Artykuły

Zostawiłam mu wolność

- To nie jest wielka literatura. Ale to wielki dokument - zapis poznawania samego siebie. By zrozumieć Gombrowicza, należy czytać trzy rzeczy jednocześnie: "Kronos" "Dziennik" - który pokazuje Witolda zrobionego na użytek czytelnika - oraz moje książki, które to wszystko jakby ilustrują - mówi Rita Gombrowicz w Newsweeku.

Przez 40 lat ukrywała tajemnicę. Teraz w końcu zdecydowała się odsłonić mroczne oblicze Witolda Gombrowicza. O wspólnym życiu, o erotyce, pieniądzach i chorobie mówi wdowa po pisarzu, Rita Gombrowicz.

NEWSWEEK: Jaka była pani pierwsza reakcja po przeczytaniu "Kronosu"?

RITA GOMBROWICZ: Byłam wręcz chora. Ten tekst towarzyszył mi przez 40 lat - i cały czas byłam chora. Ale im dłużej myślałam o "Kronosie" tym lepiej rozumiałam, o co tu chodzi.

Gombrowicz mówił pani, że w razie pożaru należy wynieść właśnie "Kronos".

- To jest praktyczna strona Gombrowicza. Witold był człowiekiem bardzo zorganizowanym. Mówił, ze mam ratować również umowy z wydawcami. Bo jeżeli straci kontrakty, straci swe dzieło. Natomiast "Kronos" to było jego życie, jego pamięć. Nie chodziło mu o to, co się stanie z tym tekstem po jego śmierci, "Kronos" był dla niego, Witold chciał wiedzieć, kim jest naprawdę. I jakie naprawdę było jego życie. Bo wszystkie inne jego książki są literacką konstrukcją.

O istnieniu tego tekstu dowiedziała się pani w 1966 roku.

- Weszłam do pokoju i usłyszałam mniej więcej coś takiego: "Czasem notuję sprawy prywatne" Ale myślałam, że chodzi o notatki do "Dziennika". I więcej nie pytałam. Już na początku naszego związku zdecydowałam, że nie będę się wtrącać do jego pracy. A poza tym nie znałam polskiego. Potem, kilka miesięcy po śmierci Witolda, pojechałam do Mediolanu. Wywiozłam całe archiwum, w tym "Kronos". Oryginał zdeponowałam w banku. Przedtem zrobiłam kopię, którą Maria Paczowska, nasza najbliższa przyjaciółka, przetłumaczyła w kilka miesięcy. Nie wiedziałam, co z tym zrobić. Już choćby dlatego, że w Polsce był komunizm, a opublikowanie "Kronosu" - pełnego intymnych detali - oznaczało "spalenie" Witolda.

Od chwili, kiedy tekst został w całosci odszyfrowany, do jego publikacji minęło 41 Lat.

- Zaczęliśmy tłumaczenie od tyłu, od rozdziałów dotyczących Vence i naszego wspólnego życia. Bo byłam szczególnie ciekawa, co tam jest (śmiech). A gdy przeczytałam, nie miałam szczególnej ochoty, żeby to publikowano. Byłam zawstydzona. "Kronos" był dla mnie zbyt obnażający. Zastanawiałam się nad opuszczeniem najbardziej prywatnych fragmentów, jakoś to zaznaczając w tekście. Ale doszłam do wniosku, że to za bardzo przypomina zwyczaje komunistycznej cenzury.

Co panią najbardziej zabolało?

- Ze to tylko szkielet, że nie ma tu naszego prawdziwego życia. Byłam w czasach Vence jak dziecko, Witold miał fantastyczne poczucie humoru. Świetnie się z nim bawiłam, I nagle to wszystko znika. O naszych najwspanialszych chwilach nie ma ani słowa. Nie było to dla mnie zbyt miłe. Ale potem zwróciłam uwagę, jak on opisuje samego siebie: jest bardzo twardy, surowy. Nie zastanawia się, czy coś przedstawia go w dobrym, czy w złym świetle. Czy powinien o czymś wspomnieć, czy nie. Po prostu zapisuje fakty. To nie jest wielka literatura. Ale to wielki dokument - zapis poznawania samego siebie. By zrozumieć Gombrowicza, należy czytać trzy rzeczy jednocześnie: "Kronos" "Dziennik" - który pokazuje Witolda zrobionego na użytek czytelnika - oraz moje książki, które to wszystko jakby ilustrują.

Boi się pani reakcji na "Kronos" w Polsce?

- Ani trochę. Odczuwam wielką ulgę. To było okropne - żyć przez ponad 40 lat z tajemnicą. Nikt nie wiedział o "Kronosie" - nie mówiłam o tym ani przyjaciołom, ani najbliższym. Tekst był cały czas schowany w torbie pod łóżkiem, tak żeby nikt go nie odkrył. Przez tyle lat z nim spałam. To było jak sekretny nałóg, który ukrywamy przed wszystkimi: prywatnie jesteśmy kimś, a przed ludźmi podajemy się za kogoś innego. A teraz pozbywam się wielkiego ciężaru: ten sekret już nie należy do mnie, już nie jestem za niego odpowiedzialna, I tyle

A jeśli pojawią się niezbyt mądre komentarze?

- Na szczęście nie znam zbyt dobrze polskiego (śmiech). Wie pan, znam życie - na pewno ktoś napisze: "Po co ona w ogóle to opublikowała? Jaki miała w tym interes?" Ale to już nie jest moja sprawa. Niech sobie piszą, co chcą. Podjęłam taką decyzję i muszę ponieść konsekwencje. Jak pan wie, przez długi czas nie miałam zamiaru tego publikować. Chciałam zostawić tekst w bibliotece Beinecke na Uniwersytecie Yale - żeby tam mieli do niego dostęp badacze. Zastanawiałam się również, czy nie poczekać aż do mojej śmierci z udostępnieniem tej części "Kronosu" która mnie dotyczy. Ale w końcu zmieniłam zdanie. Mentalność społeczeństwa całkowicie się zmieniła. Dzisiaj na homoseksualizm patrzy się inaczej. To już nie są czasy, gdy można było znaleźć się za to w więzieniu. Albo być szantażowanym - tak jak w Polsce w czasach komunizmu.

Jest tu cos, czego pani wcześniej nie wiedziała? Była pani czymś zaszokowana?

- Nic, Witold jest tu taki, jaki był naprawdę. On był człowiekiem uczciwym. Nie okłamywał ani siebie, ani innych, już na samym początku opowiedział mi wszystko, łącznie z detalami dotyczącymi swego życia seksualnego. Wszystko. A ja nie byłam ani trochę zaszokowana. Potem - niemal od razu - zdecydowaliśmy się żyć razem. Żeby przekonać się, czy to w ogóle możliwe. A ja mu zostawiłam wolność, bo wiedziałam, że Gombrowicz jest kimś szczególnym, że jeśli nie dam mu wolności, on po prostu zwariuje (śmiech). Albo wpadnie w głęboką depresję. Dlatego mówiłam mu bez przerwy: "Witold, jesteś wolny. Jeśli chcesz, możemy rozstać się nawet jutro". I w ten sposób nagle zaczął żyć z kobietą.

Przez ponad 20 Lat nie byt z żadną kobietą. Spotkanie z panią nazywa "nawróceniem11.

- (śmiech) Cóż, były argumenty za i były argumenty przeciw. A jednak się zdecydował. Choć był zdania, że kobiety są histeryczne. A zwłaszcza że ja jestem histeryczna.

Pani opis w "Kronosie" to jakby karykatura kobiety - same rozbuchane emocje.

- Trochę przesadzał. Przede wszystkim to on był histeryczny. Na przykład zanotował, że nie podoba mu się sposób, w jaki powiesiłam obrazy. To jakaś dziecinada. Po prostu nie mógł przejść do porządku dziennego nad tym, że się z nim nie zgadzałam. Pokłóciliśmy się nie więcej niż cztery czy pięć razy. I on to wszystko skrupulatnie zapisywał. Zresztą ta strona jego osobowości jest intrygująca, Gombrowicz nie miał najmniejszego pojęcia, co to znaczy być z kimś innym, dzień w dzień. Bo nigdy wcześniej z nikim nie żył.

W Argentynie żył przez kilka lat z ALejandro Russovichem.

- W tym samym pensjonacie, ale nie w tym samym pokoju... Ale ma pan rację - związek, który najbardziej przypomina związek ze mną, to relacja z Russovichem. Nawet liczba lat jest taka sama.

Russovich napisał, że czuł się "pogardzany i umniejszany" przez Gombrowicza.

- Nigdy się tak nie czułam. To była zupełnie inna epoka w życiu Witolda. Wracając do Russovicha: Witolda łączyła z nim głównie przyjaźń. A miłość uprawiali tylko raz. Gdy Russovich o tym mówił, nikt nie chciał wierzyć. Jak to? Tylko raz przez sześć lat?" - pytano. Ludzie myśleli, że takie opowieści wynikały ze wstydu. To nieprawda. Russovich nie miał najmniejszych problemów, żeby o tym mówić. Swojej żonie opowiedział każdy szczegół.

Pisząc na temat seksu w młodości, Gombrowicz bywa dość obcesowy. To są suche wyliczenia w rodzaju "kurwa z tryprem" albo "głupka w pociągu"

- To zawsze było tak. Raz, dwa razy z jedną osobą, może trzy. Nigdy trwałe związki. Pomijając Russovicha. Wszystko sprowadzało się do krótkich przygód erotycznych.

Jak Gombrowicz definiował się seksualnie?

- Był w tych sprawach ambiwalentny. W liście do Kota Jeleńskiego - liście, który gdzieś zaginął - pisał, że nie chce być sprowadzany do homoseksualizmu, że chce, by go uważano za pisarza uniwersalnego. Poza tym nie znosił par homoseksualnych. Wręcz się nimi brzydził. To po prostu nie była jego historia. Witold był kawalerem do szpiku kości. Prawdziwym poetą, samotnikiem, który uwielbia dziewczyny i chłopców, I nic chce mieć nic wspólnego z małżeństwem. Wolność była podstawą jego filozofii. Podobnie jak seksualność ludzi młodych. To jest niezwykle ważne dla jego pojmowania człowieka, stanowi punkt wyjścia jego refleksji. Dla każdego, kto przeczyta "Kronos", staje się jasne, co Gombrowicz ma na myśli, gdy twierdzi, że nie wierzy w "filozofię nieerotyczną"

Kiedy Jerzy Andrzejewski w jednej z powieści włożył fragment "Dziennika" Gombrowicza w usta homoseksualisty, Gombrowicz zerwał z nim stosunki.

- Nie ma nic dziwnego w tym, że się pokłócił z Andrzejewskim, bo on się kłócił ze wszystkimi. Poza tym był bardzo skryty. Również dlatego, że fizycznie nie wyglądał na homoseksualistę. Nikt go za takiego nie brał. Kobiety szalały za nim, Witold miał twarz szlachcica, arystokraty, absolutnie wspaniałą. Ale on sam nie znosił swego ciała, czuł się w nim fatalnie. Nienawidził swych przegubów, swoich rąk. Miał straszne kompleksy - na przykład nigdy nie tańczył. To dlatego w "Ferdydurke" jest wyliczenie części ciała - jako wyraz obrzydzenia samym sobą. Podobnie jak homoseksualizm był dla niego cierpieniem, mówił mi to wielokrotnie. Bo nie daje zaspokojenia, spełnienia. Tłumaczył: "To nie tak jak z kobietą. Nie ma rodziny, nie ma dzieci". Witold żałował, że tego wszystkiego mu zabrakło.

Naprawdę chciał mieć dzieci?

- Dzieci nie chciał, nie lubił ich. Ale skończył swoje życie jako mąż! Ze swoim mieszkaniem i samochodzikiem. To jednak czegoś dowodzi.

Po przybyciu do Argentyny Gombrowicz dochodzi do wniosku, że w jego życiu jest za dużo erotyki. Postanawia ograniczyć swoje przygody: boi się że to zaszkodzi jego dziełu.

- Zawsze chciał utrzymywać równowagę między literaturą a erotyką. Literatury nic mógł się wyrzec. Bo była dla niego najważniejsza. To przecież dzieło egzystencjalne, wychodzące z jego życia, a nie tylko sztuki teatralne i powieści. Coś, co miało mu przynieść ratunek, może nawet zbawienie. Mówiła pani, że już na samym początku powiedział dosłownie wszystko.

Jak dokładnie to wyglądało?

- To było w roku 1964, w Royaumont, gdzie spotkaliśmy się po raz pierwszy. Było tam czterech czy pięciu młodych chłopców, sieroty, pracowali w kuchni. Nazywano ich po prostu les petits garcons de la cuisine, czyli chłopcami kuchennymi. Witold powiedział mi: "Ci wszyscy intelektualiści, którzy otaczają nas w Royaumont - nie ma sensu o nich gadać. Jedyne osoby naprawdę coś tutaj warte to les petits garcons de la cuisine. Nie bardzo rozumiałam, o co mu chodzi. I wtedy zaczął mi opowiadać - że to mu przypomina lata jego dzieciństwa: Małoszyce i Bodzechów. I że to stanowiło punkt wyjścia jego homoseksualizmu.

W "Kronosie" pojawia się parobek Franek, jeden z pierwszych jego kochanków.

- Drugi punkt wyjścia homoseksualizmu to była jego matka. Kochała małego Witolda w sposób nieznający granic, wręcz szalony. To był powód, dla którego Gombrowicz miał astmę. Bo ona wręcz dusiła go swoimi uczuciami i emocjami,

Gombrowicz podsumowuje każdy rok. Jak stoi w sferze seksu, pieniędzy

czy literatury

- Witold był przeciwko polskiej hipokryzji. Dla niego seks to było po prostu życie. Podobnie postanowił być antypolski w kwestii pieniędzy. Polacy są z reguły bardzo hojni, Witold był precyzyjny. W kawiarni zawsze podkreślał, że każdy płaci za siebie. Co zresztą można zrozumieć, bo był otoczony przez ludzi młodych i biednych. A nie mógł płacić za wszystkich. Gdy przyjechaliśmy do Vence, chciał, bym notowała wszystkie wydatki. Cenę masła, cenę sałaty. Wtedy powiedziałam: Jeśli chcesz, żebym notowała cenę masła i sałaty, wracam do Kanady'. Był maniakiem dokładności. Osoba, która najbardziej przypomina Witolda pod tym względem, to księgowy Leon z "Kosmosu", Dlatego często nazywałam go "Leon". Jednak potem to błogosławiłam. Gombrowicz od samego początku w kontraktach wydawniczych zastrzegał sobie honoraria z ekranizacji. A wydawcy śmiali się: "Co sobie ten Polak myśli? Naprawdę myśli, że ktoś sfilmuje te jego książki?". Ale to właśnie dzięki ekranizacjom zarobiłam trochę pieniędzy i mogłam zająć się jego dziełem.

Jest coś, czego zupełnie nie rozumiem. W Argentynie Gombrowicz spędził 23 Lata. Przez długi czas pracował w Banco PoLaco, czego nienawidził, cierpiał straszną biedę i był praktycznie nieznany. Potem przyjeżdża do Europy - w 1964 roku. Wszystko zmienia się na Lepsze. Pojawiają się pieniądze, zaczyna być sławny, jego dramaty odnoszą sukcesy. A on zastanawia się, czy nie wrócić do Argentyny. Pisze, że to najgorszy rok w jego życiu.

- Tak, bo on -wtedy niemal umarł. W Berlinie czuł się wręcz koszmarnie. Witold nigdy tego nikomu nie powiedział ani nigdzie tego nie napisał. Ale dla niego początek końca to była kampania prasowa w Polsce,

Chodzi o wywiad z Barbarą Witek-Swinarską, opublikowany w "Życiu Literackim"? Gombrowicz jest tam przedstawiony jako sprzedawczyk, wysługujący się Niemcom za pieniądze. Przecież Gombrowicz pisze o tym w "Dzienniku" tonem wręcz rozbawionym.

- Pana też to uderzyło. Gombrowicz miał elegancję i dystans. I ani w "Dzienniku", ani w listach, ani nawet w "Kronosie" nie mówi wprost o tej sprawie. Nie zdradza, jak bardzo go zabolała. Ale muszę wreszcie o tym powiedzieć: widziałam, jak opowiadając o tym, płacze. To go zniszczyło.

Bo przyjeżdżając do Berlina, miał cichą nadzieję, że jakimś cudem uda mu się jeszcze przyjechać do Polski. I nagle zrozumiał, że to niemożliwe. Swinarska go wykończyła. Ale nie tylko ona. To była cala kampania - trwała trzy miesiące. Ludzie, którzy go świetnie znali, pisali o Witoldzie per "zdrajca". Wszystko zostało zorganizowane przez Gomułkę. Ale nie jestem pewna, czy tylko przez niego.

Jak Swinarska go podeszła? Kiedy się czyta jej teksty, nie sprawia wrażenia osoby zbyt inteligentnej.

- Po prostu była młoda i piękna. Była żoną wielkiego reżysera Swinarskiego. Przyniosła Witoldowi różę. Ale Witold od razu widział, kto jaki jest naprawdę. Kiedyś zapytałam go, dlaczego nie patrzy ludziom w oczy w czasie rozmowy. Odpowiedział mi: "Bo za dużo widzę". Swinarska okazała się pretensjonalna, A tego Witold nie znosił najbardziej. Zachowywał się w takich przypadkach okropnie. Natychmiast mówił coś bardzo nieprzyjemnego. Wręcz prosił się, żeby go nienawidzono. I gdy Swinarska usłyszała: "Nie ma pani o niczym pojęcia", natychmiast postanowiła się zemścić.

Jakie byty ostatnie Lata? Pisała pani kiedyś o okresie w Vence: "Myślałam, że moja wiara i miłość góry przeniosą. Ale mogłam tylko go trzymać za rękę przez tę resztę drogi, która została".

- W Vence był szczęśliwy. Miał trochę więcej pieniędzy i przyjemne życie codzienne. Przyjeżdżali do niego przyjaciele. Samo Vence było rajem - to był ostatni taki okres, tuż po śmierci Witolda zaczęto budować autostradę. No i Gombrowicz mógł się jak dziecko zabawiać swymi nowymi zdobyczami - telewizorem, samochodem itp. To było piękne życie, "une belle vie". A jednocześnie rewanż za wszystkie lata niepowodzeń. Ale on już kroczył ku śmierci. Przez całe lata bardzo dużo palił, trzy paczki dziennie. Z jego płuc praktycznie nic nie zostało. Myślałam, że coś się z tym da zrobić. Jednak nic nie można było poradzić. Często myślę, jak byłoby wspaniale, gdyby pożył kolejne pięć lat. Co mógłby jeszcze napisać. Bo przecież umarł tak młodo.

To paradoksalne. Gombrowicz byt prorokiem młodości. A gdy czytamy "Kronos", widzimy, że pod koniec jego ciało stało się ciałem starca, kompletnie zniszczonym.

- On też się temu dziwił. Miał poczucie, że bezpośrednio z młodości przeszedł do wieku starczego. A wieku dojrzałego w ogóle nie było.

Miała go pani czasem dość? Gombrowicz pisze, że Rita nie może już znieść tego "życia jak mniszka".

- On był zachwycony tą "mnisią" formułą. Naprawdę był jak mnich. Przez tyle lat żył w wielkiej biedzie - stół, jedno krzesło i jeden garnek. Ale mimo to - nie zwracając wogóle uwagi na biedę - stworzył swoje dzieło. To mnisze życic momentami było bardzo trudne. Gdy byłam przeziębiona, nie mogłam przez kilka dni wychodzić z pokoju, by on się nie zaraził. To było zresztą zrozumiałe - był starszy i schorowany. Nie pozwalał mi na radio, ponieważ nie mógł znieść muzyki. Słuchanie Elvisa Presleya było zakazane i ja się na to zgadzałam. Ale jednocześnie był niesłychanie szczodry. Co roku mówił mi: "Wyjedź w daleką podróż. To jest ci potrzebne. Jesteś jeszcze młoda". To nie był egoista. Wprost przeciwnie. Nigdy nie spotkałam osoby równie głęboko dobrej. Jest taka legenda, że Gombrowicz był potworem. Jednak kiedy się czyta "Kronos", widać, że to nieprawda. Nawet w czasach straszliwej biedy pomagał innym: wysyłał pieniądze na leczenie żony Janusza, swego brata, czy opłacił studia Mariano Betelu.

Gdyby mogła pani usunąć z "Kronosu" tylko jedną rzecz, co by to było?

- Słowo "histeryczna" na mój temat...

Naprawdę to pani aż tak bardzo przeszkadza? Ludzie myślą o sobie znacznie gorsze rzeczy. Każdy mąż chciał kiedyś zabić swoją żonę, a każda żona męża...

- Po pierwsze, myślę, że to niesprawiedliwe. Nie jestem i nie byłam taka. Po drugie, inni niekoniecznie o tym piszą. Gdyby każdy mówił lub pisał wszystko, co myśli o drugiej osobie, wspólne życie stałoby się po prostu niemożliwe.

"Kronos" Witolda Gombrowicza ukaże się 23 MAJA nakładem Wydawnictwa Literackiego

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji