Ten miły, stary dom
PRZED paru laty Aleksy Arbuzow oglądał jako widz swoją "Irkucką historię" podczas Festiwalu Dramaturgii Radzieckiej w Katowicach. Był zachwycony - jak twierdził później - interpretacją aktorów Teatru Współczesnego z Warszawy, wyborną reżyserią Erwina Axera, scenografią Ewy Starowieyskiej, a przede wszystkim żywiołowym rezonansem polskich widzów, który na pewno mile podniecił jego dumę autorską.
Arbuzow należy do najpopularniejszych w Polsce dramaturgów radzieckich. Publiczność lubi jego kameralne sztuki.
Wydaje się, że nowa sztuka pisarza "Ten miły, stary dom" przedstawiana obecnie przez zespół Teatru Polskiego z Wrocławia na VII Ogólnopolskim Festiwalu Dramaturgii Radzieckiej, ma wszelkie szanse podobnej kariery. Doza humoru i dowcipu jest tu znacznie większa niż w innych sztukach. Na widowni raz po raz rozlega się śmiech, mimo że problem obyczajowy wcale nie jest błahy. Oto Julia matka licznej rodziny, dawna gwiazda teatru żołnierskiego, obecnie znana aktorka, powraca do "miłego, starego domu", który ongiś porzuciła z afektu dla pewnego osobnika i wyobraża sobie, że wszystko zostało po dawnemu.
Przy tej okazji Arbuzow przedstawia nam kapitalną rodzinkę, nieco zwariowaną i posiadającą wedle opinii babci dwie specjalności - brak logiki i kolektywne muzykowanie. W chwili przybycia Julii jej były mąż pianista właśnie przechodzi rozterki czy mężczyzna 43-letni, posiadacz szeregu dorosłych dzieci (porzuconych przez Julię) ma prawo do miłości i do nowego małżeństwa z młodziutką kobietą - stomatologiem, skoro do muzykującego kompletu rodzinnego brakuje tak ważnych drugich skrzypiec. Kryzys rodziny! Cóż to za okazja do rozdarcia szat! Ale pointa sztuki wcale nie jest moralizatorska. Arbuzow nie każe się brać obu rywalkom za czuby, choć dramat, a ściślej melodramat wisi na włosku.
Piotr Fomienko reżyser z Leningradu rozegrał sztukę Arbuzowa nieco pomad tekstem ujmując ją w kształt groteski, nie obawiając się bynajmniej przerysowania postaci. Ta formuła przydała niewątpliwie atrakcyjności ,,miłemu staremu domowi". Przedstawienie oddaje poetyckość utworu, jest jednak zagrane dosadnie i na wesoło, choć poprzez nutę beztroskiej zabawy przebijają się od czasu do czasu dalekie echa minionej wojny i atmosfera frontowego teatru, który żyje we wspomnieniach i pięknych piosenkach Julii, jedynej postaci serio wśród sympatycznych hobbystów tkniętych bakcylem muzyki. Zagrała ją subtelnie i z dużą muzykalnością Irena Remiszewska. Zakochanego 40-latka Konstantego gra popisowo Andrzej Hrydzewicz i ta wyborna rola nadaje ton sztuce. Dentystkę - Ninę - Halina Śmiela przedstawiła tak wdzięcznie, że możemy być pewni, iż nowa rodzinka powierzy ,,intruzce" z całym zaufaniem pielęgnację uzębienia i przyjmie ją do swej społeczności, choć nie bardzo odróżnia Mozarta od Vivaldiego.
Starsze - co nie oznacza, stateczne - pokolenie reprezentują sympatycznie Sabina Wiśniewska (babcia Raisa - harfistka) i Władysław Dewoyno jako jej pierwszy mąż Ewaryst, odnaleziony po 50 latach. Ujmującym akcentem rozśpiewanego wrocławskiego przedstawienia jest udział młodych aktorów - Ewy Kamas, Stefana Lewickiego, Rafała Mickiewicza, Wandy Grzeczkowskiej i Jerzego Gratka. W rolach latorośli rodziny Gusiatnikowów i ich narzeczonych wnoszą oni na scenę oprócz autentyzmu prawdziwej młodości atmosferę niefrasobliwej zabawy, wzbogaconej przez inwencję scenografa Igora Iwanowa, także gościa z Leningradu, który za projektował pomysłowo wnętrze miłego starego domu z myślą o zabawnych gagach i sytuacjach inspirowanych przez reżysera. Sztukę przełożył potoczyście Adam Jański.