Artykuły

Z Kartoteką w Dreźnie

Wśród szklanych ścian śródmiejskiego pasażu hula październikowy wiatr. Zdaje się porywać w górę to chłodne, świetliste akwarium, unosić w przestrzeń aluminiowe bloki do­mów, wyrąbane surowo w dawnym ciele miasta, jakby dla zatarcia śla­du przeszłości, wyobrażalnej plątaniny starych ulic, które kiedyś stad, sprzed głównego dworca, prowadzi­ły zapewne ku centrum. Dziś w środku miasta, nie opodal barokowych meandrów Zwingeru, przebiega ulica-widmo, mur wypalonych domów, pozostawionych tu, aby dzieliły przeszłość od teraźniejszości.

Drezno w sobotni, weekendowy wieczór - na ulicach pusto, nieliczni przechodnie jakby zażenowani zimnym, wszystkowidzącym światłem tej szklanej sceny przemykają bokiem. Miasto ucieka przed spojrzeniem, chowa się w głąb nieufnie. Miasto, które zginęło w ciągu dwu nocy lutego 1945. Wielotysięczne ofiary ludzkie, wieże kościołów, miejska przytulność dawności opłaciły szaleństwo wczorajszych wodzów. Drezno dało głowę za Warszawę i Coventry, za Oświęcim i Kragujevac, za wiele znanych i nie znanych miejsc kaźni. Czy miasta zwyciężo­ne mogą zmartwychwstać? Drezno zmartwychwstało, ale jego nowa aluminiowa architektura ma coś ze zdziwienia i niepewności snu, jak gdyby wielki reżyser wkomponował efekt obcości, racjonalną tezę, rozbijającą obłoki iluzji, ducha nie istniejących uliczek i zaułków. Jakie naprawdę jest to miasto?

Drezno, które odegrało tak niezwy­kłą i przyjazną rolę wobec Polaków w ciągu dwu minionych stuleci, da­wało schronienie rzeszom uchodźców po insurekcji kościuszkowskiej i obu powstaniach, listopadowym i stycz­niowym. Tu gdzieś, na dawnej Topfergasse czy Johannesstrasse, narodziła się wilgotną wiosną 1832 "Dziadów" cz. III. Ale Mickiewicz patrzył na inne, odlegle pejzaże, a tak był zatrudniony, że "ledwo miał czas brodę ogolić", nie zauważał i nie rejestrował urody Drezna. Inny świadek, tą samą popowstaniową falą tu rzucony, Klementyna z Tań­skich Hoffmanowa, tak pisze o mie­ście:

"Drezno (...) zwabia ciągle wielu cu­dzoziemców, a zwłaszcza Polaków, bo prócz ogólnych dla wszystkich powa­bów dla nas ma ten szczególny i wiel­ki, iż zupełne powinowactwo zachodzi między nami a Sasami. (...) Na wszys­tkich niemal gmachach publicznych Drezna, na moście, na katolickim kościele, w zamku, w składach ciekawych, w zbiorach naukowych widzisz polskie herby Orła i Pogoń, znajdujesz polskie pamiątki i księgi; w ludzie znachodzisz niezmierną ku nam przychylność, czę­sto znajomość języka, a zawsze podział nieszczęść i cnót uwielbienie" ("Drezno i jego okolice", Warszawa 1858).

Pamiątki polskie pozostały - nie tak widoczne jak niegdyś - w azylu dawności, w Zwingerze. Czy prze­trwał ślad "cnót uwielbienia"? Czy Drezno dzisiejsze okaże tę samą przychylność poecie współczesnemu, Tadeuszowi Różewiczowi, jaką oka­zowało wczoraj twórcy "Dziadów"? Rozsypane w proch jak domek z kart, czy pojmie dlaczego bohaterowi "Kartoteki" świat i los rozsypały się, drzewa uschły i umarły filozofie?

Jeszcze zanim wrocławski Teatr Polski zaprezentuje po raz pierw­szy "Kartotekę" drezdeńskiej pu­bliczności, czeka nas przedstawienie gospodarzy, miejscowego Staats­theater. Zespół znany jest w Polsce z ubiegłorocznych występów z "Mat­ką Courage" Brechta (w reż. Hannesa Fischera, dyrektora sceny) w tea­trze wrocławskim. Nasz pobyt w Dreźnie jest rewizytą.

Gospodarze wystawiają "Elektrę" Sofoklesa w przekładzie Gerharda Piensa, reżyserii Klausa Dietera Kirsta i scenografii Petera Sykory. Pusta scena o kolorycie wypalonego pejzażu. Tę samą spłowiałą barwą mają suknia Elektry i battle-dress Orestesa. Na tle brechtowskiej zgrzebności sceny i kostiumów ro­dzeństwa jarmarcznymi barwami od­cinają się suknie królewskich uzur­patorów, Klitajmestry i Egista. Czyż­by wada "słuchu" kolorystycznego podyktowała scenografowi te zesta­wienia jadowitego różu i szafirowe­go błękitu, podkreślanie tandetnego blichtru, co ma uchodzić za monar­szy majestat? Groteskowy, przesadny makijaż Klitajmestry, złote papiloty Chryzotemis, córki posłusznej, Egist w cyrkowym stroju ni to atlety, ni to woltyżera przypominają trupę jakiegoś Spodka w rolach królew­skich. Sofokles pozostawił Klitajmestrze niewiele monarszej godności i ludzkiej prawdy, drezdeńscy realizatorzy pozbawili ją tych cech całko­wicie.

Z trzech antycznych wersji losu Elektry, Sofoklesa jest najbardziej odpychająca. Żadnych wątpliwości mo­ralnych jak u Ajschylosa, milczącego cierpienia poniżonej bohaterki Eurypi­desa; Elektra Sofoklesa żyje samą zemstą. Nie można z nią współcierpieć, współrozumieć, można tylko współnienawidzić. Elektra Reginy Jeske jest aniołem świętego gniewu, nienawiści i zemsty. Duża sala drezdeńskiego Staatstheater rozbrzmiewa jej prze­szywającym krzykiem. Życie jest "snem, śnionym nieprzytomnie, peł­nym zgiełku i furii", z którego można się obudzić przez dzieło Krwi i zemsty. Kojący łagodną miękkością koloru, surrealną głębią przestrzeni obraz raz tylko pojawia się w przedstawieniu. Podczas burzliwej rozmowy matki z córką, dwie służebne w tle sceny za rozsuniętymi drzwiami królewskiego pałacu niosą obiatę na grób Agamemnona. Złocisto-biały koloryt obrazu ka­że myśleć o szczęśliwej niewinności dzieciństwa, minionym wieku harmonii i ładu.

Publiczność na sali, przeważnie star­sza, nastawiona jak gdyby na inne fa­le. Z jej reakcji trudno cokolwiek wy­czytać: aprobatę, sprzeciw, oburzenie. Oklaski są powściągliwe, ale grzeczne: trwają, dopóki trwają ukłony. Wielka niewiadoma na jutro.

Konferencja prasowa w klubie Staatstheater z udziałem Tadeu­sza Różewicza, dyrekcji wro­cławskiego Teatru Polskiego, gospo­darzy i dziennikarzy miejscowych i nas, dziennikarzy towarzyszących. Dramaty Różewicza zostały wydane w NRD już w 1974, w berlińskim Verlag Volk und Welt, wśród nich "Kartoteka" w przekładzie Henryka Bereski. Ale przekład nie uwzględ­nia późniejszych zmian dokonanych przez autora w tekście. Przedstawie­nie będzie więc tłumaczone na ży­wo, kwestia po kwestii. Największy niepokój budzi wśród miejscowych krytyków poetycka forma "Kartote­ki", jej abstrakcyjność, jak mówią, nie przystająca do doświadczeń tea­tralnych tutejszego widza Ale może to właśnie jest największa szansa, odmienność? Entuzjastvczne przyję­cie "Nocy listopadowej" Wyspiań­skiego podczas występów Starego Teatru w Berlinie i Weimarze zda­je się to potwierdzać. Tadeusz Ró­żewicz cierpliwie wyjaśnia, jak czy­nił to wielokrotnie w komentarzach do swoich dramatów, że nie ma mo­wy o żadnej abstrakcyjności "Kar­toteki", że jej istotą jest poszukiwa­nie nowej formy realizmu, realizmu poetyckiego. Resztę pokaże przed­stawienie. A publiczność dziś inna niż na wczorajszej "Elektrze". Dużo młodzieży. Długowłose dziewczyny, brodaci chłopcy zajmują przynaj­mniej trzecią cześć sali. Rówieśnicy Niemieckiej Dziewczyny z dramatu. To przecież także do nich zwraca się "stary polski partyzant", bohater "Kartoteki";

"Chcą powiedzieć, że to dobrze, że Pani jest. (...) Młoda, z czystą jasną twarzą, z oczyma, które nie widziały. Chcę tylko jedno powiedzieć: nie czu­ję do Pani nienawiści i życzę, szczęścia. (...) Widzi Pani, ja jestem uwala­ny w błocie, we krwi... Pani ojciec i ja polowaliśmy w lasach... (...) Na siebie. Z karabinami, ze strzelbami... (...) teraz lasy stoją ciche, prawda? Cicho jest w lasach. Proszę, niech się Pani uśmiech­nie... W Tobie jest cała nadzieja i ra­dość świata".

"Nadzieja i radość świata" ogląda przedstawienie w wielkim skupieniu. Niektórzy - mimo symultanicznego przekładu na słuchawki - z tekstem na kolanach. Są dociekliwi, świat dla nich zaczął się od nowa. Ich drzewa stoją zielone i żywe - po prostu drzewa. Pokolenie bez bio­grafii nie jest przecież pokoleniem bez świadomości. Gdzieś w środku ich miasta, obok placów dziecięcych zabaw i pionierskich capstrzyków, wśród plakatów ku czci 60-lecia Re­wolucji Październikowej przebiega ulica-widmo, dramatycznie oddziela­jąca dwa różne czasy, nadziei i nie­nawiści.

"Leżący pod ścianą" Różewiczowski prostaczek, któremu kataklizm pomieszał czasy i pojęcia, antybohater, którego abstrakcyjności obawia­li się tutejsi krytycy, znalazł drogę do widowni. Napięta niepewnością atmosfera po obu stronach rampy rozluźnia się. Publiczność reaguje na każdą sytuację, dowcip, aluzję.

Finał przedstawienia - Zdzisław Kozień gazetą ukoronowany, w za­krwawionym płaszczu-prześcieradle, z nadgryzionym jabłkiem w ręce, polski "ecce homo" schodzi ze sceny. Chór Starców śpiewa wiersz Tadeu­sza Różewicza "Drzewo":

Byli szczęśliwi

dawniejsi poeci

świat był jak drzewo

a oni jak dzieci (...)

A nasze drzewo

w nocy zaskrzypiało

I zwisło na nim

pogardzone ciało.

Melodia partyzanckiej ballady pły­nie w przejmującej ciszy widowni. W szczerość długotrwałych oklasków nie można wątpić. Sukces poety, tea­tru, reżysera, sukces aktorów. Ale i coś więcej, coś, co przekracza grani­ce sztuki, języka i odmienności. Tra­giczna maska śmiejącego się błazna przemówiła. Tak właśnie, z całym entuzjazmem, określa najistotniejszą treść przedstawienia naczelny dra­maturg Staatstheater dr Gerhard Piens, dziękując poecie i zespołowi.

Jak wyjaśnić ten sukces? "Karto­teka" jest jednym z najświetniej­szych tekstów polskiej dramaturgii współczesnej. Wrocławskie przed­stawienie Tadeusza Minca, dobrze znane polskiej publiczności, opisane na tych łamach, w scenicznych dzie­jach dramatu stanowi interpretację znacząca dzięki temu, że tak wyra­ziście wyprowadza biografię antybohatera z jego doświadczeń wojen­nych. A także z romantycznego ro­dowodu Konradów i Kordianów. Niemiecka publiczność zapewne nie do końca rozumie te osobliwie pol­skie związki historii ze współczesno­ścią, przypuszczalnie nie wie, skąd w apostrofie Chóru Starców wziął się czterowiersz:

"Dzieckiem w kolebce, kto łeb urwał hydrze. Ten młody zdusi centaury. Pie­kłu ofiarę wydrze. Do nieba pójdzie po laury".

Nawet jeśli nie do końca uświa­domiony, romantyczny rodowód wro­śnięty w duszę "szarego człowieka", jednego z tłumu, z naturszczykowską prawdą zagranego przez Zdzi­sława Kozienia, zdaje się kluczem do tajemnicy. Różewiczowski antybohater ujmuje tę publiczność mądrą świadomością swego losu, która nie poddaje się potężnym omówieniom, a każdą prawdę zbiorowości przeży­wa na własny rachunek i odpowie­dzialność. Ze sceptycyzmem i ironia, które pozwalają pozostać sobą, za­chować ludzkie "ja". W świetle tam­tego odbioru "Kartoteka" nabiera całkiem nieoczekiwanego znaczenia. Staje się dramatem przeciętnego człowieka, który zachował instynkt moralny i własna twarz, mimo że historia uczyniła wszystko, aby mu je odebrać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji