dużą wagę przykładał Pan do dialogu z młodą publicznością. Pańskie spektakle baletowe odbiegały od klasycznych widowisk. Czy dziś też Panu na tym zależy?

- Nie, interesuje mnie szeroka publiczność. Kiedyś rzeczywiście kładłem nacisk na to, żeby przyciągnąć na swoje spektakle młodych, a nie tych staruszków, którzy kochają "Jezioro łabędzie". Teraz chcę rozmawiać z wszystkimi, bo poruszam problemy, które nie dotykają tylko jednego pokolenia.

Czy nadal Pan myśli o wystawieniu spektaklu opartego na polskiej literaturze? Wiem, że interesowało Pana "Quo vadis"?

- Miałem taki zamiar i jestem pewien, że uda mi się zrealizować coś na bazie polskiej muzyki i literatury. Nie mogę jednak sam podjąć takiej decyzji, bo zależę od producentów. Mam nadzieję, że w 2009 roku będę miał wreszcie swój teatr, Pałac Tańca, w Sankt Petersburgu. Wtedy będę swobodniejszy w wyborze interesujących mnie tematów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji