Artykuły

Moje życie przyspieszyło po pięćdziesiątce

- Cały czas mówię sobie: "Jeszcze pogram rok, dwa, a potem już tylko będę uczyć". To jest mój plan B. Pracuję w Akademii Muzycznej w Gdańsku. Zrobiłam doktorat. Uczę studentów scen i piosenki. Bardzo lubię spotkania ze studentami i energię, która się tworzy na zajęciach - mówi DOROTA KOLAK, aktorka Teatru Wybrzeże w Gdańsku.

Teraz gra najwięcej. W teatrze, filmach i serialach: "Barwy szczęścia", "Przepis na życie". Gdy nie pracuje, wypoczywa w letnim domu na Kaszubach z mężem Igorem i córką Kasią. Tu stworzyła rodzinną przystań.

Polubiła Pani Irenę z "Przepisu na życie"?

D.K. Cieszę się, że postać, którą stworzyła Agnieszka Pilaszewska, scenarzystka, jest tak pełna życia. Irena mnie wzbogaca, bo jest o wiele bardziej szalona niż ja.

Uważa Pani, tak jak ona, że najlepsze wciąż przed Panią?

D.K. Taką mam nadzieję. Moja praca zawodowa nabrała tempa, gdy skończyłam pięćdziesiątkę. Kobiety w moim wieku powinny mieć odwagę, żeby marzyć i działać. I, co równie ważne, by inni ludzie: pracodawcy, mężowie i dzieci dawali nam do tego prawo.

Serialowa Irena nie rezygnuje z miłości ani z marzeń, mimo że jest babcią.

D.K. Nie można od kobiet oczekiwać, że zrezygnują ze swoich planów, z pracy, żeby poświęcić się wyłącznie opiece nad wnukami. To nie obowiązek babć. Dziecko ma przede wszystkim rodziców. Powtarzam to także mojej córce. Gdy Kasia zostanie mamą, będę bardzo, bardzo szczęśliwa i będę ją wspierać. Nie ograniczę jednak swojego życia do zajmowania się wnukiem.

Będzie go Pani rozpieszczać?

D.K. Chciałabym być podobną babcią jak moja mama. Będę pokazywać wnukowi muzea, parki, teatry i wystawy. Ale nie będę gotować zupek.

Nie lubi Pani gotować?

D.K. Niestety, nie realizuję się kulinarnie. Z zazdrością patrzę na ludzi, którym gotowanie sprawia radość. Dla mnie jest to raczej źródło stresu. Oczy wiście, jako żona i matka musiałam gotować i nie jest tak, że nie potrafię nic zrobić. Ale są to dania proste i szybkie.

Gdyby nie była Pani aktorką, to...

D.K. Cały czas mówię sobie: "Jeszcze pogram rok, dwa, a potem już tylko będę uczyć". To jest mój plan B. Pracuję w Akademii Muzycznej w Gdańsku. Zrobiłam doktorat. Uczę studentów scen i piosenki. Bardzo lubię spotkania ze studentami i energię, która się tworzy na zajęciach. Od miesięcy umawiamy się, że pójdziemy razem pogadać, a może nawet potańczyć. Wygląda na to, że w najbliższych dniach to się uda.

Córka jest chyba zachwycona, że ma taką mamę?

D.K. Po prostu bardzo mnie kocha i akceptuje mnie taką, jaka jestem. Bywa także bardzo krytyczna. Dotyczy to mojej pracy, ale też tego, jak się ubieram. Kiedy mieszkała we Wrocławiu, mogłam "poszaleć" (śmiech). Teraz córka wróciła do Gdańska.

Jak to jest znów mieć ją przy sobie?

D.K. Nie mogę się nacieszyć tą sytuacją. Tym, że wystarczy zadzwonić i umówić się na kawę, zakupy, wieczorne pogaduszki...

A do Wrocławia do niej Pani nie jeździła?

D.K. Jeździłam, choć nieczęsto. U nas od rozpieszczania Kaśki jest mój mąż. On ma dla córki

pochwały i uwielbienie. Ja jestem od krytycznych uwag. Wiem, że ona ceni sobie moje zdanie. Ale odzywam się tylko wtedy, gdy mnie poprosi.

Dziś gracie w tym samym teatrze.

D.K. Od kilku miesięcy moja córka jest aktorką teatru Wybrzeże, w którym pracuję już od 30 lat. Z okazji jubileuszu policzono, że zagrałam w 75 sztukach. Zrobiono wystawę zdjęć. To było dla mnie wzruszające. Pomyślałam, że nie zmarnowałam życia zawodowego.

Kasia jest porównywana z mamą?

D.K. Tak, ale trudno. Wychowywała się w tym teatrze. Tutaj przez wiele lat grał także mój mąż, Igor Michalski. W latach 60. występowała teściowa, Sabina Taborska, a mój teść był aktorem i dyrektorem. Dziś mam garderobę numer 10, po teściu, Stasiu Michalskim.

Aktorstwo Kasia dostała więc w genach?

D.K. Tak sądzę. Rodzina Igora i moja jest związana z teatrem od pokoleń. Mój tata pracował jako kierownik sceny w krakowskich teatrach: Bagateli, Starym, Ludowym. Jego tata był krawcem teatralnym. Moja mama była choreografem, babcia zaś taperem, czyli grała na pianinie podczas projekcji niemych filmów. Prababcia z siostrami stworzyła orkiestrę i występowały na statkach wycieczkowych.

Pani rodzice poznali się w teatrze?

D.K. Nie. Mama uczyła tańców ludowych m.in. studentów AWF-u. A tata tam studiował. Dopiero potem zaczął pracować w teatrze. Lubiłam odwiedzać go w pracy, zaglądałam za kulisy, podglądałam próby.

A kto z Panią i Pani siostrą Beatą odrabiał lekcje? Gotował obiady?

D.K. Tata siedział całymi dniami w teatrze, mama pracowała na dwóch etatach. Odrabiałyśmy lekcje same. Dostawałyśmy po pięć złotych na obiad w barze "Kuchcik". Ale to nie znaczy, broń Boże, że byłyśmy zaniedbywane! Po prostu takie były czasy. Miałyśmy normalne, ciepłe dzieciństwo.

Niebawem wakacje. Jakie ma Pani plany?

D.K. Od kilku lat ciągle pracuję latem. Od maja do września zwykle mam zdjęcia i teatr. Przestałam planować urlopy. Znajomi moi i męża już nie wierzą, że kiedyś z nimi wyjedziemy. Tyle razy obiecywaliśmy, że tym razem na pewno... i nic. W tym roku kręcimy kolejną serię "Przepisu". Na szczęście jest nasz domek na Kaszubach. Kupiliśmy go za pieniądze zarobione w serialu "Radio Romans" w którym graliśmy z Igorem. Od dwudziestu lat remontujemy ten dom. Kiedy tam przyjeżdżam, mam na odpoczynek dwa dni, trzeciego zwykle już muszę wracać. Chciałabym zostać kiedyś dłużej...

Może założy Pani pensjonat na Kaszubach?

D.K. To mój plan C. Gdybym nie była aktorką ani wykładowcą, miałabym malutki pensjonat. Mąż też czasami ma taką wizję. Mówi nagle: "Co ja robię w teatrze? Powinienem mieć konie, psy, hodować pszczoły".

Zagrała Pani z siostrą, która też jest aktorką, w "Barwach szczęścia".

D.K. Beata pojawiła się w serialu, ale nigdy nie byłyśmy razem na planie. Zdarzyło nam się natomiast zagrać razem raz, w teatrze telewizji.

Uczyłyście się z siostrą czegoś od siebie?

D.K. Nie wiem, czego Beata nauczyła się ode mnie. Ale ja na pewno nauczyłam się od niej takiej pokory i przekonania, że w naszym zawodzie warto czekać. Ze nawet trudne chwile kiedyś się skończą i jeśli tę pracę kochamy, ona nam kiedyś za to odpłaci. Dziś Beata ma swój dobry czas. Gra dużo w teatrze w Łodzi. Jest jeszcze jednym przykładem na to, że w naszym wieku wciąż może się zdarzyć to, co najlepsze.

Nigdy ze sobą nie rywalizowałyście?

D.K. W naszej rodzinie naprawdę nigdy nie było rywalizacji czy zazdrości. W ogóle nie przychodziło mi do głowy, że mogłabym rywalizować z siostrą czy mężem. Zawsze się wspieraliśmy. Gdy miałam więcej pracy, Igor w sposób naturalny przejmował obowiązki. Odprowadzał Kasię do przedszkola, gotował, kładł ją spać. Potem miał intensywniejszy zawodowo okres, więc obowiązki spadały na mnie. Nie trzeba było niczego ustalać.

Jesteście dobrym małżeństwem.

D.K. Ja i Igor mamy takie temperamenty, że bardzo szybko się nakręcamy, ale też dość szybko te emocje opadają. Kłócimy się jak włoska rodzina, a za chwilę odpuszczamy. O cichych dniach nie ma mowy.

W 2007 roku zaproponowano Pani mężowi, by został dyrektorem teatru w Kaliszu. Trudno było podjąć decyzję o jego wyjeździe?

D.K. To była szybka decyzja, tym bardziej że nasza córka już wtedy studiowała we Wrocławiu. Mąż był pewny, że chce to zrobić. Bardzo lubię mieć go przy sobie, ale nie wyobrażam sobie, że staję na drodze do realizacji jego marzeń. Wolę widzieć go rzadziej, ale szczęśliwego, niż mieć przy sobie sfrustrowanego mężczyznę. Uważam, że realizowanie się zawodowo jest bardzo ważne. Nie umiałabym odebrać tego osobie, którą kocham.

Często do siebie jeździcie?

D.K. Głównie rozmawiamy przez telefon. Godzinami. I jeździmy, kiedy się tylko da. Zwykle mąż przyjeżdża do Gdańska albo na Kaszuby. Ostatnio złapałam się na tym, że już sama nie wiem, gdzie jest ten prawdziwy dom. Do tej pory nie było wątpliwości, że w Gdańsku, ale ostatnio coraz częściej zabieram na Kaszuby najważniejsze rzeczy: obrazy, pamiątki. Dla innych bezwartościowe, dla nas bliskie sercu. Kaszubski dom stał się bazą dla całej naszej trójki.

Co robicie, gdy już się tam znajdziecie?

D.K. Spotykamy się z przyjaciółmi, chodzimy na długie spacery albo pływamy łódką.

Macie łódkę?

D.K. Mój mąż wygrał ją w zawodach wędkarskich dla aktorów. Jest trzyosobowa, jakby dla nas stworzona. Lubimy wypłynąć na ogromne jezioro, patrzeć na perkozy w trzcinach. Ale równie fajne i cenne są chwile, gdy zalegamy na wielkiej kanapie. Ktoś czyta, ktoś uczy się roli, córka stuka na laptopie, ja gapię się w telewizor albo na sosny za oknem... Dobrze jest tak po prostu leniwie pobyć razem.

Pani chyba bardzo lubi swoje życie?

D.K. Tak, lubię, ale ta świadomość przyszła do mnie dość późno. Jako dziewczyna nie lubiłam siebie. I paradoksalnie, właśnie dlatego zostałam aktorką. Jak człowiek siebie nie akceptuje, to aktorstwo wydaje mu się ucieczką. Tymczasem to pułapka, Żeby uprawiać ten zawód, trzeba do siebie "wrócić". Ale tak naprawdę radość, samoakceptacja, zadowolenie przyszły z wiekiem. Powiedziałam sobie: "Szkoda czasu na frustracje. Życie jest fajne, i ja też jestem w porządku".

***

Jednym zdaniem

Książka, którą ostatnio przeczytałam, to... "Oskarżona: Wiera Gran" Agaty Tuszyńskiej.

Chciałabym nauczyć się... prowadzić samochód.

W kosmetyczce zawsze mam... podkład Shiseido.

Moim popisowym daniem jest... kiszony barszcz czerwony.

Film, do którego wracam to... musical "Producenci".

Uspokaja mnie... muzyka Haendla.

Najlepiej wypoczywam... na łódce.

W mężczyznach cenię... poczucie humoru.

Zapach mojego dzieciństwa to... świeżo wypastowana podłoga w naszym krakowskim mieszkaniu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji