Artykuły

Ks. Tischnera brakuje nam wszędzie

- Im więcej lat mija od jego śmierci - a to już przecież 13 lat - tym bardziej odczuwamy, jak wiele rzeczy mogłoby wyglądać inaczej, gdyby był z nami. I w relacjach międzyludzkich, i w życiu akademickim, w życiu Kościoła, społeczeństwa, a może więcej - Europy? - mówi prof. Jacek Popiel, przewodniczący Rady Programowej rozpoczynających się w środę 13. Dni Tischnerowskich.

Ryszard Kozik: Rozmawia pan ze studentami o księdzu Tischnerze? Prof. Jacek Popiel, literaturoznawca i teatrolog, przez dwie kadencje rektor Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie, obecnie prorektor Uniwersytetu Jagiellońskiego, przewodniczący Rady Programowej 13. Dni Tischnerowskich: Tak, i to zarówno podczas zajęć na uniwersytecie, jak i w szkole teatralnej. Na obu uczelniach ta postać jest wciąż obecna, tylko w różnych wymiarach. Na uniwersytecie głównie poprzez "Filozofię dramatu" - tekst, który jest bardzo inspirujący zarówno dla filozofów, jak i ludzi zajmujących się teatrem, dramatem. Natomiast w szkole teatralnej wspominam Tischnera przede wszystkim przy okazji interpretacji tekstu, gdy mówię o tym, jakiego typu inspiracje mogą płynąć z szukania odpowiedniego kontekstu dla jakiegoś dramatu. Warto nawiązywać do zajęć Tischnera, które były naprawdę niekonwencjonalne, jeśli chodzi o sposób dialogu ze studentami.

Na pewno, mimo zmian pokoleniowych, na obu uczelniach jest to postać żywa, przede wszystkim poprzez lekturę książek Tischnera. Słowo pisane nie odgrywałoby jednak takiej roli, gdyby nie żywe świadectwo osób, które znały księdza Tischnera, były nim zafascynowane. Bywa ono nawet niekiedy ważniejsze, bo poprzez wspomnienia, opowieści studenci sięgają niekiedy po raz pierwszy po Tischnera - jego książki, myśli. I żałują, że nie mogą go słuchać na żywo. Zachowało się wiele materiałów filmowych i nagrań. Gdy je odtwarzam, widzę, że studenci są zafascynowani sposobem mówienia Księdza Profesora. Tym, że nawet najtrudniejsze problemy natury filozoficznej można przedstawiać tak, że docierają do osób, które nie są specjalistami w danej dziedzinie.

Oczywiście Tischner jest wciąż obecny na uczelniach także poprzez miejsca, w których bywał. Trudno na przykład nie wspomnieć o nim w Auli jego imienia w Collegium Witkowskiego, w której odbywały się jego słynne wykłady.

Rewelacyjne 45 minut z miejscem na anegdotę i podsumowanie. No i nie trzeba było notować, bo wszystko zostawało w głowie...

- Takich osobowości jest coraz mniej. Pasjonuje współczesnych studentów także to, że można w sposób naturalny, swobodny, niewydumany wpleść w wywód filozoficzny anegdotę, powiedzieć ją tak, że nie jest wyłącznie anegdotą, ale oddaje jakiś rodzaj nowego myślenia o tym, o czym mówiło się przed chwilą, albo będzie mówiło za moment. Bo anegdota przecież nie jest tylko przerywnikiem, ale przełożeniem myśli filozoficznej na prawdę życia.

Oprócz wykładów, w których uczestniczyłem już jako pracownik uniwersytetu, najbardziej pamiętam przypadkowe rozmowy z księdzem Tischnerem. Na przykład te przy portierni na ul. Starowiślnej, gdzie była szkoła teatralna, czy później już na Straszewskiego, kiedy oczekiwaliśmy wspólnie na zwolnienie sal z poprzednich zajęć, żeby wejść do nich ze swoimi studentami (a dyscyplina czasowa u artystów jest bardzo względna). To zawsze było 15-20 niesamowitych minut. Bo Tischner potrafił wspaniale słuchać i cały czas miało się wrażenie, że zaraz celnie spuentuje moją opowieść, przedstawiany problem jakimś przykładem - albo odnoszącym się do zagadnień filozoficznych, albo do mądrości góralskich. W sumie sprowadzało się to do wniosku: Niech się pan nie martwi, to już wcześniej było przez mądrych (na przykład górali) przemyślane, a rozwiązanie będzie takie a takie

Czego z Tischnerowskiego myślenia brakuje nam dziś najbardziej?

- W pierwszej kolejności brakuje nam oczywiście fizycznej obecności Tischnera. Przyjemności spotykania go - czy to w kościele, czy w salach wykładowych, czy na ulicy, czy na Rynku. Bo on zawsze znajdował czas na rozmowę, nawet gdy miało się wrażenie, że gdzieś się spieszy.

Brakuje nam go także jako człowieka o niesłychanej trzeźwości spojrzenia na różne aspekty życia. Bynajmniej nie odnosiła się ta trzeźwość tylko do zjawisk z filozofii, Kościoła czy spraw religijnych, ale też do życia społecznego, politycznego, także akademickiego. Ta trzeźwość myślenia była także widoczna w ocenie zjawisk artystycznych. Dzisiaj, kiedy spoglądam na kompletne zagubienie, jeśli chodzi o kryteria ocen dzieł teatralnych, to mam przekonanie, że gdyby był Tischner, który kochał teatr, niejednokrotnie by nam powiedział: Przestańcie mi zawracać głowę i nie wmawiajcie mi, że to jest wielkie dzieło, prawdziwe dokonanie artystyczne. Nie obrażałby artystów, ale dawałby do zrozumienia, że mimo rozmycia się kryteriów estetycznych wiemy, co jest piękne, co jest brzydkie, wartościowe - wysokie, a co niskie. I sądzę, że Tischnera byśmy słuchali, bo on miał w naszym środowisku autorytet.

Brakuje mi także jego głosu, sposobu prowadzenia wywodu. Bo ważne jest nie tylko to, co się mówi, ale też jak się to robi. Pozornie wydawało się, że Tischner mówił głosem monotonnym, bezbarwnym, ale to złudzenie, bowiem w sposobie jego mówienia, w tej tonacji głosu za każdym razem miało się wrażenie, że on wie, gdzie stawia akcenty, gdzie pauzy, a to jest dar. Jestem przekonany, że on się tego nie uczył...

Ale był tego daru świadom i potrafił z niego korzystać.

- Zdecydowanie. Chodziłem na mszę świętą o godz. 13 do kolegiaty św. Anny. Czekaliśmy oczywiście na kazania księdza Tischnera, ale ja w pierwszej kolejności czekałem na to, jak przeczyta lekcję i Ewangelię. To było coś, czego mi często dziś brakuje - umiejętności przeczytania tekstu ze zrozumieniem, właściwym postawieniem akcentów. On potrafił, czytając te fragmenty, które przecież niejednokrotnie znamy na pamięć, nadać im nowe znaczenia. Zadziwiające było to, że za każdym razem, gdy go słuchałem, miałem wrażenie, że czyta Pismo Święte tak, jakby robił to pierwszy raz, że to jest dla niego nowe, że za każdym razem, czytając, odnajdywał w tych zdaniach nowe sensy.

Podczas Dni Tischnerowskich Anna Polony, Jerzy Trela czy Krzysztof Globisz wspaniale pokazują, jak ważny jest sposób czytania, interpretacji tekstu. Dzięki nim do słuchaczy esejów Tischnera dociera o wiele więcej niż podczas cichej lektury.

A "dziury" po Tischnerze w życiu społecznym, debacie publicznej?

- Te są chyba najbardziej odczuwalne. Oprócz tej swojej wielkiej mądrości, trzeźwości, był też człowiekiem medialnym. Używam tego słowa świadomie, bez pejoratywnych kontekstów. To, co miał do przekazania, potrafił zawsze powiedzieć tak, że zapadało w pamięć - zarówno tych, którzy go kochali, wielbili, cenili, jak i tych, którzy go krytykowali. Obok jego wypowiedzi nie można było przejść obojętnie. Takich postaci jest dziś coraz mniej. On był prawdziwym autorytetem, na którego opinie i głos się czekało. Oczywiście, to była inna rzeczywistość, a i media nie były wtedy tak ekspansywne.

Nie byliśmy też wówczas wszyscy tak bardzo skłóceni.

- Nie byliśmy, no i nie było tak wielu osób mających coś istotnego do powiedzenia. Dziś w tym gąszczu wypowiedzi giną głosy nielicznych już autorytetów. Myślę jednak, że Ksiądz Profesor wspaniale by się odnalazł także w naszej rzeczywistości. Podobnie jak w Kościele papieża Franciszka. To, co wyniósł z domu rodzinnego, dawałoby mu także dzisiaj szansę odnoszenia wszystkich spraw społecznych, politycznych, religijnych do praźródeł, natury, prostoty... Ten czas w Kościele byłby dla niego niesłychanie istotny.

A jaką nadzieję pozostawił nam Tischner?

- Mówił, że nawet w największych okresach zagubienia, pustki, która prowadzi także do utraty wiary (nie tylko rozumianej religijnie), jest zawsze nadzieja, która pozwala wierzyć, że jeśli nie dzisiaj, to może jutro, a może pojutrze odnajdzie się właściwe drogi. Powtarzał to zawsze w odniesieniu do ludzi sztuki. Artysta jest człowiekiem bardziej pokomplikowanym, któremu trudniej niż komukolwiek innemu dokonywać właściwych wyborów, ale Tischner mówił, że nawet z największego chaosu, z największego zagubienia, z poczucia straty czy przekroczenia ram moralnych prześwituje światło nadziei. I jeśli tylko zobaczysz ten promyk, to już wiesz, że pojawi się słońce.

Nawet w okresie choroby miał poczucie sensu i nadziei. Jako rektor szkoły teatralnej prosiłem co roku księdza Tischnera o odprawianie mszy w kościele Świętego Krzyża (to kościół artystów). W roku, w którym rozpoczęła się choroba, też miał ją odprawiać. W ostatniej chwili zadzwonił, że pomylono mu bilety lotnicze i przyleci w niedzielę, ale po południu. Potem dowiedziałem się, że trafił do Szpitala Żeromskiego. Kiedy odwiedziłem go po operacji, to... promieniał. A przecież większość ludzi w takiej sytuacji jest w stanie depresji.

Podobnie było podczas jego ostatniego publicznego wystąpienia - spotkania w PWST w 1999 r. Choć był zmęczony chorobą, widać było, jak wielką radość sprawia mu spotkanie z ludźmi, którzy przyszli tam dla niego.

- Im więcej lat mija od jego śmierci - a to już przecież 13 lat - tym bardziej odczuwamy, jak wiele rzeczy mogłoby wyglądać inaczej, gdyby był z nami. I w relacjach międzyludzkich, i w życiu akademickim, w życiu Kościoła, społeczeństwa, a może więcej - Europy?

Myślę, że dzisiejsza rzeczywistość, związana z Unią Europejską, dawałaby szansę, żeby głos Tischnera był znaczący. Myślę o księdzu Tischnerze w kontekście profesora Josepha Weilera, który będzie gościem tegorocznych Dni Tischnerowskich. To mógłby być wspaniały dialog, Weiler dyskutujący z Tischnerem, obaj z tak różnymi korzeniami i doświadczeniami. Wielka szkoda, że możemy o tym tylko pomarzyć.owiekiem medialnym. U

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji