Artykuły

Piórka lecą, ja wiruję

- Śmiech ma u mnie pierwsze miejsce - słowo humoru! - mówi KRYSTYNA SIENKIEWICZ. Świętuje 56. rocznicę debiutu na scenie. Że nieokrągłą? A co to przeszkadza! Na benefis wybrała sztukę ,,Harold i Matylda", w której partneruje jej - co za piękna para - Tomasz Ciachorowski. I napisała książkę ,,Cacko", gdzie wspomnienia z dzieciństwa mieszają się z poetycko-ironicznymi obserwacjami tu i teraz. Skąd ma tyle energii?

- U nas trzeba meandrować - wita mnie Krystyna Sienkiewicz, kiedy bokiem przeciskam się przez jedno, a potem drugie wąskie wejście domu na warszawskich Bielanach. Na przywitanie wyskakuje Sonia, pies (jak się okaże, jeden z czterech), pod ścianą przemyka kot (też jeden z czterech). Płaszcz zostawiam w "mariocie" - tak Krystyna Sienkiewicz nazywa wnękę, w której pod wieszakami urządziła legowiska zwierzaków. - Będę ci mówiła na ty, dobrze? Wszystkim mówię - uśmiecha się, oprowadzając po domu. W saloniku stary kredens i kanapa ("lubię meble, które są mądre, bo wiele doświadczyły"). W oknach dziergane firanki, z szafy wygląda jaskrawe boa, z szuflady - pantofelki "na scenę". Na piętrze kolekcja przedwojennych lalek ("swoje zgubiłam w 44., w dorosłym życiu musiałam sobie odkupić"), na ścianach słynne "haftowane gałgany", rękodzieła gospodyni. Jej obrazy i anioły 7. masy gipsowej. Ozdobiona piórkami fotografia młodej kobiety ("ukochana mateczka w młodości, szkoda, że portret trois quarts, a nie en face".) Obok stuletnich mebli rowerek stacjonarny ("Krysia ćwiczy, a jak!"). Siadamy w fotelach. Zwierzaki ("moje społeczeństwo czterołapne") przestają dreptać wokół gospodyni i układają się na wyleżanych miejscach. Tylko kotka Hesia domaga się wejścia na kolana. Skutecznie.

Twój STYL: Nie dziwię się, że, jak przeczytałam w ,,Cacku", po występie nawet w najdalszej miejscowości wraca Pani nocą do domu bez zatrzymywania się w hotelu.

Krystyna Sienkiewicz: Tak, nawet jeśli docieram tu o siódmej rano. Wolę mieć na plecach siedemset kilometrów, niż spędzić noc w hotelowym łóżku i drugi dzień zabałaganić sobie podróżą.

TS: Tej wiosny sporo Pani pojeździ. Sztuka ,,Harold i Matylda" teatru Komedia będzie pokazywana w kilku miastach. Co panią skłoniło do podjęcia tego wysiłku?

KS: Nic przyjmuję do grania sztuk, które nie są spójne z moją filozofią życiową. A ta jest. Matylda ma 80 lat, ja za chwilę też. Jest szalona, radosna. Z niej, jak ze mnie, też już listki lekko opadają, ale jeszcze wiruje! Gdybym stanęła w podobnych sytuacjach, na pewno bym się tak samo odezwała, zachowała. A najważniejsze: ona, tak jak ja, codziennie musi zrobić dobry uczynek. Jeśli go nie spełniam, to znaczy, że przez moją drogę nie przeszedł "potrzebowski". Mam zakodowane, że co najmniej dwa razy w roku muszę podać komuś silną łapę.

TS: Przymus?

KS: Tak, bo mnie w życiu nieraz pomagano. Oczywiście, w kufrze dostałam od losu sporo talentów. Ale przecież nie wylazłyby na wierzch, gdyby ktoś mnie nie dopilnował. Wcześnie czytałam, już jako czterolatka, i to mi pomogło. Sprzyjało mi też szczęście, że miałam taką mateczkę, prawda? Nauczycielka, po Wyższej Szkole Pedagogicznej. Uwrażliwiła mnie na piękno. Moją pierwszą książką - oprócz bajek Andersena i braci Grimm - były ,,Pamiętniki Neptunka". To był pies i ja długo jeszcze potem myślałam, że psy potrafią pisać książki, (uśmiech)

TS: Neptunek w książce, a w prawdziwym życiu Nerek.

KS: Zdrobnienie od Neron. W czasie wojny mieszkaliśmy w Zarębach Kościelnych niedaleko Ostrowi Mazowieckiej. Znajomy uprzedził nas, że jesteśmy na liście do wywózki na Syberię. Rodzice w popłochu spakowali się i z dwójką dzieci - bo był jeszcze starszy brat Rysio - uciekli do Generalnej Guberni. Nerka zostawiliśmy, ucieczka z psem byłaby trudna. Ale dałam sobie słowo, że odpłacę mu i będę się zajmować porzuconymi zwierzętami. Tak się stało. A wiele lat później doszłam do wniosku, że na świecie nie byłoby wojen, gdyby wszyscy byli nakarmieni, pogłaskani i ukomplementowani. Wiem to po swoich zwierzętach. U mnie między kotami i psami nie ma wojny. O! To, co teraz wskoczyło do pokoju, to jest Melania. Zobacz, kocica gruba jak bochen chleba, musiała dużo dzieci rodzić, ma takie kangurowe kształty.

TS: O swoim dzieciństwie mówi Pani "bachorstwo".

KS: Bo ono w pewnym momencie zostało zabite, urwane. Tatę zamordowali Niemcy - o, tu w książce jest zdjęcie, na którym stoi w grupce współpracowników i jest tam też kobieta, która wydała go hitlerowcom. W 1944 roku zmarła mama. Po wojnie odnalazła nas stryjeczna siostra ojca, Janina Pieńkowska. Sama po ciężkich przeżyciach, w powstaniu warszawskim straciła męża, została z dwuletnim synkiem. Po powrocie z robót w Niemczech osiedliła się w Szczytnie. I tam mnie zabrała. Dlatego w życiu dorosłym obiecałam sobie, że spłacę dług. Wzięłam na wychowanie Julkę porzuconą w szpitalu.

TS: Ciotka nie wzięła brata...

KS: ...bo nie było jej stać. Rysio poszedł - jak ja mówię - do schroniska, do Łodzi. Zostałam w Szczytnie do 13. roku życia, ale potem pojechałam do tej Łodzi, żeby być bliżej brata. Rozumny dyrektor domu dziecka zapisał mnie do liceum sztuk plastycznych. Zrobiłam maturę, bez egzaminu dostałam się na ASP w Warszawie. A tam przyczepił się do mnie ten drugi zawód. Jako 17-latka robiłam scenografię dla STS-u. I poproszono mnie o zastępstwo na scenie w ,,Szopie betlejemskiej", składance Andrzeja Jarockiego.

TS: Recenzent Krzysztof Teodor Toeplitz nazwał Panią "różowym zjawiskiem STS-u". W ,,Cacku" są z tych czasów prawdziwe cacka: zdjęcie, które Pani zrobił pisarz Jerzy Kosiński, i fotografie z teatralnych wyjazdów, ozdobione surrealistycznymi podpisami, które dziś robiłyby furorę na Facebooku.

KS: Nie było wtedy komórek, esemesów, surfingów, snowboardów. Nie było niczego, tylko młodość.

TS: I miłość - na fotografii z Pani ślubu z piosenkarzem Włodzimierzem Rylskim stoją świadkowie: Jeremi Przybora i Agnieszka Osiecka. Byłyście bardzo blisko.

KS: Ja twierdzę, że Agnieszka mnie stworzyła. Była poetką, nawet kiedy nie rymowała. Rozumiała emocje codzienności. I to ona wywalczyła mi sztukę w teatrze zawodowym, w Ateneum. Reżyser zażyczył sobie, że w jej spektaklu ,,Niech no tylko zakwitną jabłonie" ma grać Krysia Chimanienko. A ona mówi: "zgadzam się, jak ty obsadzisz Sienkiewicz". I napisała dla mnie rolę Krysi Traktorzystki. Kostium wymyśliłam sama. Biała bluzka haftowana w perły, szpilki i... wielkie spodnie z pikowanego materiału, z którego szyło się kufajki. Ależ miałam w tym wielką pupę! Agnieszka napisała dla mnie wiele ról w spektaklach STS-u. I przepiękne piosenki. Teraz wkuwam je na nowo (Krystyna Sienkiewicz pokazuje swoją płytę ,,Kiedyś byłam lalką"). Do spektaklu ,,Harold i Matylda" dołączamy trzy piosenki Osieckiej z lat 50. To poezja zwyklutka, ale przez duże Z.

TS: Co Pani zaśpiewa?

KS: Agniesia napisała mi taki wierszyk: ,,Kiedyś byłam lalką, ale już mi się nie chce, zaproś mnie, proszę, na balkon i kup mi od ptaka serce". Zadzwoniłam do niej i mówię: "napisz więcej, po co mi taki kawałek kulawego wierszyka". I ona na tych swoich restauracyjnych serwetkach, bibułkach - dyg, dyg, dyg - dopisała całą piosenkę.

TS: A ja lubię spektakl Osieckiej ,,Apetyt na czereśnie" z 75. roku, z Panią, z Piotrem Fronczewskim. Dziś do obejrzenia w Internecie. Co by Pani powiedziała tamtej Krystynie, śpiewającej pięknie o życiu?

KS: Powiedziałabym: wcale pięknie nie śpiewasz. (śmiech)

TS: Kokieteria.

KS: Owszem, emocjonalnie dawałam z siebie wszystko, ale to nie jest śpiewanie. Kiedy byłam mała i śpiewaliśmy w domu kolędy, mamusia mnie wyrzucała do kuchni. '

TS: Na poważnie: czy przed czymś by Pani tamtą "siebie" ostrzegła?

KS: Odpowiedziałabym cytatem z tamtego spektaklu. "Ach, panie, panowie, czemu ciepła nie ma w nas?". Wiesz, Agnieszka umiała łowić moje powiedzonka i potem wplatać je do tekstów. Na studiach szyłam lalki z pończochy. Puszczały oczka, a ja mówiłam: im człowiek starszy, tym ma więcej oczek. To znalazło się w piosence: "kiedyś byłam lalką z pończochy, kiedy płakałam, puszczałam oczka, nie pomagały achy i ochy, już nie robiłam się młodsza".

TS: Lirycznie, ale opisuje Pani też komiczną wyprawę do Bułgarii.

KS: Zaproponowano mi tam nagranie trzech teledysków. Bułgarzy myśleli, że jestem bardzo ważna. Agnieszka pojechała ze mną jako autorka tekstów i przyjaciółka. Za nagrania zapłacono obłędne pieniądze, z którymi nie wiedziałam, co robić. Ani tego wywieźć, ani kupić za to dolarów. Jeździłyśmy więc taksówką zwiedzać Rodopy, piłyśmy likier Rosa, zagryzając rachatłukum. Kupiłyśmy włochate chodniki, przez które musiałam potem płacić za nadbagaż, i spodnie narciarskie, chociaż żadna z nas nie jeździła na nartach. Byłyśmy z Agnieszką bardzo blisko, zaplątane, związane. Żartuję, że potem zdradziła mnie z Rodowicz. No, ale to był głos, a ja co? "Pitu-titu", krzywe nutki. Poza tym Agnieszce się nie spodobało, gdy chlapnęłam w wywiadzie, że ona wyrosła ponad swą rodzinę. Wydawało mi się to niezwykłe, bo ani mama, ani tata nie mieli takich zdolności jak ona. Obraziła się. Oj, głupia byłam. Za mało dyplomatki miałam w sobie.

TS: Przyznaje się Pani do pięciu wielkich miłości, w tym dwóch małżeńskich. Ale pisze Pani, że mężczyźni to "gapy".

KS: Zakochiwałam się i we mnie się zakochiwali. Łatwo podrywałam. Nie wiem, czy chciałam podrywać, czy oni mnie podrywali. Ale ciągle byłam w zawirowaniu. Wcześnie miałam narzeczonego. W sumie niepotrzebnie. Przez całe studia. Pięć lat. Myślę, że to zmarnowany okres, ale bardzo się poprzyglądałam mężczyznom. I wiem, że my jesteśmy "muzykalniejsze". Umiemy słuchać, rozpoznawać nastroje po tembrze głosu. Jesteśmy dobrymi recenzentkami natury ludzkiej. Mylimy się tylko co do mężczyzn. A życie jest jedno. Dużo kobiet cierpi w nieudanych związkach. Dlaczego się wymądrzam? Bo ja z drugim mężem byłam aż do jego śmierci. Dla dobra dziecka. I chociaż się nie kłóciliśmy, to dziś wiem, że nie powinnam z nim być. Pół majątku wyprowadził dla swojego dziecka i innych kobiet. Rozumiem osoby, które chcą się poświęcić, ale niech przypomną sobie: życie jest tylko jedno.

TS: Pisze Pani: za późno byłam mądra.

KS: Tak, ale z drugiej strony każdy sam musi doświadczenie przeciągnąć przez swoje ucho igielne. Ktoś radzi, a ty mówisz "tak, tak, dziękuję" - i robisz swoje, bo "mnie się powiedzie!". Chcemy sobie docukrzyć i dosolić życie, a tymczasem warto gotowe smaki brać od kogoś, kto już podobne sytuacje przeżył.

TS: Skoro o smakach... W ,,Cacku" zamieszcza Pani fantazyjne przepisy. Na kaczkę luzaczkę, śledzia deserowego, pijane faworki...

KS: Gdy jesteś prawdziwie namiętna, to masz smak i do jedzenia! Są ludzie, którzy mogą się najeść czipsami, ja się nie najem! Ale przyznam, że sama już nie gotuję, mam w domu świetne osoby do pomocy.

TS: Wróćmy do Krystyny Sienkiewicz aktorki. Kiedy miała Pani zawodowe momenty glorii?

KS: Do polskiego kina miałam zezowate szczęście. Co zagrałam i pochwalili - to dwa lata przerwy. Ale nie narzekałam, za to często mówiłam o sobie: "ale jestem szczęściara, że to dostałam". Przecież mogłam tylko statystować, a zagrałam główną rolę - szczęściara! Chyba najpiękniejsze recenzje miałam za spektakle według opowiadań Brandysa: ,,Bardzo starzy oboje" i ,,Sobie i państwu". Początek lat 70., grałam osiemdziesięcioparoletnią staruszkę. Bez charakteryzacji! Przygotowując się, obserwowałam kury, które według mnie przypominają starych ludzi.

TS: ?

KS: Zobacz, jakie ma kura emocje. (tu KS wykonuje etiudkę) Podobnie starzy ludzie: "kooookoko". Podglądałam też sąsiadkę, babcię Kwiatkowską. Była tak przygarbiona, jakby codziennie zbierała grzyby. Wcześniej wysoka, ale się "zdeptała". A ja lubię grać zdeptane kobiety. Tyle że na obcasie. Wtedy mam całe metr pięćdziesiąt pięć. (uśmiech) Zawsze chodzę na obcasach. Chociaż niewiele to pomaga, bo straszny kurdupel jestem.

TS: Śledzi Pani popkulturę?

KS: Nie oglądam telewizji, mam słabe oczy. Zresztą to, co się dzieje w rozrywce, to nie są moje emocje. Sukcesem nie może być byle co. Nie oglądam seriali, bo nie lubię podglądać czyjegoś życia. A polityką się brzydzę. Knajacka, nieelegancka. Nie mam ulubieńca wśród polityków. Chyba że Cimoszewicz. Nie wiem, dlaczego. No, ale co z tego, stoi na uboczu. I słusznie, bo gdyby wrócił do polityki, pewnie bym go nie lubiła. (uśmiech) Za to uwielbiam muzykę. W filharmonii padają pierwsze dźwięki i już płaczę. Na nowoczesnej nie, ale te wszystkie Mozarty! Bardzo potrzebuję, żeby mi jeździć smyczkami po duszy.

TS: Powiedziała Pani: "to, co mnie interesowało, zdobyłam".

KS: Jestem Wodnik. Kiedy zaczynam obraz, tobym chciała, żeby zaraz wisiał. Domalowuję więc do kropki. Bo co by było, gdybym umarła przed ukończeniem? Mam niecierpliwość w sobie. Myślę i robię. Zawsze tak było.

TS: Zapamiętałam taką Pani wypowiedź: ,,człowiek, który nie ma poczucia humoru, równie dobrze mógłby być martwy".

KS: To inaczej, Ronald Harwood, dramatopisarz, powiedział, że człowiek, który nie czyta, mógłby być martwy. Ale faktycznie, poczucie humoru to najważniejsza w życiu rzecz. Ważniejsza nawet od inteligencji. Bo co nam po ponurym inteligencie? Dobrze się o niego otrzeć, ale na dłuższą metę... Ja jestem krasnoludkiem wesołkiem. Śmiech ma u mnie pierwsze miejsce. Kocham życie i merdam do niego ogonem każdego dnia. Mimo że czasem zapadam do kąta i nawet sobie popłaczę dla oczyszczenia. Coś ci powiem: życie jest bardzo niezdrowe, więc lecz je śmiechem, a w razie potrzeby skontaktuj się z Sienkiewicz albo z najbliższym farmaceutą.

TS: Mamy puentę.

KS: Mamy, ale ja wolę taką: Alfred de Musset powiedział, że aktor to jest istota, która cierpi dla przyjemności drugich. I ja dla państwa przyjemności będę cierpiała z ogromną przyjemnością - tyle, ile państwo będą chcieli. (uśmiech) I ile będę mogła.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji