Artykuły

Musimy widzieć świat takim, jakim jest

"Pływalnia" w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej im. Ludwika Solskiego pod opieką pedagogiczną Krystiana Lupy. Pisze Katarzyna Solecka w serwisie Teatr dla Was.

W świetnej scenografii, przedstawiającej opuszczoną i zapuszczoną Pływalnię, spotykamy zakochanych narkomanów, pacjentkę szpitala psychiatrycznego, sfrustrowanego dyrektora, schizofrenika, aktora-alkoholika, prostytutkę z jej dość brutalnym opiekunem i upadłego Jezusa. Społeczny margines ludzi trawionych bezsensem, bezradnością, nieprzystawaniem do społeczeństwa, chorobami psychicznymi i nałogami, które doprowadziły ich do wyłączenia się z rzeczywistości, w której nie mogą albo też nie chcą się już budzić. Czas tutaj płynie wolniej, a jakiekolwiek normy obyczajowe, na których powinno opierać się życie, zostały podważone i przestały funkcjonować.

Wstrzykiwanie narkotyku to rozpoczynająca spektakl i powtarzająca się kilkakrotnie scena, która pozostawia jednak wiele do życzenia. Nerwowość uzależnienia, pośpiech, potem sekundy ekstazy i rozluźnienie. Aktorzy nie ukrywają strzykawek, igieł, nakłuć i braku wiarygodności w tym momencie. Choć w wykonaniu Łukasza Wójcika widzimy prawdę i realizm, który boli, a nawet przeraża.

Twórcy pokazują nam też, jak wiele zależy od punktu widzenia, od optyki, od estetyki. Ta sama rozmowa przeprowadzana w ohydnej, publicznej toalecie (Magdalena Woleńska, Tomasz Madej) jest obrazem beznadziejnej relacji międzyludzkiej, a w wykonaniu pary lesbijek (Anna Maria Stachoń, Magdalena Woleńska), które przed zrobieniem zastrzyku rozkładają sobie kocyk, wygląda zupełnie inaczej. Mimo podobnej sytuacji i dialogu, narkotyczny stan przerywany (tak jak wcześniej) płynącą z dzwoniącego telefonu melodią "Jingle Bells" i podlewany tanim szampanem, nie ma już w sobie tej sztuczności uczuć.

Sanna i Micke (Sandra Staniszewska i Marcel Borowiec) to związek kobiety zakochanej i zdeterminowanej z uzdolnionym, odrobinę nieobecnym i zależnym od swojej partnerki muzykiem. To ona zdobywa pieniądze na kolejną działkę, planuje też detoks i wspólne życie po nim dziecko, dom, szczęście jeżeli dożyją.

"Ja chyba mam schizofrenię, bo jestem taki brzydki" - mówi schizofrenik(Paweł Peterman), niepewny siebie, ze spłoszonym wzrokiem, próbując jakoś odnieść się do świata zewnętrznego przy pomocy nieudanych rozmów, podglądania ludzi w bibliotekach czy kontemplacji muzyki i życia Freddie'go Mercury'ego. Na Pływalni szuka nieudolnie, choć w efekcie w zabawny sposób, kontaktu z Anną-poetką(Aleksandra Pisula), która uciekła ze szpitala psychiatrycznego. Anna opowiada o współczesnej architekturze, o inteligentnych domach, które potrafią myśleć. O nowoczesnych budynkach, które będą miały na swoich skanerach informacje, kto jest zdrowy, a kto chory, kto pożyteczny, a kto zbędny. Mówi również o firmie Siemens, kiedyś budującej komory gazowe, a teraz piękne biurowce w Chicago. Jej monologi przepełnione są jakimś nieokreślonym lękiem, przerażeniem, samotnością, która znajdzie swój mocny wyraz w bardzo dobrym monologu z drugiej części spektaklu.

Wśród stałych bywalców Pływalni mamy też Aktora (Tomasz Madej), któremu w życiu nie wyszło jak i Dyrektora (Kosma Szyman), początkowo cichego i drwiącego. Jednak w scenie, w której przy swoim całym dobytku zmieszczonym do wózka z hipermarketu, zostaje nagabywany przez cinkciarza uciech cielesnych, wybucha. Dowiadujemy się skąd, jak i dlaczego tutaj trafił. Po samobójstwie córki zrozumiał bezsens jego relacji z żoną, bezsens codziennej pracy, bezsens świata przepełnionego chamstwem i brakiem szacunku. Porzucił dotychczasowe, nic nie warte życie. Z własnej woli trafił na Pływalnię, nie chcąc wdawać się jednak w żadne bliższe stosunki.

Heiner (Bartłomiej Kotschedoff), będący w związku z kochającą, ale pogardzaną i bitą przez niego Leną (bardzo dobra rola Anny Marii Stachoń), na której wyżywa się fizycznie i psychicznie, to brutalny obraz pokazujący tragiczność relacji, w której wszelkie granice zostały przekroczone. Heiner pozwala sobie na wszystko, będąc przekonanym o swojej intelektualnej i emocjonalnej przewadze. Kiedy ze zgrabnie przedstawioną swobodą, nonszalancją i znawstwem rozprawia o Dostojewskim, którego wszystkie dzieła zdążył przeczytać w trakcie odsiadki wyroku, i prawdzie zawartej w "Braciach Karamazow", reżyser pokazuje na obu ekranach zamieszczonych ponad Pływalnią wielkie zbliżenie twarzy Leny, poprawiającej sobie makijaż. Bohater tresuje kobietę, zarzucając jej jednocześnie, że niczego nie rozumie. Że za wszystkie swoje niepowodzenia w życiu i aktualne położenie, powinna winić tylko siebie. Tylko ona ponosi za to odpowiedzialność. Heiner kontestuje wszystko. Nie wierzy już w żadne świętości, w modlitwę, nadzieję, w rzekomo pokrzepiające i zapowiadające zbawienie cierpienie Chrystusa, które trwało jedynie kilka godzin i było poprzedzone umową z Bogiem, a które nijak się ma do nieporównywalnego cierpienia jego przyjaciela Żyda w obozie koncentracyjnym. Świętości nie ma w świecie tworzonym przez koncerny, które zbiły fortunę budując i wyposażając obozy zagłady. Wszyscy jesteśmy winni, wszyscy powinniśmy być odpowiedzialni. Jednak z pozycji bezpiecznego dystansu myślimy, że pewne rzeczy nas nie dotyczą.

W rozmowach bohaterów, niejednokrotnie toczonych równolegle, przerywanych, wzmacnianych zbliżeniami na ekranach czy uzupełnianych nagraniami video, można usłyszeć echo pytania o sens. Twórcy prowokują widza, zmuszają, by ustosunkował się do wszystkich niewygodnych kwestii. Wydają się być zainteresowani egzystencjalnym sensem dramatu Larsa Norena. Udręka życia bohaterów czy ich niezgoda na nie, może zwrócić uwagę na to, że tak naprawdę świat obnażony z wszelkich pozorów i jego problemy są szalenie aktualne. Tak bardzo nas dotyczą, choć niechętnie o tym myślimy.

Dobre kreacje aktorskie studentów Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie, którym jednak momentami uciekała prawda, a czystość wizerunku kontrastowała z brudem i brzydotą sytuacji, w połączeniu z budującą odpowiedni nastrój muzyką, filmami i scenografią, pozostawiają wrażenie sprawnie skomponowanego i wyreżyserowanego spektaklu, który swoją treścią może prowokować i wbijać się głęboko w świadomość widza.

Czy naprawdę jesteśmy w stanie płynąć spokojnie nie zastanawiając się i nie dopuszczając do siebie myśli, że my sami możemy kiedyś dotknąć dna?

Musimy widzieć świat takim, jakim jest.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji