Artykuły

Forma a treść

"Dżuma" w reż. Pawła Świątka w Teatrze im. Kochanowskiego w Opolu. Pisze Karolina Obszyńska w Teatraliach.

Nie tak dawno w Teatrze Polskim we Wrocławiu Paweł Świątek pod pretekstem "Mitologii" opowiedział, mocno upraszczając, o tym, jak ludzkie tragedie stają się pożywką dla telewizji i głodnych dziennikarzy. Nieco później, w Teatrze im. Jana Kochanowskiego w Opolu, wyreżyserował "Dżumę" Camusa, którą ubrał w podobny przekaz. "Dżuma" pozostaje fabularnie tym samym tekstem, którego przesłanie zupełnie redefiniuje Paweł Świątek. Te same słowa, ale inna treść, którą zmieniła forma.

Przede wszystkim - tu nie ma postaci. Jest sześć osób o podobnym wyglądzie, cztery mocno umalowane kobiety i dwóch mężczyzn, wszyscy w idealnie skrojonych kostiumach i markowych kaloszach. Kalosze są nieodzowne, bo za plecami aktorów znajduje się kałuża, która rozrasta się w ciągu godziny, aż wreszcie dopływa do ich stóp. Żółtozielona ciecz zbliża się do brzegu sceny w niemal niezauważalny sposób, w końcu zaskakując widzów swoją bliskością. Aktorzy próbują przed nią uciekać, więc nieustannie pedałują, lecz są unieruchomieni na stacjonarnych rowerach. "Jadą" w różnym tempie, dzieląc się tekstem, wchodzą sobie w słowo lub coś po kimś dopowiadają. Warstwa tekstowa, która ma tutaj największe znaczenie, jest wyzwaniem - aktorzy muszą złapać rytm, podobny temu, za którym próbują nadążyć. Nierzadko przejęzyczają się, gubią tempo, zapominają słów. Mówią szybko, co nieustannie podsyca wrażenie nerwowości, gorączkowej ucieczki.

Inscenizacyjnie jednak "Dżuma" jest nieco ospała - widzowie mogą liczyć wyłącznie na werbalną relację. Brak tu cielesnej ekspresji i scenicznego dynamizmu, aktorzy zejdą z rowerków dopiero, by się ukłonić. W tym sensie jest to jedynie sprawozdanie z zakażonego miasta, które w swej oczywistości każe oczekiwać w końcu wielkiego wybuchu.

Warto podkreślić, że nie ma u Świątka postaci, bo aktorzy nie kreują postaci, wyrzucają tylko z siebie Camusowskie frazy, żonglując tekstem. Kwestie poszczególnych bohaterów wygłaszają naprzemiennie, żadna z postaci nie została bowiem przypisana do konkretnego aktora. Jednak dopiero w połowie spektaklu ludzie, których oglądamy, dają się poznać - to dziennikarze sportowi, relacjonujący na żywo wydarzenia z miasteczka. Z zapałem zaczynają opowiadać o śmierci dziecka, jednego z bohaterów "Dżumy". W tym momencie napięcie sięga zenitu, bo emocje towarzyszące podawanym informacjom są nie do opisania. Dziennikarze przypominają stado wygłodniałych zwierząt, dla których pożywką jest cierpienie chłopca.

W ten sposób Świątek widzi współczesne dziennikarstwo. Nie istnieją: etyka pracy, empatia ani kultura słowa, a jedynie konsumpcjonizm i pazerność. Świątkowa Dżuma to niejako atak wymierzony w dziennikarzy, a co najmniej oskarżenie. Nawet jeśli jest tak w istocie, to odnoszę wrażenie, że Świątek, powtarza tę samą myśl w kolejnym spektaklu. Mimo wszystko "Dżuma", choć uszczypliwie została przez jednego z widzów nazwana "czytaniem, nie przedstawieniem", warta jest uwagi. Minimalistyczna w formie, ale o kompletnym przekazie, także wizualnym. Brakuje w niej porażającej pointy, dla której całość stanowi przecież dobre tło.

Na nic jednak zdałaby się praca reżysera, gdyby nie niektóre opolskie talenty. Zdecydowanie najlepszy aktorsko okazał się Maciej Namysło - nie traci dobrej kondycji ani na moment. Doskonały w słowach, gestach i mimice, zachwycający w każdym wypowiadanym zdaniu.

Dżuma trwa tylko pięćdziesiąt minut. Można uśmiechnąć się i snuć domysły, jakoby Świątek miał tak mało do powiedzenia - bliższy prawdzie będzie jednak fakt, że w tej postaci spektakl nie udźwignąłby już ani minuty więcej. Niemniej jednak w opolskiej Dżumie najciekawsze są jej konstrukcja i forma, które nie przesłaniają treści.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji