Artykuły

Wieloryb w "Kwadracie"

TRZECIA to już pełnospektaklowa sztuka tego autora, którego znamy także z satyrycznych skeczy w STS-ie, z kąśliwych felietonów w "Literaturze". Cała ta pisanina Tyma utrzymana zawsze była w dość jednorodnej stylistyce, której zaletą była ostrość w widzeniu grzechów i śmieszności świata, wadą - jakaś nieuchwytna do tego świata niechęć, której autor nie starał się nawet skryć pod maską pełnej wyższości ironii. "Rozmowy przy wycinaniu lasu" utwierdzają mnie w sądzie o starych zaletach dramaturgii Tyma, do wad dodają nową.

Zaczyna się ta dwuaktówka od sekwencji prześmiesznych pogwarek, jakimi czterej drwale skracają sobie czas czekania na pracę. Tym tworzy od razu nastrój: to takie puszczańskie czekanie na Godota. W jego roli, jak przystało na utwór, co przyznaje się do pure nonsensu i w rodzimej dębinie się rozgrywa, obsadzony został stary karp. Polują drwale na ową rybę od lat i od lat sobie gaworzą. Ich rozmowy to najmocniejsze kwadranse w tej nieco rozwlekłej sztuce, odniesieniem służy tu życie codzienne, w nim nonsensu stale sporo. Tym potrafi go tropić. Potem atoli bierze go pokusa, iżby w ciąg satyrycznych dialogów wprowadzić jakąś konstrukcję fabularną. Wjeżdża zatem w las auto, w nim piękna artystka, obok artystki cyniczny adorator. Satyra dziwnie się spłaszcza, nastrój pęka, a i z konstrukcji wypadają co rusz to pustaki. Dzieje się tak, mimo iż autor efektów sobie nie oszczędza, drzewa się walą na drwali, artystka zaraża ich sekretną chorobą, adorator wyławia im ze stawu sędziwego karpia, a krewki gajowy, który w tym wszystkim spełnia funkcję głównego sędziego wydarzeń, nie ustaje w opowiadaniu bajek i dowcipów. Z dowcipów widownia się śmieje, schorzenia drwali przyjmuje ze zrozumieniem, walenie drzew ze współczuciem, ale prawdziwa satysfakcja panuje dopiero w chwili, gdy wszystko się już zawaliło i przewaliło, a wraca nadzieja, iż drwale znów poczną snuć swoje urocze dywagacje.

Nie poczną, bo to już koniec dramy. Koniec przyjęty - jako się rzekło - z tzw. mieszanymi uczuciami. Wiele jest w tych "Rozmowach przy wycinaniu lasu" rzetelnej obserwacji obyczajowej, społecznej, a nie wahałbym się stwierdzić, że i filozoficznej. Wiele też pozy, wiele dramaturgicznej nieporadności.

Reżyser, Edward Dziewoński, starał się wzmocnić w przedstawieniu akcent na tym, co w tekście cenne. Zadbał, by dialogi drwali obrosły w dramat, by drobne nawet dwuznaczniki zyskiwały swe trzecie i czwarte dna, nadał tym dialogom rytm powolny, znaczący, niosący ku widzowi każdy dowcip. Umieli z reżyserskiego doświadczenia skorzystać aktorzy. Andrzej Fedorowicz pokazał chłopską roztropkowatość Macugi przez gest szeroki, pauzę wymowną, mimikę pełną znaczeń. Janusz Gajos stosował środki bardziej jednorodne, powiedziałbym, iż mniej "grał", samym sposobem scenicznego bycia zyskiwał sympatię dla racji swojego Bimbra. Krzysztof Kowalewski, hamując wrodzoną siłę komiczną, budził wesołość leciutkim tylko przekarykaturowaniem romansowego Siekierowego.

Dopełniali liczby drwali WŁODZIMIERZ PRESS (Zyzol) i WŁODZIMIERZ NOWAK (Dunlop), zaś arcybłyskotliwie królował w tym mateczniku Gajowy - EDWARD DZIEWOŃSKI. On pochwał dla swej precyzji w pointowaniu dowcipów nie potrzebuje, zaznaczmy przecież z satysfakcją, że popularny aktor wzbogacił się w tej roił o jakaś nową dosadność gestu, rymującą się celnie ze społecznym rodowodem postaci.

Zawiedli natomiast ci, którym autor nakazał popsuć leśną idyllę. Jarema Stępowski niezbyt był trafnie obsadzony w roli quasi-intelektualisty, Aleksa; Wanda Koczewska wniosła na scenę zabawną kreację, aleć... krawiecką, aktorskiej nam POSKĄPIŁA.

I tyle tego. Acz gdzież dziś grają polskie komedie współczesne? Na bezrybiu i z tego Tymowego karpia istny wieloryb.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji