Wszyscyśmy jednej matki, telewizji
Znamy to z własnego doświadczenia: spotkanie towarzyskie, którego najważniejszym bohaterem staje się telewizor. Włączenie telewizora w takiej sytuacji wydawało mi się kiedyś aktem rozpaczy, kapitulacją. Po przeczytaniu "Requiem dla Gospodyni" Wiesława Myśliwskiego wiem już że się myliłem.
Nową sztukę autora "Widnokręgu" będzie można ocenić właściwie dopiero po jej premierze na scenie Teatru Narodowego, bo przecież, jak w przypadku każdego tekstu dramatycznego, nie wyłączając największych arcydzieł, jego "papierowe" istnienie jest dalece ułomne. Nie zmienia to jednak tego, że dwuaktówka Myśliwskiego to rzecz ważna, oczekiwana i dotykająca problemów, których poruszania krytycy wręcz domagają się od współczesnych pisarzy.
W "Requiem dla Gospodyni" autor zachował klasyczną jedność czasu i miejsca. Akcja sztuki dzieje się jednego wieczoru w wiejskiej chacie. Nie jest to jednak wieczór zwyczajny. Domownicy oczekują gości, którzy mają uczestniczyć w nocnym czuwaniu przy zmarłej Gospodyni.
Sztuka nie tyle nawet jest podzielona, co rozpada się na dwa akty. W pierwszym poznajemy relacje pomiędzy bliskimi zmarłej, w drugim do domu żałoby schodzą się goście, jednak bynajmniej nie ci oczekiwani. Ano właśnie, nie przypadkiem tyle miejsca poświęca autor kwestii pewnej makatki. Jeden z bohaterów, parobek Boleś, wyszywa na niej słowa "Gość w dom, Bóg w dom". W świetle późniejszych wydarzeń trudno nie uznać tych słów za ironię. Rzecz w tym, że aby uczynić zadość życzeniu zmarłej żony, Gospodarz na nocne czuwanie przygotował prawdziwą wiejską ucztę z domowego wyrobu kiełbasami i szynkami. Nie kupił jednak, jak go o to przed śmiercią prosiła Gospodyni, wódki. A jak się okazuje, bez wódki nie może się obejść żadna uroczystość: ,,Nikt w sklepie nie wiedział, co to jest czuwanie. Dziwili się tylko, że bez wódki. I czyśmy może wiarę zmienili, i na jaką" - mówi "niby-narzeczony" córki Gospodarza Darek i zauważa chwilę później: "Teraz wszystko z wódką. Chrzciny, komunie, bierzmowania, wesela. I Pan Bóg się jakoś nie obraża. A nawet cudów więcej".
Po tej tyradzie nie mamy już wątpliwości: nie przyjdzie żaden z zaproszonych sąsiadów, którzy tyle lat znali Gospodynię. Nie mamy też wątpliwości, że dawne rytuały straciły jakąkolwiek treść, zaś próba ocalenia ich formy skazana jest na klęskę.
To zresztą jest jasne właściwie od pierwszej kwestii. Aby tradycji śpiewania przy marach stało się zadość, Gospodarz musiał wynająć zespół (jak łatwo się domyślić, disco polo) Requiem. Trzech "zakolczykowanych" młodzieńców, którzy podczas uroczystości zażywają amfetaminę i mówią, że pogrzeby to najlepszy biznes. Bo wspólne śpiewanie na wsi już się skończyło, teraz wszyscy "wolą pić wódkę", to ona stała się składnikiem "wiary" - "rytuałem". Ba, gdyby choć się okazało, że rytuał czuwania ma jakiś sens dla domowników, ale gdzie tam. Gospodarz zwołuje czuwanie wyłącznie po to, by uczynić zadość życzeniu zmarłej. Jego młodsza córka Weronka przez cały czas ucieka przed podnieconym "niby-narzeczonym" (określenie z didaskaliów) Darkiem, którego interesuje wyłącznie seks. Starsza córka przyjeżdża z Ameryki na pogrzeb ze swoim"niby-narzeczonym" Johnem, zostaje ledwie chwilę, a jej amerykański przyjaciel ogląda w tym czasie telewizję. No właśnie. Kiedy przestaje działać elektryczność, wciąż działa telewizor, ponieważ, jest podłączony (...) do świata". By sytuację już ostatecznie wyjaśnić, jedna z postaci mówi: "Wszyscyśmy jednej matki, telewizji". Diagnoza Myśliwskiego jest niesłychanie brutalna: bohaterów połączyć może tylko wódka i oglądanie telewizji. Tylko w tych dwóch językach, w tych dwóch rytuałach są w stanie się porozumieć. Ale czy tylko oni? Właściwiej powiedzieć byłoby my.
W polskim teatrze tego stulecia tak już chyba musi być. Stanisław Wyspiański i jego "Wesele" są jednym z najważniejszych punktów odniesienia dla XX-wiecznych dramaturgów. U Myśliwskiego jest to oczywiście "Wesele" a rebours. Bo nie wesele to, lecz pogrzeb. Nawiązania są jednak najzupełniej czytelne. Po pierwsze, sama data pojawienia się tekstu - rok 2000 - nie jest przypadkowa. Przecież akcja arcydramatu Wyspiańskiego dzieje się dokładnie przed stu laty i również w wiejskiej chacie. Jakby analogii było mało, do domu Gospodarza schodzą się ludzie różnych "stanów" i poglądów. Otrzymujemy mikroprzekrój społeczny, Polskę w pigułce w interpretacji Wiesława Myśliwskiego Anno Domini 2000. Kiedy na czuwanie nie przychodzi nikt z "wiejskich", parobek Boleś ściąga "z ulicy" przypadkowych "miejskich", by w ten sposób zapewnić pochówkowi godną oprawę. Przychodzą zatem Emeryt, Businessman ze swoją kochanką Smarkulą, Młodzieniec - pasjonat naukowiec i jednocześnie entuzjasta przemian ostatnich lat, troje Turystów traktujących uroczystość jako "folklor" oraz Półcywil - zjawa z powstańczo-wojennej przeszłości. Wieś spotyka się z miastem i językami zrozumiałymi dla obu stron, są wódka i telewizja. Erozji nie oparły się nawet formy. Przesłanie zostało przedstawione bardzo jasno, by nie powiedzieć, że chwilami łopatologicznie. Otóż tekst, jak wcześniej wspomniałem, rozpada się na dwie części nie tylko formalnie. Kiedy do wiejskiej chaty zaczynają się schodzić "miejscy", czysty do tej pory ton dialogów Myśliwskiego zaczyna dźwięczeć pusto. I o ile "wiejscy" są bez wątpienia postaciami, to przybysze bardziej zdają się być typami niż żywymi ludźmi. Ich dialogi brzmią sztucznie i deklaratywnie. Dlatego tak ważne jest, kto i jak inscenizować będzie tę sztukę. We właściwych rękach ta ułomność tekstu może stać się nawet jego zaletą.
W noc "Wesela" do bronowickiej chaty schodzą się - jak pamiętamy - duchy, tym bardziej nie może ich zabraknąć w noc czuwania. Ducha Gospodyni przywołuje parobek Boleś, "boży głupiec", czy jak mówi tradycja rosyjska "jurodiwy". Boleś wypowiada najważniejsze kwestie w tej sztuce, bo jako jedyny traktuje serio zarówno czuwanie, jak i śmierć. "Śmierć im za nic" - mówi o pozostałych żałobnikach. Jest w pewnym sensie sumieniem tej zbiorowości. To daje mu prawo do wypowiedzenia drugiego, niezwykle czysto i niesłychanie pesymistycznie brzmiącego przesłania. "Nieszczęśni jesteśmy już od urodzenia" - mówi, i tę fatalistyczną prawdę powtarza jak refren. Jako jedyny czuje, że wzgardzone dziś rytuały pomagały oswoić nieprzyjazny byt. I to, że ich już nie ma, oznacza także, że zanikły więzi, dzięki którym łatwiej było nam żyć. Zostały nam tylko wódka i telewizja, dwa rodzaje tego samego odurzenia. Czyli nie zostało nic. I to nie w tych "otępiaczach" jest problem, tylko w nas. Boleś, podobnie jak Gospodyni, okazuje się na koniec duchem. Ale to właśnie te dwa duchy jedynie zdają się żywe. Pozostali wiodą egzystencję pozorną. To jest nie tylko koniec dawnej wsi, to jest koniec świata. Żyjemy właśnie w takim świecie, który się skończył "nie hukiem, lecz skomleniem", jak mówi Eliot.