Artykuły

O potopie po potopie

Nie lada to gratka dla pisarza poszukującego wymownej metafory znaleźć w praw­dziwej czy legendarnej historii człowieka taki mo­ment, kiedy ludzkość składała się z kilku zaledwie osób, protoplastów całego rodu ludzkiego, niby z kilku ziarenek zawierających w sobie, wszystkie dobre i złe cechy gatunku. Arka Noego. Oto zamknięta probówka miesz­cząca w sobie kilka "wyjątkowo udanych okazów" drobnoustrojów znanych pod nazwą homo sapiens. Artur Marya Swinarski wziął ją w swoje ręce, jedną jedyną ideą - sukcesji władzy - podniósł temperaturę do wrze­nia i urządził sobie zabawę na całe pięć lat (sztukę "Ararat" pisał od 1950 do 1955 roku).

Komedia ,,Ararat" może się wykazać piękną i bogatą genealogią ga­tunku. Należy do sztuk opartych na swobodnie traktowanym micie, peł­niącym rolę zaledwie pretekstu do postawienia i rozwinięcia jakiejś tezy filozoficznej lub problemu moralnego. Nie przypadkowo kariera sztuki-metafory ustaliła się w okresie między­wojennym, kiedy zaznaczały się u wielu filozofów i pisarzy skłonności do relatywizmu i sceptycyzmu. Giraudoux swojego "Amfitriona" oznaczył cyfrą 38, tyle bowiem opracowań i wersji miał mit o Amfitrionie i Alkmenie. Już samo przypomnienie tylu interpretacji prostej na pozór histo­ryjki mitologicznej nasuwa myśl o złożoności motywów kierujących dzia­łaniem człowieka, a zarazem prowa­dzi do pesymistycznych konkluzji o trudnościach w ustaleniu prawdy,

zgłębieniu natury ludzkiej i ujawnie­niu sprężyn wprawiających w ruch myśli, wolę i emocję człowieka. Mit staje się pretekstem do roztrząsania uniwersalnych praw, którym podlega życie ludzkie, praw, których skutki działania są względne w zależności od najróżnorodniejszych indywidual­nych właściwości człowieka. Drama­tyczne opracowanie mitu daje więc pole i dla rozwijania koncepcji hi­storiozoficznych lub filozoficznych, i dla głębokiego wnikania w motywy psychologiczne tłumaczące postępo­wanie jednostek. W końcu możliwość transponowania różnych, czasem wręcz przeciwstawnych interpretacji zdarzeń mitycznych na nasze własne dzieje, nasuwa podejrzenie, że równie niejasne jak mity są najbardziej rze­czywiste, własnymi oczami oglądane zdarzenia, w których sami bierzemy udział: że nie ma jednej prawdy o człowieku ani jedynie słusznej oceny jego czynów; że wreszcie do każdego nowego mitu i każdego twórcy mitów trzeba się odnosić z podejrzliwością i sceptycyzmem. Takt jest cierpki owoc racjonalizmu czasów trudnych doświadczeń, panowania mitów two­rzonych przez szalbierzy, czasów roz­czarowania - naszych czasów.

Biblijną opowiastkę o arce Noego można by opracować rów­nież na trzydzieści sposobów. Przekazana przez tradycje, legen­da składa się z niewielu elemen­tów i nic prócz samej sytuacji nie krępuje autora w dowolnym dodawaniu lub ujmowaniu licz­by osób, nadawaniu im określo­nych cech, wiązaniu w konflik­ty. Tym wyraziściej rysują się intencje autora.

"Ludzkość", składająca się z trzech synów Noacha i ich żon, wprawiają w ruch dwie główne siły: wzajemna pogarda (której najbardziej jadowitym owocem jest rasizm) i żądza panowania. Wszyscy w arce są próżni i nie­zdolni do wyciągnięcia rozum­nych wniosków z tragicznych wydarzeń przeszłości. Zabieg przeniesienia do arki takich pro­duktów współżycia społecznego jak rasizm, pogarda i żądza pa­nowania oznacza uznanie ich za stałe i uniwersalne skłonności natury ludzkiej. Autor "Araratu" nie moralizuje; stwierdza, że tak jest, a kto nie chce, niech mu nie wierzy.

Do zawiązania akcji dramatycznej wystarczy Swinarskiemu błysnąć mie­szkańcom arki nadzieją zdobycia władzy. Potem już sprawa prosta: lekkomyślni wnukowie Adama intry­gują, oszukują, przechytrzają się, skaczą sobie do gardła. Oto polityka w miniaturze. Prawdziwość tezy Swinarskiego potwierdza każde pokole­nie, także i nasze. Wszakże to u nas znalazło się około sześćdziesiąt tysięcy kandydatów do najwyższego organu władzy w państwie. I w tym wypadku Swinarski nie bawił się w moralizatorstwo.

W zwięzłej powiastce dramatycznej odsłania sprężyny kie­rujące postępowaniem ludzi i to mu tymczasem wystarcza. Ludzie w arce zachowują się tak jakby nie byli świadkami zagłady ludzkości. Klęska nie nauczyła ich niczego. Są jak da­wniej lekkomyślni, próżni, żądni uciech, pełni zazdrości, nienawiści, po­gardy i małostkowej ambicji. Są ludz­cy. Widz czy czytelnik całkiem słu­sznie wyciąga z takiego obrazu wnio­sek, iż żadna klęska nie zmieni na­tury ludzkiej, w której ukrywają się potencjalne możliwości złe i do­bre, przeważnie złe. W sprzyjających okolicznościach dają o sobie znać. Ludzie z arki, podobnie jak wszyscy inni, którym udało się przeżyć klę­skę i masową zagładę, zapominają o dobrych postanowieniach, jakie czynili w chwili zagrożenia, pod wpływem strachu, w obliczu śmierci. Zwycięża ludzka natura i cykl błę­dów, oszustw, zbrodni rozpoczyna się na nowo, by znów doprowadzić do katastrofy. Komedia Swinarskiego jest satyrą na naturę ludzką, satyrą o tyle beznadziejną, że fatalistyczna fi­lozofia tej komedii nasyca się pesy­mistycznym przekonaniem o niemożliwości zniszczenia korzeni zła w człowieku. Podobne wnioski wyprowadzone z obserwacji człowieka za­wierają tyleż samo prawdy, co uproszczenia. Można je przyjąć lub odrzucić, zależnie od wła­snego poglądu na sprawy ludz­kie. Pogląd zawarty w "Arara­cie" jest czysto osobistą własno­ścią autora, któremu nie tyle chodzi o subtelne przeprowadzenie dowodu, o precyzyjną argu­mentację, ile o samą deklarację własnych przekonań. Wypowiada się bez apostolstwa, profetyzmu, zelanctwa. Raczej ilustruje swoje poglądy dowolnie obranymi obrazkami niż rozważa racje w rzeczywistym konflikcie.

Ktoś, kto chciałby wyrobić sobie zdanie o "Araracie" na pod­stawie skrótowej relacji o treści myślowej tej komedii, mógłby przypuszczać, że jest to sztuka śmiertelnie poważna. Byłby w zupełnym błędzie. "Ararat" to komedia zabawna, pełna humoru, błyskotliwości, dowcipu słowne­go i sytuacyjnego w najlepszym stylu. Sztuka jest napisana tak, aby poważne problemy i analogie nie narzucały się natrętnie, aby ludzie przede wszystkim do­brze się bawili, a dopiero na dnie kielicha znaleźli kroplę goryczy. Kto chce, może jej nie wypić, chociaż wtedy smak nie byłby pełny.

Pamiętamy okres, kiedy autorzy uprawiali swoisty ekshibicjonizm. Ła­dowali w sztukę teatralną nie prze­transponowane na język artystyczny swoje wyznania filozoficzne, politycz­ne, oceny moralne i różne inne różności. Tkwiło to w komedii czy dramacie jak mucha w kompocie. Swinarski wyłamał się z tej praktyki; jego dyskrecja i dobry smak godne są podziwu.

To wszystko, co napisałem do­tychczas, mógłbym zrobić w oparciu o sam tekst sztuki. Przy­znam, że teatr raczej mi ją ze­psuł. Wiem, że i teatr musi przejść przez okres reedukacji, na razie jednak wydaje mi się nie przygotowany do podjęcia stylu, jaki reprezentuje Swinarski w "Araracie". Nie wiem, czy to pochwała czy nagana, że wykonawcy utrzymali przeciętną popraw­ność spektaklu. Natomiast nie znaleźli sposobów, by wielki ła­dunek dowcipu zawartego w tekście komedii poprzeć i wzbo­gacić dowcipem specyficznie tea­tralnym. Zaczyna się od szarej, nieciekawej, werystycznej opra­wy scenograficznej. Wyobrażam sobie, że powinna ona być skró­towa, lekka i przede wszystkim dowcipna. To samo powiedzieć można o kostiumach. Były prze­ważnie jakie bądź, byle pstre, jedynie kostium pary murzyń­skiej nie budził sprzeciwu. O ileż trafniej postąpił scenograf w Par­dubicach, gdzie ubrano aktorów w szaty biblijne. W tym był dowcip.

Nie trafia mi do przekonania Szem (w ujęciu Bergera) i Cham (Kurowski). Synowie Noacha re­prezentują różne typy środowiskowo-psychologiczne. Szem to kupiec - światowiec, polityk, ba, nawet intelektualista, Cham zaś uosabia typ porywczego i dość bezmyślnego wojaka, coś w ro­dzaju przedwojennego rotmi­strza ułanów. W tekście trudno mi było uchwycić indywidual­ność Chama; jego oraz jego żony Pary autor nie zarysował tak ostro i wyraźnie jak inne po­stacie. Teatr w niczym mu nie pomógł. Berger i Kurowski nie potrafili stworzyć sylwetek od­różniających się swym rysunkiem psychologicznym, ani nie stwo­rzyli postaci adekwatnych z tek­stem. Prócz tego gra ich - po­dobnie jak wszystkich innych poza Szumańską (Machmada) - w wielu scenach pozbawiona była ostrych rysów humorystycz­nych, do których tekst Swinarskiego po prostu prowokował. Zupełnie nieznośny wydawał mi się Dewoyno (Noach) z tą swoją manierą profetyczną na serio, z absolutnym brakiem ucha na iro­nię, z jaką traktował Noacha autor komedii, wreszcie z ckliwą dobrotliwością i śmiertelną po­wagą w traktowaniu tekstu. Gra Dewoyny stała się tym razem pokazem aktorskiego weryzmu sprzecznego ze stylem komedii.

Pozostali wykonawcy: Ewa Szumańska (Machmada), Łucja Burzyńska (Szechora) oraz Mieczysław Łoza (Jafet) nie razili tak jak wymienieni poprzednio i mieli nawet sceny i zagrania bardzo zabawne, zharmonizowa­ne z dowcipnym tekstem.

Niewiele dobrego powiedzieć można o reżyserii Artura Młodnickiego. Cechował ją brak inwencji i twórczego podejścia do tekstu. Dla dobrego reżysera tekst zawsze jest w jakiś sposób pretekstem dla indywidualnej koncepcji inscenizacyjnej: właśnie dlatego chętnie się chodzi na trzy przedstawienia tej samej sztuki w ujęciu trzech różnych reżyserów, a czasem można się urwać z nudów na spektaklu zrobionym bez nerwu i pomysłu. Wydaje mi się, że reżyser spłycił zakończenie sztuki. Zrobiono to tak, że niby wszystko już będzie cacy, odtąd już panować będzie pokój, miłość i zgoda. Nawet sceptyczna refleksja Noacha nie rozproszyła tego mdłego i fałszywego wrażenia. Takie rozwiązanie finalnej sceny "Araratu" wydaje mi się banalne i sprzeczne z sensem całej komedii, ta­nio moralizatorskie, jak w załganych dramach historycznych. A przecież przy czytaniu i ogladaniu "Araratu" stale pamiętać należy o przestrodze, jaką powtórzył Swinarski za Kochanowskim:.....Kto wie, jeśli nie wrócą się ony. Nieszczęsne czasy, kiedy powódź była. Świat zatopiła".

Na zakończenie - mimo wszystkich zastrzeżeń i pretensji - przedstawienie "Araratu" za­liczam, obok "Zaproszenia do zamku", do najciekawszych spek­takli wrocławskich ostatnich mie­sięcy. Podziękować za to należy A. M. Swinarskiemu. Jego za­bawna komedia, choć nie od­znacza się odkrywczością ani głębią problematyki, przecież na­wiązuje do bardzo wartościowego kierunku współczesnej sztuki europejskiej i leży na głównej linii zainteresowań i niepokojów naszego czasu. Powiedział kie­dyś Chamfort, że "jedynie bezużyteczność pierwszego potopu sprawia, że Bóg nie zsyła dru­giego". Otóż nie. Ocaleliśmy z potopu, a już się mówi o nastę­pnym: może ocaleje z niego zno­wu siedem osób. Pokrzepiająca jest myśl, że ta szampańska ko­media zacznie się na nowo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji