Artykuły

Życie w teatrze z anegdotą w tle

Wizytówka, jaką się od niedawna posługuje, wyjaśnia wszystko: mgr WIKTOR HERZIG, emerytowany dyrektor teatrów. Sylwetka odchodzącego na emeryturę dyrektora teatrów krakowskich.

Zaczął pracować jako aktor legendarnego Teatru Rapsodycznego, kończył jako zastępca dyrektora Teatru im. Juliusza Słowackiego, gdzie dziś [16 września] po premierze "Mewy" będzie żegnany.

Jak opisać tyle lat? Toż trzeba by fantazji Mieczysława Święcickiego, który w tymże Teatrze Rapsodycznym, zapewniwszy dyrektora Kotlarczyka, że szybko się uczy tekstu, wszedł w nagłe zastępstwo,, po czym 15-minutowy(!) monolog oddał jednym zdaniem: - Panowie, na koń i w drogę"

I może właśnie poprzez anegdoty spróbujmy oddać 46 lat, jakie spędził w teatrze i z teatrem Wiktor Herzig. Które wybrać? Samych wspomnień z teatru rapsodyków - gdzie zagrał około 30 ról, no, nie największych, niemniej bywało i ponad 30 spektakli miesięcznie - ileż... A zaczął od szopki i na niej omal nie skończył. Oto podczas spektaklu w wieczór tzw. śledziówki jeden z aktorów, Zbigniew Gorzowski, zawiesił koledze na plecach śledzia, czym "ugotował" aktorów stojących z tyłu tak skutecznie, że nie mogli śpiewać. Zdenerwowany Kotlarczyk winą obarczył najmłodszych - Herziga i Jerzego Kozłowskiego. I ogłosił wyrzucenie ich z teatru. - Zbysiu się oczywiście przyznał, ale Kotlarczyk bodaj już zawsze podejrzewał, że zrobił to, by nas uratować... - wspomina po latach niesłusznie oskarżony.

I tak Wiktor Herzig pozostał w zespole jako aktor, ale i inspicjent. Uczył się organizacji teatru, poznawał kulisy. Został też asystentem Tadeusza Malaka, któremu Kotlarczyk powierzył przygotowanie spektaklu z wierszami Zbigniewa Herberta. - Wracaliśmy z teatru z Tadkiem, już wówczas entuzjastą twórczości tego poety, i w ferworze dyskusji osiągnęliśmy taką temperaturę, że zainteresował się nami patrol milicji. Nie było łatwo przekonać przedstawicieli władzy, że my się tak emocjonujemy poezją.

Zanim Wiktor Herzig trafił do teatru Mieczysława Kotlarczyka, zaliczył, po maturze w 1958 r., rok polonistyki (wyrzucono go, bo nie chodził na wojsko), po czym rok spędził w PWST. - Już zaangażowal mnie Kotlarczyk, zatem zostawiłem studia...

Skąd aktorstwo? Trochę poprzez ojca, który pracując w Polskim Radiu przyjaźnił się m.in. z aktorem Kazimierzem Fabisiakiem, i tak syn nasiąkał atmosferą życia artystycznego, a dopełniły to występy w teatrze w V LO, prowadzonym przez sławnego Stanisława Potoczka.

No i była Piwnica pod Baranami, której Wiktor był stałym bywalcem, co odnotowała w monografii kabaretu Joanna Olczak-Ronikier. A i nawet śpiewał w rewiach.

Gdy w 1967 r. Teatr Rapsodyczny przestał istnieć, Wiktor Herzig chciał się znaleźć w Teatrze im. Słowackiego. To wszak tam - jako student polonistyki

- statystował w "Wyzwoleniu" w reżyserii Bronisława Dąbrowskiego, a potem dostał rólkę w wystawionej na Gwiazdkę sztuce "Mąż Fołtasiówny" Jurandota.

Teraz jednakże dyr. Dąbrowski nie widział go w swym zespole, wskutek czego eksaktor został kierownikiem w dzielnicowym wydziale kultury. Odpowiedzialnym m.in. za karuzele.

Już pierwszego dnia pracy przyszło mu wydać pierwsze pozwolenie na taką działalność. Przeglądnął całą dokumentację, a że wszystko było w porządku, przybił pieczątkę. I zobaczył przerażenie na twarzy kobiety, która zgodę dostała. - Ale ja nie jestem przygotowana...

Potem dopiero dowiedział się, że wcześniej nikt pieczątki od razu nie dostawał. I poszedł chyr, że nowy nie bierze, a załatwia... - Oczywiście profity miałem - śmieje się teraz. - Na strzelnicy strzelałem za darmo, a i znajomych mogłem brać do woli na karuzele...

Bywało też groźnie. Z okazji święta 22 Lipca na stadionie Bronowianki został odsłonięty pomnik ku czci astronautów amerykańskich, którzy pierwsi .wylądowali na Księżycu. Napisała o tym prasa i tydzień później I sekretarz KC PZPR dostał z USA list z podziękowaniem, że Polacy tak uhonorowali Amerykanina. Rozpętało się piekło; ówczesny szef partii w Krakowie, Czesław Domagała, szalał. A że Herzig w tymże klubie odpowiadał za zespoły twórcze, część gromów spadła i na niego. - Ostatecznie ja się uchowałem, ale pomnik nie. Cichaczem gdzieś go wywieziono. ..

A potem w Wydziale Kultury Urzędu Miasta szukano kogoś, kto by się zajmował sprawami teatru i tak Wiktor Herzig został st. inspektorem ds. teatrów i instytucji muzycznych. Jako jeden z pierwszych z gratulacjami zadzwonił dyr. Dąbrowski. Ileż znów opowieści... Ot, trzy tygodnie przed próbami "Dziadów" Swinar-skiego w "Starym" otrzymał inspektor Herzig groźnie brzmiące pytanie, czy to prawda, że w spektaklu będą aluzje do Katynia? Zrobił wielkie oczy. Potem zrozumiał, że prawdopodobnie był to wynik czyjejś czujności wynikłej z faktu, że w pracowni krawieckiej zaczęto szyć płaszcz dla Konrada, przypominający oficerski... Ostatecznie premiera odbyła się bez politycznych przeszkód.

Za to wyjazd "Starego" do Londynu z "Biesami" miał swe konsekwencje. - Byłem wtedy z teatrem w Londynie i pamiętam, jak siedzący koło mnie dyrektor departamentu teatrów w resorcie kultury, widząc, jak ambasador ZSRR wychodzi w trakcie spektaklu, rzekł: "No to mnie wyp...". I faktycznie, szybko zmienił stanowisko. To z tamtego okresu wyniósł Wiktor Herzig przeświadczenie, że dyrektorowi teatru trzeba pomagać, bo on w teatrze jest często sam przeciwko wszystkim. I że urzędnik powinien pełnić funkcję

służebną. Wtedy też dał się przekonać dyr. Ficie, by poszedł na studia. Wybór padł na historię.

Pracując w wydziale kultury przeżył też kolejną dużą przygodę - został kierownikiem organizacyjnym Festiwalu Filmów Krótkometrażowych, który, choć odbywał się w Krakowie, prowadzony był przez ekipę z Warszawy. Aż wreszcie dyrektor wydziału kultury, Marian Fita, doprowadził do tego, że szefem organizacyjnym miał zostać ktoś z Krakowa. Była szaleńcza praca, ale i satysfakcja.

W 1975 r. przyjechał do Krakowa Robert Satanowski, by objąć dyrekcję Opery, wówczas - Krakowskiego Teatru Muzycznego. Herzig z racji urzędu miał z nim kontakt na co dzień tak w sprawach czysto zawodowych, jak i prywatnych. - Chcąc nie chcąc musiałem doglądać i remontu mieszkania, jakie dostał Satanowski po I sekretarzu komitetu wojewódzkiego, Józefie Klasie... A nie był to zwyczajny remont, tak było to mieszkanie nafaszerowane rozmaitymi kablami i podsłuchami... A po kilku miesiącach umówił się Satanowski ze mną na rozmowę: "Co pan tu robi, panie Wiktorze, w tym wydziale?". Długo przekonywać, że moje miejsce jest w teatrze, nie musiał, l tak zostałem zastępcą wielkiego Satanowskiego. Był człowiekiem wspaniale zorganizowanym, narzucającym dyscyplinę sobie i współpracownikom. Zdarzyło się, że zostawił mnie na miesiąc samego, a wróciwszy, precyzyjnie przeanalizował wszystko, co zrobiłem - w sposób życzliwy, ale i bezwzględny, wskazując, co zrobiłem dobrze, a jakie decyzje podjąłem błędnie. Szkoda, że po kilkunastu miesiącach opuścił Kraków. To była dla mnie wspaniała szkoła, z której korzystałem, gdy już samodzielnie kierowałem operą we Wrocławiu.

Zanim jednak Wiktor Herzig opuści Kraków, będzie jeszcze pracował dwa lata z następcą Satanowskiego - Krzysztofem Missoną. Wspaniałym dyrygentem i cudownym człowiekiem, obdarzonym poczuciem humoru. Kiedyś poprosił on swego zastępcę i pokazał mu pismo, skierowane do niego jako dyrektora Krakowskiego Teatru Muzycznego z prośbą o pozwolenie na debiut studentce... W podpisie: kierownik Katedry Wokalistyki. PWSM, prof. Krzysztof Missoną.

- I co zrobisz? - zapytał Herzig. - Już odpowiedziałem - usłyszał, po czym mógł przeczytać, że dyrektor KTM informuje uprzejmie kierownika katedry, że jego prośba została rozpatrzona negatywnie. Z następnym dyrektorem Wiktor Herzig już nie widział możliwości współpracy, wyjechał więc do Wrocławia, gdzie został drugim, obok Sławomira Pietrasa, zastępcą Satanowskiego w tamtejszej operze. A potem, gdy ten dostał Teatr Wielki w Warszawie, to i swoich zastępców dobrze wywianował; Pietras wziął dyrekcję Teatru Wielkiego w Łodzi, a Operę Wrocławską po dwóch latach przejął Herzig. Jak sobie radził?

- Sądzę, że nie zmarnowałem tych lat, a sposób, w jaki mnie przyjmowano, gdy byłem parę dni temu na uroczystościach 60-lecia tej Opery, to potwierdza. Oczywiście brakowało mi wiedzy muzycznej, ale na szczęście już wtedy moim przyjacielem był wybitny muzyk, który wcześniej pracował z tym zespołem, Antoni Wicherek, i to z nim konsultowałem wiele decyzji. A ponadto miałem świetnych kierowników muzycznych.

Z wielu rozmaitych opowieści wyławiam tę, jak to we Wrocławiu w połowie lat 80. gościł Chór Aleksandrowa. Jego władze bardzo prosiły Herziga, by "Solidarność" nie wykonała jakiegoś gestu, który by naraził zespół na sankcje ze strony władz ZSRR. I we Wrocławiu nic się nie stało; tyle że, gdy chór dotarł na występy do Poznania, śpiewacy odnaleźli w swych bagażach ulotki z odezwą "Solidarności" do Rosjan...

Stworzył też Wiktor Herzig we Wrocławiu klub dyrektorów krakowskich, wszak byli tam i Jan Prochyra, kierujący Teatrem Współczesnym, i Jacek Bunsch, szefujący "Polskiemu". Mieli się spotykać co czwartek; skończyło się na jednym razie. - Jacek chciał dorównać Jankowi w piciu wódki, możesz sobie wyobrazić, jak się skończyło - śmieje się mój rozmówca.

A skoro pojawił się alkohol... - Tak, lubię - mówi bez ogródek dyr. Herzig.

- Ale nie w pracy. I wspomina, jak to z Rapsodycznego, który kończył spektakle najwcześniej, szło się do Ermitażu na Karmelickiej, gdzie dochodzili koledzy z pobliskich Rozmaitości - Zającówna, Kozak, Filipski, Chmieloch, i siedziało się do dziesiątej. - A potem, jak był dobry dzień, przenosiliśmy się do Hotelu Francuskiego, gdzie dojeżdżali koledzy z Ludowego - Witek Pyrkasz, Pieczka, Koty s, a jak chcieliśmy zabalować zupełnie, to szliśmy jeszcze do Feniksu...

Był naczelnym we Wrocławiu pięć lat, gdy doszło do buntu, któremu przewodzili "halabardnicy", i choć nadal miał połowę zespołu za sobą, uznał, że czas się zbierać. - Wiedziałem, że dyrektor, który stracił możność kierowania całym zespołem, prędzej czy później nie będzie mógł pracować. Wolałem tego nie doczekać. Nie dałem się zatem przekonać minister Cywińskiej, bym nie rezygnował.

I tak po latach spotkał się z kolegą z Krakowa i z owego roku studiów w PWST - Bogdanem Hussakowskim. Został jego zastępcą w Teatrze im. Jara-cza w Łodzi. To były dwa świetne lata. Ciągnęło go jednak do Krakowa. W 1992 r. razem z Hussakowskim wrócił do rodzinnego miasta. Hussakowski jako dyrektor naczelny i artystyczny Teatru im. Słowackiego, Herzig jako jego zastępca. I teraz opuścił swój gabinet. "Było miło" - napisali, podpisując się podlegli mu bezpośrednio pracownicy. Co dyr. Herzig pokazuje z dumą i radością.

Faktycznie było miło przez te wszystkie lata? - Tak, bo praca była zarazem sposobem na życie, kochałem to, co robiłem, nawet jak było ciężko, jak były kłopoty... To najważniejsze w życiu, by praca nie była obok, a była pasją. Oczywiście jest to uciążliwe dla rodziny, bo to ona jest "na boku", ale, cóż... A ponadto miałem szczęście do ludzi, co było, jak sądzę, nieprzypadkowe, bo, niech to nie zabrzmi chełpliwie, wynikające z wzajemności... - mówi dyr. Herzig.

I dodaje, że dyrektorowi teatru oprócz profesjonalizmu potrzebne są dwie rzeczy: poczucie humoru, bo ono pozwala odróżnić rzeczy ważne od nieważnych, a i nieraz wybrnąć z trudnych sytuacji. I szczęście. - Jeden ze znanych mi dyrektorów wystawił "Halkę" i choć miał w swej operze cztery bardzo dobre Halki, to tuż przed premierą musiał szukać wykonawczyni, bo wszystkie zachorowały. Ja wystawiłem "Otella", wymagającego czterech tenorów w jednym spektaklu i też tylu w Operze Wrocławskiej miałem. I nigdy nie odwołałem ani jednego spektaklu.

- Tak, miałem szczęście do łudzi - powtarza dyr. Herzig. Po czym z uśmiechem dodaje: - No, może nie zawsze do siebie. Bo też całe życie bałem się megalomaństwa i dbałem, by nie wpaść w samozachwyt, aż pewnie przegiąłem w drugą stronę. Na pewno trafną decyzją było zrezygnowanie z aktorstwa i zostanie człowiekiem, który stwarza w teatrze warunki pracy innym. Choć może nieraz brakło mi odwagi i fantazji... Jeszcze Bogdan Hussakowski proponował otworzenie w naszym magazynie przy pl. św. Ducha sceny. A ja wybiłem mu ten pomysł z głowy. Po paru latach dyr. Krzysztof Orzechowski zgłosił ten sam pomysł i był na tyle stanowczy, że Scena w Bramie powstała.

Gdy Herzig przyszedł do Teatru im. Słowackiego, zastał go w stanie dobrym, niemniej jakże odległym od sposobu zarządzania, do jakiego przywykł, jaki wpoił mu Robert Satanowski, będącego przeniesieniem wzorca niemieckiego, gdzie jest dyrektor artystyczny i tzw. intendent, który zajmuje się wszystkim z wyjątkiem spraw związanych z repertuarem.

Budynek był po remoncie, mógł zatem, co w nowych realiach ekonomicznych było konieczne, być wykorzystywany jako krakowski salon w celach komercyjnych. Kongresy naukowe, prestiżowe spotkania polityków. Na przykład europejska konferencja mediów, przy okazji której teatr i zarobił, i zmodernizował całą widownię, czy też niedawna konferencja z okazji 60-lecia wyzwolenia obozu Auschwitz.

- Przez dwa tygodnie miałem kontakt głównie ze służbami specjalnymi - od naszego BOR-u poprzez Izrael, USA, Rosję. . I miałem satysfakcję, bo skoro dopuścili budynek do przyjęcia tylu VlP-ów, to znaczy, że jest on bezpieczny pod każdym względem - mówi dyr. Herzig. A jeszcze dyr. Orzechowski, jak podkreśla jego zastępca, znalazł u decydentów dwa miliony złotych, co pozwoliło zlikwidować degradujące budynek zalewanie piwnic.

- Cieszę się, że zostawiam ten teatr w dobrym stanie, wszak to pierwsza profesjonalna scena, na której stanąłem, itak już całe moje zawodowe życie kręciło się koło teatru, nie licząc tych karuzeli - żartuje Wiktor Herzig. - Mam co opowiadać studentom reżyserii, i nie tylko...

Acz śmieje się, że jako emerytowany dyrektor teatrów jest do dyspozycji.

- Może ktoś będzie miał dla mnie jakąś ofertę - dodaje. - A jak się nikt nie zgłosi, to jak się będziesz czuł? - To będę wiedział, że świat, który reprezentuję, też poszedł na emeryturę - dopowiada, śmiejąc się jeszcze głośnie

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji