Artykuły

Brecht z ambicjami, teatr bez

"Happy End" w reż. Tadeusza Bradeckiego w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Jacek Sieradzki w Przekroju.

Przed samym końcem spektaklu pada parę haseł, które chętnie zakwalifikowalibyśmy do politycznego populizmu ("czym jest przestępstwo obrabowania banku wobec zbrodni posiadania banku"), ale jedna z aktorek zapobiegliwie pokazuje sfatygowany egzemplarz: to przecież stary tekst Brechta z lat 20. Przedstawienie Tadeusza Bradeckiego po prostu żadnych ambicji uaktualniania ideowych przesłań "Happy Endu" [na zdjęciu scena ze spektaklu] nie żywi. Służy głównie prezentacji nieśmiertelnych songów Kurta Weilla i paru gagów na kanwie konwencjonalnej historyjki o miłości gangstera do dziewczyny z Armii Zbawienia. Świetnie śpiewają i pysznie wygłupiają się Ewa Konstancja Bułhak w roli płciowo rozbudzonej charytatywnej dziewoi, Emilian Kamiński jako gangster Nakamura (jego japońska wymowa polega na zamienianiu zgłosek "s" i "c"; proszę sprawdzić, jakiej to wymaga gimnastyki języka), młody Modest Ruciński z dobrym głosem i oryginalną vis comica, także Arkadiusz Janiczek. Dołączają do nich głosowo - bo aktorsko nie mają co robić - główni bohaterowie: Katarzyna Kurylońska i Grzegorz Małecki. Idealne widowisko na letnie wieczory (zwłaszcza że Narodowy dysponuje wielkim atutem: klimatyzacją). Co jednak będzie, jak lato się skończy (a właśnie się kończy)?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji