Taka sobie historia
WOLĘ Arbuzowa, autora "Tani" od Arbuzowa, autora "Irkuckiej historii". Arbuzow w bezpretensjonalnej, wprawdzie nieco ckliwej, lecz życiowo zrozumiałej "Tani" wykazał swoje uzdolnienia dramaturga. Ale chciał tym razem inaczej - chciał popłynąć na nowej fali: i to mu nie wyszło. Problem uczuć ludzkich, przeniesiony nad daleki Bajkał, miał ukazać, że i tam budowniczowie komunizmu podlegają tym samym prawom emocjonalnym, które kierują nimi wszędzie indziej. Ta irkucka historia miała dowieść, że ludzie pod wszystkimi szerokościami geograficznymi pozostają zawsze tymi samymi ludźmi, zdolnymi kochać i być kochanymi, nienawidzić, szydzić, śmiać się, żartować, że nie powinno im to przeszkadzać w ich pracy dla siebie i dla przyszłych pokoleń. I wcale nie wykluczam, że w warunkach radzieckich sztuka Arbuzowa trafia do serc ludzkich, mówi im o tym, co przeżywają na co dzień, bawi ich i smuci.
Jeden zasadniczy błąd ma ta sztuka: nie jest napisana na scenę. Można przerobić utwór epicki na scenę. Przypomnę tylko kilka wrocławskich przedstawień. "Droga tytoniowa" Caldwella, "Bieg do Fragala" Stryjkowskiego, "Poemat pedagogiczny" Makarenki, "Gdy zakwitną kasztany" według Fucika. Wystawiono w Polsce sceniczną przeróbkę "Lalki" Prusa; Brecht przerobił swoją własną powieść "Operę za trzy grosze" na scenę. Trudno byłoby nawet wyliczyć drobną część przykładów. Ale sztuka Arbuzowa jest powieścią, napisaną jako utwór sceniczny, a to jest zasadnicza różnica i w tym tkwi błąd autora. Arbuzow wykazał przecież, że ma nerw dramaturga, a tutaj zawiódł go ten nerw zupełnie. Rozlewający się, epicki nurt opowiadania, próba wprowadzenia zupełnie nie dramaturgicznych cech charakterystyki osób dramatu, chęć zastosowania Brechtowskiego sposobu wyobcowania postaci przy pomocy narratora - wszystko to sprawiło, że sztuka, podzielona w dodatku niefortunnie na dwie tylko części, wlecze się, przemocą ciągniona przez nieudany i nieciekawy dialog na długość "pełnometrażowego" trzygodzinnego przedstawienia. Chciałoby się powiedzieć: skrzyżowanie Brechta z Rodziewiczówną.
Reżyser ANDRZEJ WITKOWSKI zrobił na pewno wiele aby wydobyć ze sztuki Arbuzowa co się da. Kilka dramatycznych momentów wypunktował bardzo silnie, ale nastroju rosyjskiego nie wywołał. Bardzo ciekawa oprawa scenograficzna MARCINA WENZLA, operująca tłem i światłem dla wywołania nastrojów, stwarzana przynajmniej oparcie dla oka. Nie uważam natomiast za szczęśliwy pomysł reżysera, gdy każe postaciom rozmawiać bezpośrednio z narratorem. Zdaje mi się, że Arbuzow uważał postać Narratora (właściwie zupełnie zbytecznego w tej sztuce) za rodzaj sumienia postaci dramatu. Ale i ten szczegół nie ma większego znaczenia, tym bardziej, że JAN SZULC zrobił ze swej strony wszystko, aby papierowy twór autora uczynić jeszcze bardziej martwym. Nawet HALINA DOBRUCK A, oddająca z uczuciem wszystkie fazy przeżyć Wali nie mogła w tej sytuacji wiele zdziałać. Wszyscy się starali, jak mogli. Więc mimo wysiłków, aby ukazać dwa kontrastowe charaktery, ZYGMUNT HOBOT i MARIAN WIŚNIOWSKI byli tylko sobą: bardzo dobrymi wrocławskimi aktorami, przy czym Wiśniowski zaimponował mi sprawnością w tańczeniu kozaka, tak samo jak HALINA ROMANOWSKA, która ma szatański temperament. Jest w tych tańcach wiele zasługi choreografa SYLWII SWEN. Ten taniec i akordeonista uratowali w pewnym sensie honor i klimat sztuki. Ale czy to nie za mało. Bo cóż tu można powiedzieć? Że WŁADYSŁAW DEWOYNO starał się uczciwie zagrać rolę kierownika załogi, że ADAM DZIESZYŃSKI jest równie dobrym aktorem charakterystycznym jak amantem, że ŁUCJA BURZYŃSKA, o czym zresztą debrze wiemy, potrafi wprowadzić łobuzerski nastrój na scenę, a poza tym że TADEUSZ SKORULSKI, STANISŁAW SIEKIERSKI, ZOFIA DOBRZAŃSKA i inni też?
Do tego wszystkiego niekonsekwentny przekład też do arcydzieł nie należy. Magnesem kasowym sztuka ta na pewno nie będzie.