Artykuły

Niegdysiejsza gwiazda wraca na ekran

- Tak naprawdę aktor nigdy nie jest na emeryturze, może mieć sto lat i otrzymać propozycję zagrania wielkiej roli. Gdyby tak się stało, chętnie się podejmę - mówi aktorka ELŻBIETA STAROSTECKA.

To dobra wiadomość dla wielbicieli klasyki polskiego kina - po wielu latach nieobecności na ekranie, Elżbieta Starostecka wraca do filmu. Możemy ją oglądać w serialu "Lekarze" w roli Krystyny Keller, matki Maksa. Na pewno rozpoznamy aktorkę bez trudu - bo mimo nieubłaganego upływu czasu, nadal zachowała niezwykłą urodę i delikatność.

Wymarzony dom

Nie występowała w kinie i telewizji od 1993 roku. Ostatni raz pokazała się w "Przypadku Piekosińskiego" Grzegorza Królikiewicza. A potem - grała przez jakiś czas w Teatrze Ateneum, aby w końcu całkowicie poświęcić się rodzinie i domowi. Wraz z mężem, znanym kompozytorem, Włodzimierzem Korczem, znaleźli swój cichy zakątek na warszawskim Żoliborzu.

- Budowę naszego domu rozpoczęliśmy w 1979 roku. Powstawał blisko 2 lata, wcześniej mieszkaliśmy w bloku na Bródnie - wspomina. - Budowaliśmy, z czego się dało, nie można przecież było nic kupić. Szybko ściany nasiąknęły wilgocią, pojawiły się żółte plamy. Musiało się tak stać, bo materiały nie nadawały się do użytku. I zaczął się generalny remont - opowiada w tygodniku "Życie na gorąco".

Wspomniany remont trwał aż cztery lata! Pani Elżbieta sama musiała zająć się kuciem ścian i podłóg. Ponieważ jej mąż był ciągle w rozjazdach, to ona musiała kierować ekipą fachowców, którzy przebudowywali kolejne pomieszczenia. To również pani Elżbieta wymyśliła, jak dom ma wyglądać - a wynajęty architekt tylko przeniósł tę wizję na deskę kreślarską. - Salon jest przestronny, wysoki, z drewnianym nieregularnym sklepieniem. Meble są bezpretensjonalne, a ozdoby oryginalne i starannie wkomponowane. Jest w tym domu odwaga, a jednocześnie delikatność. Przy wejściu na taras widać kolekcję pięknych szkieł: bladoróżowych, bladoniebieskich, bladozielonych - opisuje dom dziennikarka "Niedzieli", która miała okazję odwiedzić dom państwa Korczów.

Mało tego - gdy ich syn ożenił się, pani Elżbieta postanowiła dobudować do domu drugi dom - bliźniak. Dzięki temu Kamil z żoną Mileną i synkami mieszka teraz za ścianą, obok rodziców. Chlubą całej posiadłości jest niezwykły ogród. - I rzeczywiście widać, że każda roślinka ma tu swój indywidualny program opieki. Każda jest regularnie zasilana i podcinana. Ogród, choć nieduży, ma swoje kąciki o różnym nastroju. Są rododendrony, są begonie, tuje i cyprysy. Ale pani Elżbieta, gdy o nich opowiada, ma rozmarzone oczy, spojrzenie pełne tkliwości - czytamy w "Niedzieli".

Dżentelmen dźwiga siatki

Państwo Korczowie przenieśli się do Warszawy już jako małżeństwo. Poznali się w Łodzi, gdzie w klubie "Pod Siódemkami" powstawał "Kabaret starej piosenki", a w szkole aktorskiej - studencki kabaret objazdowy. Jego członkowie zaprosili na jedno ze spotkań właśnie panią Elżbietę i pana Włodzimierza. I tak wszystko się zaczęło. - On cierpiał, bo miałam mnóstwo ciężkich książek w nylonowej siatce, której żyłki wrzynały się w palce. Był dżentelmeński, więc mi tę siatkę dźwigał.

- Ręka mi się trzęsła, ale nie chciałem puścić tej siatki, bo się bałem, że więcej nie będę miał okazji drugą ręką trzymać Elżbiety pod rękę. Potem palce miałem sinofioletowe. A jak jeździliśmy tramwajem, oszukiwaliśmy, że to jeszcze nie ten przystanek, żeby dłużej pobyć razem. Odprowadzałem ją do domu, a potem pod drzwiami staliśmy do rana. Za każdym razem dziwiliśmy się, że po krótkiej rozmowie jest piąta rano - wspominają oboje w tygodniku "Niedziela".

Podobno ślub mieli mało romantyczny - musieli nań pojechać tramwajem, a świadkowie byli niemal z łapanki.

- Kiedy Elżbieta miała operację ślepej kiszki, a był czas Bożego Narodzenia, postanowiłem jej kupić i ustawić w domu choinkę. A że robiłem to po raz pierwszy, ja człowiek miastowy, nie zauważyłem, że przy okazji zrąbałem siekierką trochę podłogi. Kiedy Elżbieta wróciła ze szpitala, przez jej twarz przebiegały przemienne fale: radość z tej choinki i przerażenie z powodu tej podłogi - podkreśla pan Włodzimierz.

Stefcia i nie tylko

Panią Elżbietę pamiętamy przede wszystkim z "Trędowatej", w której zagrała rolę Stefci Rudeckiej. Film podzielił Polskę na pół: jedni byli zachwyceni delikatną urodą Starosteckiej, a drudzy twierdzili, że Mniszkówna nie tak wyobrażała sobie swą bohaterkę.

- Miałam obawy, bo to nie moja literatura. Gdy były zdjęcia próbne, przechodziłam operację zatok, ale zaczekano na mnie. Cóż, jeśli chodzi o moje role, miałam za zadanie kochać głównego bohatera i ewentualnie umrzeć dla niego - mówi w "Życiu na gorąco".

Już jako dziecko chciała być aktorką. Dlatego uczestniczyła we wszelkich konkursach recytatorskich, jeździła na przedstawienia do teatru, oglądała filmy w kinie i telewizji. Po liceum zdała na łódzką PWSTiF. Studia ukończyła z wyróżnieniem, ale za pracą musiała jechać aż do Kalisza. W końcu jednak wróciła do Łodzi i tam grała w teatrze. Do stolicy przeniosła się już z mężem. Ponieważ spektakl "Cień" w Teatrze Rozmaitości z jej udziałem stał się przebojem sezonu, została zasypana propozycjami ról z kina i telewizji. Zagrała w wielu filmach, przede wszystki w niezapomnianym z serialu "Czarne chmury", no i oczywiście w słynnych "Nocach i dniach". Z kolei sama aktorka wyjątkowo dobrze wspomina "Hotel Polanów i jego gości".

A potem przyszedł czas na rodzinę i dom. Pani Elżbieta lubi też podróżować. Nawet do egzotycznych krajów. Oczywiście z mężem.

- Tak naprawdę aktor nigdy nie jest na emeryturze, może mieć sto lat i otrzymać propozycję zagrania wielkiej roli. Gdyby tak się stało, chętnie się podejmę - uśmiecha się artystka.

I faktycznie - pani Elżbieta zupełnie niespodziewanie przyjęła zaproszenie do serialu "Lekarze" - dzięki czemu możemy się cieszyć jej powrotem na ekran.

STAROSTECKA

S jak Schiller. Leon Schiller był patronem pani Elżbiety w łódzkiej szkole teatralnej. Studiowała z przerwami - bo szkołę ukończyła w 1965 roku (z wyróżnieniem), a dyplom zdobyła dopiero sześć lat później. Była skromną studentką.

T jak teatr. Zadebiutowała w październiku 1965 roku na deskach Teatru im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu, w sztuce "Henryk VI na łowach" Wojciecha Bogusławskiego. Po dwóch latach jednak wróciła do Łodzi.

A jak aktorka. To właśnie w łódzkim Teatrze Nowym zaczęła się dopiero w pełni realizować jako aktorka. Zagrała w wielu spektaklach, m.in. w "Ślubach panieńskich", "Mężu i żonie" Aleksandra Fredry i "Prometeuszu" Jerzego Andrzejewskiego.

R jak rodzina. Pani Elżbieta jest bardzo rodzinną osobą. Z mężem Włodzimierzem stworzyła udane małżeństwo. I poświęciła się dwójce swoich dzieci - synowi Kamilowi Jerzemu (ur. 1971 r.) oraz córce Annie Marii (ur. 1982 r.).

O jak Opole. Pani Elżbieta dostała od męża, Włodzimierza Korcza, piękną piosenkę "Za rok, może dwa" i wygrała nią festiwal piosenki w Opolu w 1978 roku. A w "Trędowatej" zaśpiewała "Precz z moich oczu" według Mickiewicza.

S jak seks. Tak skromna osoba i erotyka? A jednak! Pani Elżbieta odsłoniła w 1969 roku nieco swe wdzięki w roli powabnej piosenkarki w wielkim hicie polskiego kina, czyli komedii "Jak rozpętałem II wojnę światową".

T jak Tapatiki. W1981 roku wzięła udział w nagraniu bajki muzycznej "Wyprawa Tapatików", autorstwa Marty Tomaszewskiej. Nie miała z tym problemów - bo przecież opowiadała bajki swemu synowi, który wtedy skończył 10 lat.

E jak ekran. Sukcesy w teatrze sprawiły, że upomniało się o nią kino i telewizja. Aktorka najlepiej wspomina swe role w dwóch filmach - w "Nocach i dniach" oraz niemieckim "Hotelu Polanów i jego gościach".

C jak "Czarne chmury". Starostecka nie odmawiała również telewizji. Wszyscy pamiętamy jej rolę Anny Ostrowskiej w "Czarnych chmurach". Obecnie możemy ją oglądać w innym popularnym serialu - "Lekarze".

K jak kolędy. Niewiele osób pamięta, ale Włodzimierz Korcz zrealizował też kiedyś ze swoją żoną całą płytę z... kolędami. Jej ciepły i subtelny głos idealnie pasował do bożonarodzeniowej tematyki i spokojnych melodii.

A jak Antczak. Starostecka miała szczęście do znanych reżyserów. Zagrała choćby u Jerzego Antczaka, u Jerzego Hoffmana, u Wojciecha Hasa czy u Tadeusza Chmielewskiego. pami w serialu "Lekarze" w roli Krystyny Keller, matki Maksa. Na pewno rozpoznamy aktork fachowc

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji