Trójkąty wpisane w czworokąt
W 1939 roku po premierze "Męża i żony" Aleksandra Fredry w Teatrze Cricot, Antoni Słonimski napisał na łamach "Wiadomości Literackich": "Śliczna komedia Fredry, zbudowana z lekkością i wdziękiem Mozartowskiej muzyki czy francuskiego mebla, nic nie traci ze swego uroku na tle tej inwazji sporów literackich" Dodajmy, że Słonimski nawiązywał do głośnego sporu w sprawie zakończenia "Męża i żony"; ostały się bowiem dwa jego warianty.
Dziesięć lat później, już w Polsce socjalistycznej, recenzent "Trybuny Ludu" donosił o bohaterce Fredrowego dramatu (cytuję za programem do opolskiej inscenizacji "Męża i żony"): "Justysia, niezawodnie, jest to ofiara stosunków klasowych, ofiara bezwzględnego wyzysku. (...) Justysia nie zdaje sobie sprawy ze swej sytuacji - jak nie zdaje sobie z niej sprawy autor - i nadaremnie byłoby kazać jej buntować się przeciw hrabiostwu (...)".
Porównanie tych dwu opinii, niezbyt przecież odległych w czasie, pokazuje jak bardzo odczytanie tekstu literackiego uwarunkowane jest kontekstem politycznym. Każdy, kto "Męża i żonę" kiedykolwiek czytał, przyzna, iż jedyne stosunki w tej komedii pokazane to takie, które łączą mężczyznę i kobietę od zarania ludzkości; trzeba zaiste cyrkowej wyobraźni, żeby sformułować wniosek taki, jak cytowany. Do czego mogłoby dojść, gdyby poczęta w czasach socrealizmu metoda krytycznoliteracka przetrwała do dzisiaj - strach myśleć. Może jakiś recenzent po lekturze "Męża i żony" napisałby dziś, że bohaterowie tej sztuki wyszli niedawno z podziemia albo nawet - oskarżył wiadome kręgi zachodnie o ingerencję w sprawy polskie.
Złego wirusa do struktury utworu literackiego mogą wprowadzić nie tylko konteksty polityczne. Ryzykowne jest każde tzw. współczesne odczytywanie klasyki, jeśli staje się ono nachalne i służy, li tylko ujawnieniu często niespójnych koncepcji odczytującego. A "Mąż i żona" to dramat, który ze względu na przedstawiony w nim temat prowokuje wręcz do uaktualnień. Na szczęście Jerzy Schejbal, reżyser opolskiej inscenizacji, nie dał się sprowokować i nie spojrzał na tę sztukę na przykład z perspektywy współczesnych stosunków rodzinnych czy szerzej - małżeńskiej moralności. Skupił natomiast uwagę na takim rozłożeniu akcentów w tkance dramatu i rozrysowaniu mechanizmów zachowań bohaterów, że fredrowski realizm stał się jeszcze bardziej wyrazisty.
Intrygę fabularną w "Mężu i żonie" tworzy męsko-damski czworokąt, a właściwie wpisane weń trójkąty. Służąca Justysia (Krystyna Maksymowicz) próbuje wyrwać z małżeńskiego stadła Wacława (Piotr Lauks), którego żona Elwira (Małgorzata Skoczylas) kocha się w Alfredzie (Marek Chronowski), ten z kolei nie pozostaje obojętny na uroki Justysi i - tak ten ciąg wzajemności komplikuje się w miarę rozwoju akcji. Historia niby banalna, a jednak w wydaniu opolskim zyskuje głębszy wymiar. Reżyser bowiem ograniczył walory komediowe sztuki, uwydatnił natomiast jej aspekty psychologiczne, przez co bohaterowie stali się bardziej pełnokrwiści, a ich działania - umotywowane.
Pierwszoplanową postacią w opolskim przedstawieniu staje się Justysia, będąca jakby motorem konfliktów. Knuje ona nie tylko intrygę, ale też podsyca jej rozwój, podporządkowując swojemu planowi gry pozostałe osoby. Cechy naiwnej, ale też cwanej, niby wrażliwej, lecz zarazem bardzo wyrafinowanej służącej znakomicie oddaje Krystyna Maksymowicz. Podobnie pozostali aktorzy, lekką kreską rysują charaktery bohaterów: żądnego miłosnych przygód Alfreda, znudzonego życiem, lecz pobudzonego zachowaniem służącej - Wacława, zawiedzionej małżeńską szarzyzną Elwiry. Widać w tym przedstawieniu dopracowanie szczegółów aktorskich. Nawet epizodyczny Kamerdyner (Waldemar Łabędzki), któremu Fredro wyznaczył rolę obowiązkowego w tego typu dramatach dodatku, w opolskiej inscenizacji staje się postacią ważną. Nie tylko świadkiem, również współsprawcą intrygi, przy tym - jak przystało na jedynego bohatera, który w tej historii nie doznał porażki - prawdziwie humorystyczną.
Przedstawienie w Teatrze im. J. Kochanowskiego rozstrzyga poniekąd spór o którym pisał cytowany na wstępie Słonimski: czy Justysia przyczyna całego nieszczęścia, została wysłana do klasztoru czy też - wedle drugiego wariantu - kara jej nie dosięgła? Otóż Schejbal wprowadza w finale sztuki postać, której nie ma w tekście - nowej pokojówki. W takim układzie los Justysi staje się mało ważny (interesuje chyba tylko tych widzów, którzy lubią fabuły w rodzaju "Kamiennego kręgu", gdzie nie tylko każdy wątek jest dopięty, ale jeszcze kilkakrotnie powtórzony), istotne jest pojawienie się kontynuatorki, chociaż nie dowiemy się już, czy i ona wejdzie w rolę poprzedniczki.
Przedstawienie w opolskim teatrze jest może mniej śmieszne niż chciałby hrabia Fredro, jednak bardziej od samego tekstu zatrzymuje uwagę odbiorcy. A to już sukces teatru bezsporny.
TRYBUNA OPOLSKA nr 64 16.03.1989 "Trójkąty wpisane w czworokąt" Jan Płaskoń